KAY

Autor: Robert-Altamiro
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

ć na dół.
-Czlowieku. O czym ty mówisz?-udawane zdziwienie policjantki.
-Nie udawaj glupiej. Dobrze wiesz o czym.
-Nie mam zielonego pojęcia.
-On cię tutaj przysłał.
-Kto?
-Henry Cahil.
-Kim jest ten...Cahil?
-Przyjacielem,którego postrzeliłem kilkanascie minut temu.
-Ciekawe jak kończą twoi wrogowie.
-Maskujesz się.Nic ci to nie pomoże. Nie na bierzesz mnie. Jasne?
-Nie muszisz sie drzeć Mam dobry słuch.
-Mów. Namówił cię byś przyszła na dach i mnie zabrała?
-Nie.
-Gadaj,bo przestrzelę ci kolano.
-Jestes głuchy,czy głupi? Nie znam faceta i nie znam ciebie,więc się odczep.

Wsród policjantów:
-Nie ma go. Zniknął z pola widzenia.
-Poszedł do mojej córki. Oby nie strzelil do niej,tak jak do tego Cahila.
-Pozostalo mieć tylko nadzieję.  
Na twarzy Chrisa Mackenzie,malował się niepokój. Bał się. W każdej chwili mógł stracic córkę. Zaniepokojony był również John Hatchet.

Na dachu:
-Nie wierzę ci.-powiedział szaleniec stanąwszy przed Kay.
-To nie mój problem.
-Nie wkurzaj mnie-wrzasnął. Jesli nie przysłał cię tu Henry Cahil,to znaczy,że pracujesz w bezdusznej policji,lub w goniącym za sensacją dziennikarstwie.
-Nie jestem policjantką ani dziennikarką.
-Klamiesz?
-Mówie prawde.
-Przekonamy się.
Samobójca niespodziewanie chwycił córke kapitana przyłożył pistolet do skroni i zaprowadził na krawędź.

W izbie przyjęć San Bernardino:

Wychodzac z "dwójki" Ortis zauważył policjantów prowadzących rannego mężczyznę:
-Co sie stalo?
-Został postrzelony w wieżowcu Wilshire'a.
-Pana imię?
-Henry.
-Zaopiekujemy się panem.
Za trzecim parawanem:
-Rentgen kości ramieniowej.Podać Dilaudid.

Na krawędzi wieżowca:

Porywisty wiatr rozwiewał włosy policjantki. Szaleniec trzymał ją mierząc w głowę:
-Zobaczymy kim naprawde jesteś.
- Nie zobaczą nas.
-Kogo chcesz oszukać? Wiem,że obserwują mnie policyjne lornetki. Gwarantuję ci, że nas widzą
-Nawet jeśli masz racje,co ci to da? Skąd będziesz wiedział kim jestem?
-Dziennikarze nie zrobią nic. Bojąc się o własne życie. Policjanci mnie zastrzelą by ratować swojego
człowieka. Wszystko mi jedno jak zginę. Najwazniejsze bym opuścił ten przeklęty padół łez.

"Ojcze,jeśli mnie widzisz,nie pozwól strzelać swoim ludziom. Powstrzymaj mojego partnera.Ten nieszczęśliwy człowiek,musi żyć"

40-ści pięter niżej:

-Jezu Chryste!-powiedzial John.On ją zabije.
-Co sie dzieje? Mów co widzisz.
-Stoją na krawędzi. Mierzy w jej lewą skroń.
Wszyscy spojrzeli na kapitana,oczekując jego decyzji.
Chris czul jak zimny pot spływa mu po twarzy. Nogi się pod nim ugieły. Serce walilo jak młot. Czekającym na decyzję policjantom sekundy wydawały się wiecznością. Mackenzie z trudem opanował emocję i powiedział:
-On nie chce jej zabić
-Jak to?-zdziwienie polaczone z szokiem!!!
-Co on mówi?
-Musimy jej pomóc.
-Zgadzam się z Johnem.
-Nie zabije jej.
-Straciłeś rozum. Nie powinieneś dowodzić akcją.Mam w bagażniku karabin optyczny. Namierze drania i zdejme go.
-Nie zrobisz tego.
-Twojej córce nic się nie stanie.
-Powiedziałem nie.Za trzymać go.
Dwoje policjantów zagrodziło droge Johnowi.
-Kay zginie przez ciebie. Bedziesz ją miał na sumieniu.
-Pilnujcie go. Nie pozwólcie się zbliżyć do samochodu.
-Popełniasz błąd,który będzie cię drogo kosztował.
-Connelly,co widzisz?
- Stoją przy krawędzi. On coś mówi,celując w głowę Kay.
-Pewnie każe jej się modlić przed śmiercią.
-Milcz.
Mackenzie zwrócił się do Connel'ego:
-Czy ma palec na spuście?

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Robert-Altamiro
Użytkownik - Robert-Altamiro

O sobie samym: Napisz kilka słów o sobie
Ostatnio widziany: 2016-07-31 00:58:50