Zapiski z wilczej godziny

Autor: JakubZielinski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Zapiski z wilczej godziny

 

                   *

Dźwięk alarmu.

Przecieram zaspane oczy i zapalam małą lampkę. Siadam na krawędzi skrzypiącego łóżka.

Za mniej więcej dwadzieścia minut, walcząc z chęcią dalszego snu, opuszczę ten pokój. Po raz kolejny. Zawsze przy tej okazji pytając w myślach – czy po raz ostatni?

Już od kilku lat, z uporem maniaka, unikam sformułowania „mój pokój”. Gdyż –  jak wszystko inne w tym ponurym, zapuszczonym mieszkaniu – już nie brzmi i nie pachnie znajomo.

Niczym w zamkniętym skansenie, o którego zawartość i eksponaty nikt już nie dba. Cztery zaśniedziałe kąty, wypełnione po brzegi przez „czas miniony”. Wspomnienia, z którymi jedyny stały lokator nie chce się już konfrontować…

Zerkam na puste koperty po zdjęciach, uwieczniających moją rodzinę i znajomych. Obraz-prezent ślubny i kilka książek, ocalonych z mieszkania byłej żony. Koszulki zespołów rockowych, kupione na koncertowych stoiskach przez mojego ojca w czasach, gdy miał jeszcze stałą pracę. Garnitur pamiętający czasy studniówki. Pudełko dyskietek, szuflada pełna kaset VHS.

Tu nie ma już życia. Wyparowały ostatnie resztki ciepła, pozytywne emocje oraz wiara w symboliczne zwycięstwo dobra.

Lecz mnie na widok tego zbiorowiska, czasem jeszcze serce zakłuje.

 Z żalu, a poniekąd też – z nieuzasadnionego poczucia winy.

Że mogłem zostać. Że powinienem trwać i walczyć (o swoje) znacznie dłużej. Tak jak gros moich znajomych sprzed lat – być wiernym „korzeniom”. Wreszcie, słyszę cichy głos sumienia wypominający mi, że poddałem się i uciekłem. Najpierw – przez lata – jako introwertyczny emigrant wewnętrzny, niczym piąty bohater eseju Czesława Miłosza. A potem – fizycznie opuszczający rodzinny kraj.

**

          Patrzę jeszcze przez moment na pozbawione liści drzewa za oknem. Na chodnik, wybrukowany kostką podjazd dla samochodu, metalową budę psa z sąsiedniego domu.

Ktoś tu jednak nadal egzystuje. Trwa, lepiej lub gorzej dostosowany do codziennego zmagania z rzeczywistością. Tu, w centrum sławetnego „polskiego piekiełka”.

Wystarczy przecież tylko jeden spacer po mieście, aby doświadczyć empirycznie jego prawdziwej natury. Skonfrontować wzrok ze szpetotą opuszczonych fabryk, od roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego traktowanych przez rząd po macoszemu. Rdzewiejącymi na kolejowej bocznicy pociągach. Szarymi kamienicami, w bramach których diabeł mówi dobranoc, a cuchnący menele żebrzą o pieniądze na alkohol.

 I te kilkadziesiąt tysięcy zrezygnowanych ludzi, bytujących w siermiężnych blokowiskach. W dzielnicach odległych od centrum miasta, których tętno raptownie zwalnia po godzinie dwudziestej. Przekształcają się one wówczas w mglisty ocean goryczy, gdzie neony sklepów monopolowych i salonów gier pełnią funkcję latarni morskich.

Ale z licznych banerów propagandowych uśmiecha się rudowłosy okularnik – prezydent, oznajmiając  że to przecież znów jest „dobre miasto”.

Nie jestem do końca przekonany, czy sam w to naprawdę wierzy.

 

***

          Już tylko przez minutę wsłuchuję się w głośne chrapanie mojego ojca, dobiegające zza grubej ściany. Przez dobrych kilka miesięcy, czyniłem to codziennie. Tyle że wtedy starałem się kontrolować oddech śmiertelnie chorej babci, cierpiącej na SLA.

Oczywiście, on teraz śpi dokładnie w tym samym pokoju, w którym zmarł mój dziadek. I kilka lat później – moja matka.

Czasem się zastanawiam, czy to jeszcze mieszkanie – czy już raczej pospolite hospicjum bez personelu, sąsiadujące z rodzinnym sarkofagiem?

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
JakubZielinski
Użytkownik - JakubZielinski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2018-10-28 03:46:31