Milimetry Dnia
„Milimetry wojny”
(wersja 1.4)
„Styk”
Tynk chłodny. Nad głową mleczny brzeg światła.
Klamka — czysta, na pamięć kciuka. Dwa obroty. Wchodzę.
— Cicho.
Korytarz wąski; powietrze przylega. Buty w linię. Kurtka — jeden ruch, bez szelestu. Światło mruga o ułamek. Królowa mija bokiem; ramię muska ramię. Na rękawie zostaje krótki żar; gaśnie przed mrugnięciem światła. Odstęp na dwa oddechy.
— Prosto.
Klamka chropowata; pod palcem pył lakieru.
Kuchnia trzyma parę przy krawędzi. Blat równo; materiał docięty. Szklanka szuka mokrego okręgu. Królowa nuci pół frazy i urywa. Ręce łapią tempo.
— Dalej.
Klamka — znajoma. Domykam na jeden ząbek.
Powietrze gęstnieje o pół tonu; pas światła poszerza się. Krzesło wsuwam dalej niż trzeba. Kolano dotyka krawędzi stołu — miękki stuk; cień przesuwa się o szerokość palca. Piloty zostają równo. Odbłysk drga i schodzi z plastiku.
— Puść.
Klamka stoi; sprężyna puści po pół taktu.
Sypialnia zbiera światło w jednym pasie. Pościel gładka; dywan milczy włóknem.
Królowa siada bokiem; rękaw podnosi się o centymetr, zostaje kreska po gumce.
Staję bliżej niż wypada; kolano zatrzymuje się na brzegu łóżka. Palce łapią metal; ciepło wraca do poziomu.
— Wystarczy.
„Supeł”
Dzielę noc na pasy. Mój odcinek cieplejszy, jej chłodniejszy; między nami ścieg — cienka nić pod splotem. Gest — lekki naciąg; płaszczyzna oddaje o włos.
PRAWA —
Szew pod dłonią chłodzi skórę cienką linią. Brzeg poszewki przesuwa się o milimetr. Stopa dotyka krawędzi i wraca. Ciepło trzyma pas; nie przechodzi.
LEWA —
Róg do rogu — tkanina siada jak kreda pod opuszkiem. Włosy rysują na poduszce cichy kierunek. Oddech prostuje włókna w jedną stronę.
PRAWA —
Kolano staje na granicy. Puls liczy po zygzaku; włókno wraca w linię. Supeł, jeden pewny, zostaje pod palcem.
LEWA —
Jej stopa szuka chłodu; muska łydkę przez bawełnę; cofa się o paznokieć. Fałda znika. Poszwa mięknie o pół tonu.
Cisza naciąga płaszczyznę. Ciepło i chłód idą równolegle. Ciężar płynie jedną linią.
ŚRODEK —
Dłonie stykają się na szwie wnętrzami palców; ciepło przechodzi po linii, nitka drży i niesie dalej. Między palcami zostaje punkt — o włos cieplejszy od reszty. Nad linią ten sam takt — bez liczenia.
Supeł.
„Błona”
Miskę przykrywam folią; powierzchnia stoi napięciem. W środku wyrasta garb. Przejeżdżam po rancie — napięcie równe.
Puszczam na raz. Wydech przechodzi nad folią, błona drży o włos i wraca. Miska zmienia stronę światła o ćwierć obrotu. Refleks oddycha: zwęża się, rozszerza; w środku gaśnie punkt.
Sprawdzam palcem — sprężystość trzyma. Na dłoni cienki ślad chłodu. Para kładzie warstwę; kropla stoi. Garb maleje, potem wraca tym samym torem — granica trzyma oś. Stuk. Fala idzie okręgiem, gaśnie w środku; rant trzyma. Jeśli puści — płaszczyzna siądzie.
— Kontra.
Dłoń Królowej przestawia światło; folia łapie równy chwyt. Miska wraca na miejsce — bez obrotu.
Palec nad środkiem, bez nacisku. Ustawia misę do światła; tafla odda skosem — ledwie. Pod opuszkiem zostaje cienki film ciepła — ledwo wyczuwalny. Folia łapie drobinę kurzu na łuku. Miska osiada ku brzegowi. Prostuje odblask. Jasna obwódka chudnie; zostaje równy połysk. Folia przestaje ciągnąć; garb ani nie rośnie, ani nie siada.
Unosi krawędź o milimetr, wpuszcza kreskę powietrza. Domyka: garb przechodzi w łuk, a dwa odblaski składają się w jeden. Poślizg trzyma oddech. Trzask. Powierzchnia zastyga. Jeśli puści — domknie się od nowa.
