Kunegunda część V

Autor: berto696
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Wybiła północ, moje serce również biło. Zdzichu, kochany Zdzichu, gdzie jesteś? Bim bam – dźwięczał zegar. Bum bum – biło moje stęsknione, rozkochane, gorące serce.

            Zerwałam się z łóżka. Nie, nie mogę tak dłużej. Muszę zobaczyć Zdzicha. Wiedziałam gdzie mieszka – nie ma to jak facebook. Chwyciłam małą torebeczkę i zaczęłam się pakować, wzięłam lornetkę, linę, młotek, latarkę, szminkę i tusz do rzęs. Oczywiście nie mogłam zapomnieć o żelazku, a jak żelazko to i deska do prasowania. Założyłam kominiarkę i rajstopkę na głowę.  Po czym pomalowałam twarz w moro dla niepoznaki. Zamknęłam oczy, wstrzymałam oddech, tak teraz już byłam niewidzialna. Rodzice nie mogli usłyszeć, że wychodzę, dlatego wybrałam najkrótszą drogę - okno. Leciałam niezbyt długo, przecież mieszkam tylko na piątym piętrze.

 No tak, dobrze że mam drabinę i linę, bo zapomniałam swoich bamboszy.

W połowie powrotnej drogi po bambosze, rozmyśliłam się i zawróciłam, zwłaszcza, że moja drabina miała dwa szczeble.  Pomyślałam, że na bosaka będę cichsza. Wzięłam drabinę i ruszyłam. Po dwóch godzinach dotarłam do celu. Wprawdzie Zdzichu mieszkał trzy domy dalej, ale musiałam zmylić trop psa, na wypadek, gdyby jednak rodzice kupili kiedyś psa, dlatego biegałam ósemkami po lesie. Gdy już wyszłam z lasu na ulicę usłyszałam dziwne kroki, to były moje kroki, między palcami miałam ze trzydzieści szyszek.

            Przed domem Zdzicha na szczęście rosło drzewo. Wiedziałam, że zobaczę wreszcie Zdzicha. Samo drzewo rosnące przed jego domem to był cud.  Ustawiłam drabinę, zarzuciłam linę, która o nic nie zahaczyła i spadając wylądowała na mojej twarzy. No cóż, trening czyni mistrza, powtórzyłam rzut liną. Sytuacja nie uległa zmianie. Za piętnastym razem zrezygnowałam. Ale nie dlatego, że się zniechęciłam, ale dlatego, że zaczęła puchnąć mi twarz.  Nic, pozostawała wspinaczka. Zwłaszcza, że się przestraszyłam, bo w krzakach usłyszałam dziwny szum. Coś zaczęło z nich wyłazić, nieco się uspokoiłam widząc, że to kot, z dziwną pręgą na grzbiecie. Chociaż, nie przypominał kota, ale jak zmrużyć oczy… a mało ważne. Zaczęłam przygotowywać się do wspinaczki.

            Na dole rozłożyłam deskę do prasowania, wyjęłam żelazko, które umieściłam nieco wyżej na gałęzi tak, żeby było pod ręką, poprawiłam makijaż. Wsadziłam w usta latarkę, a powiekami przytrzymałam lornetkę, aby nie krępować rąk. Weszłam na drabinę, ale potem, gdy już się skończyła musiałam się wspinać przy pomocy młotka. Kiedy wydawało mi się, że jestem na odpowiedniej wysokości spojrzałam w kierunku domu. Ponieważ gałęzie zasłaniały mi widok, musiałam się przedzierać. Pełzłam coraz bliżej domu obejmując rękami i nogami coraz chudszy konar. I wtedy to się stało.

            Otworzyłam oczy, było ciemno, albo zgasło światło, albo straciłam wzrok. Odpowiedź była oczywista, straciłam wzrok. O nie! – Zaczęłam krzyczeć – nie, nie, nieeeee!!! Zaczęłam obgryzać paznokcie, kiedy już nie miałam rąk, pomyślałam, że grunt to zachować spokój i myśleć optymistycznie. Wiedziałam, co teraz nastąpi, nie chciałam, tego słyszeć…, ale nie miałam czym zatkać uszu. Kiedy już zaczęłam obgryzać sobie nogę, usłyszałam to… - śpiew pingwina.

            Ocknęłam się, właśnie zsuwałam się z gałęzi. Najpierw pacnęłam twarzą w gniazdo ze świeżym jajem, dostałam w twarz gałęzią, zerwałam gniazdo os, które zaczęły mnie przeganiać. Chciałam się czegoś mocno złapać, wypuściłam młotek, który odbił się od mojej głowy i uderzył mnie w nogę. Nie leciałam długo, gdy natknęłam się na żelazko. Deska do prasowania nieco zamortyzowała mój upadek, ale rozpadając się na pół, złamała mi kilka żeber. Otworzyłam oczy, uśmiechnęłam się na widok zwierzaczka. Zwierzaczek odwrócił się do mnie tyłem podniósł ogon i…

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
berto696
Użytkownik - berto696

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2012-11-28 15:05:49