Powrót

Autor: mkucharski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Był rok 1965. Miałem dwadzieścia trzy lata i studiowałem by zostać nauczycielem literatury w liceum. Nadchodziła właśnie wiosna. Pewnego bardzo, bardzo wczesnego poranka uczyłem się w swoim pokoju. Moje mieszkanie mieściło się na szóstym piętrze jedynego w okolicy bloku.

Miałem lekkiego lenia, momentami wodziłem wzrokiem przez okno. Mogłem z niego dostrzec ulicę. Po drugiej stronie, zaraz za chodnikiem znajdował się starannie przystrzyżony ogród starego Don Cesareo, mieszczący się na na rogu ulicy, który był ścięty pod skosem, stąd też dom miał kształt nieregularnego pięciokąta.

Zaraz obok domu Don Cesareo stał piękny dom rodziny Bernasconich, przemiłych i przeuprzejmych ludzi. Mieli trzy córki. Kochałem się w jednej z nich, najstarszej, Adrianie. Tak więc, od czasu do czasu, spoglądałem w kierunku chodnika po drugiej stronie ulicy, było to bardziej przyzwyczajenie, bo raczej nie spodziewałem się jej zobaczyć tam o tak wczesnej porze.

Jak zwykle, stary Don Cesareo podlewał i pielęgnował coś w swoim ukochanym ogródku, który to był oddzielony od ulicy niskim, żelaznym płotem i trzema kamiennymi schodkami.

Na ulicy było pusto, więc moja uwaga skupiła się na mężczyźnie, który pojawił się nagle przy sąsiednim budynku i podążał w kierunku naszego, tym samym chodnikiem, który przebiega wzdłuż domów Don Cesareo i Bernasconich. Dlaczego miałbym nie skupić uwagi na tej postaci, skoro wyglądała jak jakiś żebrak czy menel, dosłownie jak istna tęcza ciemnokolorowych szmat?

Twarz miał zarośniętą i wychudzoną, głowę przykrywał pożółkły, zniekształcony słomkowy kapelusz. Pomimo panującego upału okryty był poszarganym, szarym płaszczem. W dodatku, niósł ogromny, brudny worek. Domyślałem się, ze trzymał w nim jałmużnę i pozostałości po jedzeniu, które udało mu się znaleźć.

Wciąż go obserwowałem. Menel zatrzymał się na wprost wejścia do domu Don Cesareo i spytał go o coś przez żelazne kraty płotu. Don Cesareo był skąpym, starym człowiekiem o dość nieprzyjemnej aparycji. Bez jakichkolwiek wyjaśnień, machnął tylko ręką by odgonić gościa. Żebrak jednak chyba wciąż naciskał sciszonym głosem. Potem słyszałem już tylko wyraźny wrzask starca:

– Zmywaj się stąd, odejdź i nie zawracaj mi głowy!

Jednakże nędzarz wciąż naciskał a nawet wszedł po kamiennych schodkach i zaczął mocować się z żelazną bramą. Następnie, Don Cesareo, tracąc już zupełnie resztki swojej cierpliwości, odepchnął go agresywnym ruchem. Żebrak poślizgnął się na mokrym kamieniu, chciał złapać się pręta, co mu się jednak nie udało i z łomotem upadł na ziemię. W tym samym prawie momencie zobaczyłem jak zawinęły mu się nogi i po chwili usłyszałem tylko jak jego czaszka pęka głośno po upadku na pierwszy stopień.

Don Cesareo wybiegł na ulicę, pochylił się nad nim i zbadał mu klatkę piersiową. Starszy człowiek, z przerażeniem w oczach złapał żebraka za nogę i przeciągnął go do krawężnika. Pobiegł pośpiesznie do domu i zamknął drzwi, z pewnością nie było żadnych świadków tego przypadkowego zabójstwa.

Poza mną. Wkrótce inny mężczyzna, przechodząc ulicą zauważył trupa żebraka. Potem przychodzili następni i jeszcze następni. Wkrótce zjawiła się policja. Ciało żebraka zostało wrzucone do karetki i zabrane.

To by było na tyle jeżeli chodzi o tę historię, nigdy więcej o niej nie rozmawiano.

Jeżeli chodzi o mój udział w niej, byłem bardzo ostrożny, by niczego nigdy nie wygadać. Pewnie był to błąd z mojej strony, ale co niby mogłem zyskać oskarżając staruszka, który nigdy nikomu nic złego nie zrobił o morderstwo? W sumie przecież nie miał zamiaru zabijać żebraka, i nie widziałem sensu w zatruwaniu ostatnich lat życia staruszka sprawami sądowymi. Postanowiłem, że najlepsze co mogę zrobić, to zostawić go sam na sam z wiedzą na temat śmierci jałmużnika.

Stopniowo zapominałem o tej przygodzie, jednak za każdym razem gdy widziałem Don Cesareo doświadczałem dziwnego uczucia, czułem że nie wiedział, że byłem jedyną osobą na świecie, która znała jego najmroczniejszy sekret. Od tamtej pory, nie wiedząc czemu, zacząłem go unikać. Nigdy więcej nie odważyłem się z nim porozmawiać.

Nastał rok 1969 a ja miałem dwadzieścia sześć lat i stopień naukowy z filologii hiszpańskiej. Adriana Bernasconi nie wyszła za mnie, ale za jakiegoś innego gościa. Kto wie, czy kocha ją i zasługuje na nią tak samo jak ja.

Mniej więcej w tamtym czasie Adriana była w ciąży i lada dzień miała rodzić. Wciąż mieszkała w tym samym pięknym domku, co zawsze a ona sama wyglądała jeszcze śliczniej każdego dnia. Wcześnie rano tamtego dusznego, grudniowego poranka dawałem prywatną lekcję gramatyki kilku młodzieńcom z liceum, którzy byli przed egzaminem i, jak zwykle, zerkałem melancholijnie wzrokiem przez okno.

Nagle serce dosłownie podeszło mi do gardła i myślałem, że mam jakieś halucynacje.

Krocząc dokładnie tą samą ścieżką, co cztery lata temu, ukazał się moim oczom żebrak zabity przez Don Cesareo: te same podarte ubrania, szary płaszcz, zniekształcony słomkowy kapelusz, paskudny worek.

Zapominając o studentach, pośpieszyłem co tchu do okna. Obdartus zbliżając się do swojego celu, skracał stopniowo swoje kroki.

– Wrócił do życia – pomyślałem – I przyszedł zemścić się na Don Cesareo.

Jednakże, teraz przechodząc po chodniku obok płotu staruszka, żebrak minął żelazny płot i szedł dalej. Zatrzymał się przy drzwiach Adriany Bernasconi, pociągnął za klamkę i wszedł do środka.

– Za chwilkę wrócę – powiedziałem do studentów i wściekły ze złości zjechałem windą na dół, wybiegłem na ulicę, przebiegłem na drugą stronę i wszedłem do domu Adriany.

Jej matka stała przy drzwiach, jakby szykowała się do wyjścia, mówiąc do mnie:

– Witaj nieznajomy! Ty? Tutaj? Czy te cuda nigdy się nie skończą?!

Zawsze wydawało mi się, że mnie lubi. Objęła mnie i pocałowała, ale nie wiedziałem co się dzieje. I wtedy dowiedziałem się, że Adriana właśnie została matką i wszyscy w domu byli bardzo podekscytowani i uradowani. Nie mogłem zrobić nic więcej jak tylko pogratulować rywalowi.

Nie wiedziałem jak zapytać, i biłem się w myślach o to czy się w ogóle odzywać na temat jaki mnie niepokoił. Nagle do głowy przyszło mi idealne rozwiązanie. Z udawanym niewzruszeniem zapytałem:

– Właściwie, pozwoliłem sobie wejść bez pukania, bo myślałem, że widziałem jakiegoś żebraka z wielkim, brudnym workiem, wślizgującego się do waszego domu i obawiałem się, że to jakiś złodziej.

Spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. Żebrak? Worek? Złodziej? Cóż, wszyscy byli wtedy w salonie i nikogo takiego nie widzieli.

– Musiało mi się coś pomylić – odparłem.

Zaprosili mnie następnie do pokoju, w którym była Adriana ze swoim dzidziusiem. Nigdy nie wiem co powiedzieć w takich sytuacjach. Pogratulowałem jej, pocałowałem ją, spojrzałem na dziecko i zapytałem jakie dali mu imię. Powiedzieli, że Gustavo, po ojcu. Wolałem imię Fernando, ale tego nie powiedziałem na głos.

Będąc już w domu, pomyślałem:

– To był żebrak, którego zabił Don Cesareo, tego jestem pewien. Nie wrócił jednak po to, by się zemścić, ale raczej, by zreinkarnować się pod postacią dziecka Adriany.

Jednakże, dwa albo trzy dni później, moja hipoteza wydała mi się przezabawna i stopniowo o niej zapominałem.

I zapomniałbym o niej całkowicie, gdyby nie pewien indydent w roku 1969.

Kilka lat później, czując się coraz słabiej z każdym dniem, czytając książkę odpłynąłem nieco w myślach i wodziłem wzrokiem tu i tam.

Syn Adrainy, Gustavo, bawił się na płaskim dachu tarasu przy swoim domu. Z pewnością była to nazbyt dziecinna zabawa, jak na kogoś w jego wieku. Pomyślałem, że chłopak musiał odziedziczyć swoją skromną inteligencję po tatusiu i gdyby był moim synem, z pewnością znalazłby sobie ciekawszą rozrywkę.

Ułożył rządek z pustych butelek na ścianie i próbował strącić je kamieniem z odległości trzech czy czterech metrów. Oczywiście, wszystkie kamienie spadały do ogrodu Don Cesareo. Wywadało mi się, że staruszek, akurat w tym momencie nieobecny, porządnie się wkurzy, gdy odkryje ile ma zniszczonych kwiatow.

I w tym właśnie momencie, Don Cesareo przyszedł do ogrodu. Naprawdę, był już bardzo sędziwy i poruszał się z ogromną niestabilnością, każdy następny krok stawiał z wyjątkową ostrożnością. Bardzo powoli podszedł do bramy ogrodu i przygotowywał się do zejścia po trzech schodkach, które prowadziły na chodnik.

W tym samym czasie, Gustavo – który nie widział staruszka – wreszcie trafił jedną z puszek, która odbijając się trzykrotnie od ścian wylądowała z niesamowitym hałasem w ogrodzie Don Cesareo. Ten zaś, gdy pokonywał właśnie ostatni stopień schodów, wzdrygnąwszy się na dźwięk upadającej puszki, odwrócił się obcesowo, tracąc kontrolę nad ciałem i rozbijając czaszkę na ostatnim stopniu.

Widziałem to wsystko, ale ani dziecko nie widziało staruszka, ani też staruszek nie widział dziecka. Z jakiegoś powodu, Gustavo uciekł z dachu tarasu. W ciągu kilku sekund wokół martwego Dona Cesareo zebrało się mnóstwo ludzi i dla nich jasnym było, że przyczyną śmierci był przypadkowy upadek ze schodów.

Następnego dnia wstałem bardzo wcześnie i natychmiast stanąłem w oknie. Pożegnanie Dona Cesareo miało miejsce w domu w kształcie pięciokątu. Na chodniku kilka osób paliło papierosy i dyskutowało.

Ci ludzi stojący z boku czuli wstręt i skrępowanie. Nieco później, z domu Adriany Bernasconi wyszedł żebrak, raz jeszcze w swoich szmatach, płaszczu, słomianym kapeluszu i ze swoim workiem. Przeszedł obok grupy mężczyzn i kobiet a potem z wolna i stopniowo znikał w oddali; szedł tam, skąd dwukrotnie przyszedł.

W południe, zasmuciła mnie, ale nie zaskoczyła, wiadomość o zniknięciu Gustavo. Rodzina Bernasconich rozpoczęła gorączkowe poszukiwania, które, ze złudną nadzieją kontynuują do dziś. Nie miałem serca powiedzieć im, żeby sobie odpuścili.

Oryginalne opowiadanie: Fernando Sorrentino

Przekład z hiszpańskiego na angielski: Thomas C. Meehan

Przekład z angielskiego na polski: Marcin Kucharski

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
mkucharski
Użytkownik - mkucharski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2012-08-20 17:04:06