zahibernowane

Autor: coeur
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Te słowa, zahibernowane głęboko w szczelinach pomiędzy dziąsłami a śliną, pieką w lepki od kłamstwa język. Czają się jak wychudłe koty ocierające obdarte grzbiety o zapłakane moczem paryskich żebraków mury na rue Saint-Denis. Obklejone transcendentnie ziarnami zgrzytającego po porcelanie piasku zamykają ci usta, na podłogę wysypuje się rzężący żwir. Ściśnij omdlewającą dłonią pulsujący nadgarstek, złap w nachalne płuca naiwny kwietyzm. Jestem dla ciebie piekłem, aniołem z obrazu Botticellego, Ananke, budyniem z chloropikryną, oddychasz ciężko, powietrze świszcząc otumania piekące nocyreceptory, oddychasz zachłannie, chciwie zachłystując się moją trującą skórą.
I to było takie bezpieczne omdlewanie, Twój fotochromiczny obrazek przez chwilę zamigotał w głowie, drażniąc rzygające wspomnieniami spojówki. Pogalopował na oślep przez osowiałe dendryty, zastygły perikarion i zakurzone aksony, wprost pod pobladła aortę, by tam zagnieździć się jak larwa czarnej rozpaczy. Czarna rozpacz jest niezdefiniowanym gatunkiem pełzającego wzdłuż naczyń krwionośnych drapieżnika, wirusem, żyjącym lub umierającym w obligatoryjnej do życia zależności z ssącym krew żywiciela pasożytem. Mój drogi, mój ty persona non grata, jestem twoim fatum, jednym ugryzieniem ostrych zębów pozbawię cię czucia, sparaliżuję niewidzącym wzrokiem jak meduza, ujarzmię, zmiażdżę, zniszczę. A jednak - niezniszczalni w swojej niekonsekwentnej naiwności trwaliśmy tak, pogrążeni w inercyjnym półśnie, w somnambulicznym transie, zamykając sobie nawzajem oczy rozczapierzonymi w euforycznych uniesieniach palcami. Lepką od słodyczy skórę owijaliśmy szczelnie bladawą, przybrudzoną pościelą, pachnącą zjełczałą dziką różą i starym winem Cadarca. Nigdy o to nie pytałam, a Ty też nie próbowałeś oswoić tej palącej chęci poznania, dawkowaliśmy sobie siebie samych, poskramiając czyhające pod skórą wściekłe psy, pragnące wgryźć się w siebie nawzajem, ostrymi kłami przegryźć swoje ciała. I to był nasz świat, nasza planeta, nasza galaktyka, orbita niezależności, odosobnienia, wspólnie rozgryzanych kryształków cukru, a czasem płonących ziaren czarnego pieprzu, wzajemnego parzenia języków na płonącej skórze szyi. I to był nasz bałagan, Twój nieporządek, mój nieład, błękitny, blady zamęt poranków, słowa, które obydwoje chcieliśmy wypowiedzieć, drżąc i wpadając wciąż bezładnie na swoje ciała błądzące w białej pustyni nieposłanego nigdy łóżka. Padaliśmy na kolana przed chłodem pustki nad ranem, rozpaczliwie bojąc się otworzyć drzwi i tak bez słowa – wyjść na zewnątrz, zanurkować w tym słoju lepkiego od słońca miodu, by wieczorem mając się znów przy boku, wytarzać wilgotne ciała w mdląco słodkich okruchach naszej kruchej planety. Otwieraliśmy szeroko oczy, wertując naiwnie encyklopedie, przebrzmiały w swej patetycznej wymowie słownik wyrazów obcych, zaklinając los neologicznymi glosolaliami. Radio grało jak oszalałe, dźwięki ekstatycznie muskały nasze receptory, słanialiśmy się w słonawym upale, bredząc do siebie, upijając się zachłannie tanią wódką z kiosku, płynęliśmy w łodzi bez burty, za którą można by wyrzucić śmieci, pławiąc się w odmętach codzienności szarych ścian. Mówiłeś o wszystkim, czego nie zdążymy zrobić, o wszystkim, na co zabraknie nam odwagi, na co nie pozwoli kuśtykający przez umęczoną planetę czas, mówiłeś, wodząc mnie na pokuszenie. I wtedy powiedziałeś jeszcze, powiedziałeś w stanie ekstatycznego zauroczenia zapachem zmęczonej pościeli, powiedziałeś te słowa, które rozkleiły nasze zrośnięte letnimi porankami ciała, powiedziałeś te słowa, które pozwoliły mi wyplątać się z twoich paraliżujących, obcych nagle ramion. I wyjść. I, tak jak stałam – w starej koszuli mokrej od twojego potu, wyjść na rue Saint-Denis.
Te słowa, zahibernowane głęboko w szczelinac

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
coeur
Użytkownik - coeur

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2012-07-23 14:54:10