Miecznik (I)

Autor: poskart
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

-Koncesję li masz? Jakoweś kompetencje chociaż? Bo wiesz obdartuchu… ja tu dziadów proszalnych nie będę karmić ze skarbca książęcego… - Kapitan podnosił ochrypły głos postukując wyciągniętym palcem w pierś mistrza. – I żadnym przygodnym chłopaczkom informacji o zbójach nie dam… - zaryczał gwardzista – że o zadatku nie wspomnę! To jest robota dla prawdziwego, koncesjonowaaaa…lnego najemnika, nie dla jakiegoś prostaczka…

Krak nie był w nastroju na wysłuchiwanie tyrad podstarzałych stróżów prawa. Chciał załatwić sprawę bezboleśnie, bez zbędnego gadania i całego tego zbiegowiska, które zawsze powstawało gdy tylko pojawiał się w mieście na prowincji. Przeznaczenie jednak nie było po jego stronie. Zniecierpliwiony złapał wór za drugi koniec i wysypał głowy pod nogi kapitana. Jedna z nich potoczyła się jednak po sali. Zapadła cisza. Ktoś krzyknął, ktoś zwymiotował, jakaś kobieta mdlała… jak zwykle gdy załatwiał interesy. Dowódca garnizonu otworzył gębę ze zdziwienia. Twarz Kraka nawet nie drgnęła.

-Kimżeś jest? Najemnicy mieli dojechać dopiero za trzy dni...

Mężczyzna w brudnej czerni uśmiechnął się chłodno.

-To się spóźnili. Wpadłem na zbójców po drodze… ich pech moja sakwa. Zabiłem czterech, leżą jeszcze pewnie tuż przed rozdrożem na południu.

Kapitan cofnął się odruchowo, dopiero teraz bowiem zauważył rękojeści wystające ponad barkami. I miecze zawieszone do pasa w talii… i jeszcze jeden na udzie. Wszystkie z charakterystycznym znakiem na głowicach.

-Mistrz mieczy… - wychrypiał jakby do siebie – Proszę panie o wybaczenia… ja… ja nie poznałem.

-Darujcie sobie kapitanie… - Krak rozejrzał się po Sali – przyszedłem tylko odebrać zapłatę. Jeśli macie jakieś gardłowe sprawy to mówcie, bo jutro wyjeżdżam.

                Kapitan uwijając się jak w ukropie wypłacił mu należny pieniądz i wypytawszy mistrza gdzie się zatrzyma wypuścił. Krak odprowadzony wzrokiem przez ciekawskich mieszkańców wszedł do najbliższej gospody. Zamówił jedzenie, pokój, praczkę i balię do kąpieli. Z proponowanej dziewki nie skorzystał. Nigdy tego nie robił. Czysty przysiadł na łóżku przypominając w swej nagości jakiś antyczny posąg w nie pasującej doń tak bardzo izbie, ubranie jeszcze schło. Miecze leżały porozkładane na podłodze na kawale dobrego sukna. Właśnie sięgał po placek z jagodami, który zabrał z jadalni, gdy przerwało mu pukanie. Pierwsze tego dnia.

-Uszanowanie szanownemu panu. Jestem Marcel. – powiedział niewysoki jak na tutejszego mężczyzna gdy Krak zaprosił go już do wewnątrz.

-My z żoną… mamy takiego sąsiada… - zaczął niepewnie człeczyna – straszny skurwysyn za przeproszeniem pana jegomościa, jest z tego Juryla. Leje ludzi po wyszynkach, wyzywa od kozojebców panie szanowny nas dobrych ludzi – bo wiedzieć pan musi panie jegomościu że my handlujemy bydlątkami i takimi tam rogatkami…

-Do rzeczy – uciął mistrz spodziewając się dalszej części wypowiedzi. Jego oliwkowa, ciemna skóra kontrastowała z raczej bladym mężczyzną.

-No więc, my z sąsiadami… tymi dobrymi… radziliśmy z.. tego no.. zebrała się mała sumka – okrągła się to znaczy.

-Ile? – zapytał Krak unosząc brew, nie spodziewał się zbyt wiele.

-Noooo… zaczął hodowca bydła – będzie prawie piętnaście sztuk srebrnych… -Krak roześmiał się

-Nie jestem mordercą panie Marcelu – stwierdził zrezygnowany  – Jestem mistrzem mieczy, nie zabójcą… musicie znaleźć kogoś innego…

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
poskart
Użytkownik - poskart

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2011-10-27 15:01:53