Zęby doktora Karola

Autor: MrMaldoror
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

            Doktor Karol już w pierwszej sekundzie po przebudzeniu poczuł dobrze sobie znany wibroprzegwizd pomiędzy dwójką a trójką górnego rzędu. Nawiedzając go od dwudziestu siedmiu lat, za każdym razem zapowiadał bliżej nieokreślone zagrożenie w nadchodzącym dniu i nie zawiódł dotąd ani razu. Mężczyzna obserwował wtedy kierowców odpuszczających sobie przepisy jeszcze mocniej niż zazwyczaj, śladowe ilości piachu wysypanego na oblodzone drogi i zwiększenie odsetku przestępstw o których dowiadywal się z gazet. Nawet gołębie zdawały się w te dni specjalnie gromadzić nad nim, celując białymi srakami. Tak, wibroprzegwizd działał bez zarzutu, sprawdzając się w swoich przepowiedniach lepiej od komet, szarańczy, wymieszania pór roku i zaćmień słońca. Doktor tym bardziej zatem przyłożył wagę do szeregu porannych rytuałów mycia, ubierania i podlewania roślin wodą, a płatków kukurydzianych mlekiem. Obyło się bez ucałowania na pożegnanie żony, aczkolwiek takie niedopatrzenie można akurat staremu kawalerowi wybaczyć.

            Sprawdziwszy czterokrotnie zamek, zarzucając żurawia zza poręczy schodów na niższe kondygnacje, wyłonił się na ulicę miasta. Dotarcie na przystanek wymagało tylko szybkiego przyrównania dobytej zza pazuchy palety kolorów do świateł drogowych. Jeszcze tylko kilka minut podpierania ściany blokowiska i wkroczył do autobusu.

            Nieopodal niego ulokowało się obce ciało mężczyzny w czarnej skórze, trzymając dłoń w jeszcze bardziej obcej (bo niedostępnej oczom) kieszeni. Podniesiona do kwadratu obcość pęczniała w najlepsze aż doktor, już zlany zimnym potem, pozbył się wszelkich złudzeń co do intencji typa. Obcość straciła na obcości, Karol widział jak przez rentgen, że ten facet zakazany gmerał se w kieszeni za nożem. Jak na komendę, w chwili olśnienia, skórzany zaczął dłoń wyciągać.

            – Ratunku! – krzyknął doktor, rozbijając z krzepą o jaką nigdy by się nie podejrzewał szybę i uciekając przez okno. Skórzany człek wyciągnął z kieszeni bilet, zapewne po to aby nie wzbudzać podejrzeń współpasażerów nieusprawiedliwionym wobec braku doktora nożem. Zapewne też dla całkowitego przyprawienia sobie aureolki i skrzydełek zdawał się całej ewakuacji nie zauważać.

            Karol, dziękowawszy w duchu zębom, przechodził koło cukierni.

            – Hej, kolego! – chwycił go ktoś za ramię. Karol w starszym o kilka lat i nastroszony siwizną jak Sowa z Kubusia Puchatka mężczyźnie natychmiast rozpoznał Wincenta. Obaj znali się od podwórkowych zabaw, gdzie Wincent zawsze był Olgierdem, a Karol Gustligiem. Poprzez wieloletnią rozłąkę i brak kontaktu obraz doktora jako podwładnego skutecznie się zahibernował w świadomości kolegi, stąd pozostała pewna szorstkość i wojskowość w głosie. – Wyglądasz jakbyś właśnie dostał od kogoś w zęby bijąc się o czwartą z kolei panienkę podczas piątej imprezy w tygodniu,  a dziś dopiero środa... hm, albo i o czwartą środę podczas piątej panienki, nieważne. Siadaj tu – władcze szarpnięcie w stronę krzesła nie napotkało oporu – opowiadaj co u Ciebie, kelner, ciastko dla przyjaciela!

            Oczywiście, służę uprzejmie, pokorny ukłon, aromat kawy, czarne warstwy placka przemiennie z białymi kremu, ying i yang cukierniczy, jeszcze jeden ukłon, smacznego życzę, doktor tymczasem zaczął się zastanawiać. To zaproszenie, rozmowa, zbyt bezin-teresowne jak na dzień świszczącej dwójki i trójki. Ciatka słodkie, kawa słodka, ta słodycz tak nie pasowała do zagrożenia, że aż nazbyt pasowała. Więc co więc co więc co więc co, więccowięccowięccowięcco. Chorobę więccową uciął nieświadomie Wincent, przycierając szkiełka okularów. Promyk światła przebiegając po nich, błyskawicznie odmłodził Karola o trzydzieści dziewięć lat, cztery miesiące i siedem dni, kiedy taki sam promyk oglądał przez specjalne zielone szkiełko, zaiwanione sprytnie znajomemu. Starszy kolega co prawda nigdy nie dał do zrozumienia że podejrzewał doktora o kradzież, ale ta dzisiejsza uprzejmość, bezpośredniość, dziwnie nieformalna wymiana uśmiechów pomiędzy nim a kelnerem, uśmiechów tak zaznajomionych, że ukazujących zęby, kolidujących z zębami porannymi, połączone z promykiem dziś i promykiem wtedy, szkiełkami dziś i szkiełkiem wtedy, sfermentowały w prostą myśl, że Wincenty zgadał się z personelem kawiarni i razem postanowili Karola otruć w zemście za kawałek zielonego szkła. Postarzały o trzydzieści dziewięć lat, cztery miesiące, siedem dni i jedną mikrosekundę, doktor cisnął przed siebie ciastem z kawą i zaczął uciekać. Zachował na tyle trzeźwości umysłu, że w biegu zatoczył tylko jeden fikołek w stolik sąsiadów.

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
MrMaldoror
Użytkownik - MrMaldoror

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2011-10-01 17:06:59