Drzewo Wisielców

Autor: Ver0niKa
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Pod koniec tygodnia czekał nas najważniejszy egzamin po całym pobycie w Bazie. Egzamin naszej odporności psychicznej. Wszyscy podopieczni mieli znaleźć się w dużym holu koło sali punktualnie o godzinie siódmej. Kolejność zdawania zależała od numeru, który został przydzielony na początku służby. Mój numerek był jednym z ostatnich. Na początku bardzo mi to odpowiadało. Byłam pewna, że uda mi się wyciągnąć informacje od każdej osoby, która już zaliczyła test. Moje rozczarowanie, było ogromne. Zdałam sobie sprawę, że każdy, kto skończy, już tu nie wraca. Zaczynałam się denerwować. Minuty czekania zamieniały się w godziny. Godziny w niepohamowaną wieczność. Koło dziesiątej zorientowałam się, że w korytarzu zostałam tylko ja, chłopak mierzący prawie dwa metry wzrostu wypatrujący czegoś za oknem, jakaś chuda blondyna skulona na krześle i Dean. Tego ostatniego znałam bardzo dobrze jeszcze z czasów przed Bazą. Wychowywał się w domu niedaleko mojego, kiedy byliśmy dziećmi szczerze się nie lubiliśmy. On straszył mnie wymachując mi dżdżownicami przed oczyma, a ja za to rozdeptywałam mu babki z piasku. Usiadłam obok niego.

- I jak ... boisz się? – spytałam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę jak głupio to zabrzmiało.
- Szczerze? Bardziej niż tego testu boję się wojny i tego, że mógłbym tam zginąć. – odpowiedział, spoglądając mi prosto w oczy.  Zmienił się od czasu, kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam. Był inny. Przepełniony smutkiem i lękiem. Pokiwałam głową, dobrze wiedziałam, dlaczego tak mówił. Jego ojciec zginął, gdy ten miał niespełna 14 lat, od tego czasu przejął funkcję żywiciela rodziny. Matka była chora, a jego dwójka rodzeństwa była od niego sporo młodsza. Gdyby umarł, rodzina nie poradziłaby sobie. Już teraz, gdy on przebywa w Bazie podobno ledwo wiążą koniec z końcem.
-  Nie myślę o tym, że mogłabym nie dożyć osiemnastki. Wiem jednak, że mało kto wraca do normalnego życia. – rozejrzałam się po korytarzu, chuda blondynka zaczęła obgryzać paznokcie.
- Lili, słuchaj. W razie jakbym poległ na froncie… A gdyby udało ci się wrócić do domu, a na pewno ci się uda. Proszę powiedz mojej mamie, że….- zaczął Dean.
- NUMER 1256 PROSZONY O ZJAWIENIE SIĘ NA SALE EGZAMINACYJNĄ. NUMER 1256.
 To mój numer. Przerażenie wzmogło się we mnie dziesięciokrotnie. Poczułam drżenie rąk. Spojrzałam na jego twarz.
- Nie wolno ci tak mówić, rozumiesz? Wrócisz. Oboje wrócimy. Nikt z nas nie zginie. Obiecuję.
  Wstałam i weszłam do pomieszczenia. Odchodząc ścisnął moją dłoń bardzo mocno. Posłałam mu coś w rodzaju uśmiechu, a on wypowiedział nieme ,,powodzenia”.

Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Ver0niKa
Użytkownik - Ver0niKa

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2014-06-23 18:52:56