Toster

Autor: dihez
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

pierdolenie się w weekend z kumplami z roku i podrywanie nastolatek w miniówach i niebotyczną ilością tapety na buźkach, okrytych farbowanymi na blond i sztucznie kręconymi włosami. Takie wiesz… Kto da więcej? Dwieście po raz pierwszy… Po raz drugi… Trzask- klasnął dłonią w blat.- Sprzedane! Sprzedane temu panu w niebieskich kalesonach!
Mimowolnie uśmiechnąłem się smutno.
- Popatrz na ten cały syf wokół ciebie- ciągnął- Na to gówno, w którym siedzisz po uszy i jeszcze się pogrążasz, na burdel, który cię otacza. Na bezcelowość. Czy ty naprawdę tego nie dostrzegasz?- tym razem zdawał się wyczekiwać odpowiedzi.
- Ja… widzę- zacząłem, niepewnie dobierając i wypowiadając słowa jak dziecko, które dopiero niedawno nauczyło się składać zdania- I może nawet masz rację, ale…- zwątpiłem. Boże, ja gadam z tosterem. Zwariowałem!
- Więc czemu sam tego nie zmienisz?- zapytał zaraz, po raz pierwszy w ciągu całej rozmowy podnosząc głos- Czemu sam się nie zmienisz? Nikt inny za ciebie tego nie zrobi. Pamiętaj o tym. Oni mają swoje życie, równie szare jak twoje, czasem mniej lub bardziej kolorowe, ale wszyscy, bez względu na znaną sobie paletę kolorów i tak mają cię w głęboko, bardzo głęboko w dupie, kolego- skonstatował.
Kowal nadal ciskał się zawzięcie jak opętany.
Rozmawiam z tosterem. O tu, proszę państwa bardzo, stoi, proszę! Słyszę toster. W dodatku mądrze mówiący. Mówiący prawdę, którą znam, ale boje się ją sam sobie tak jasno, bez ogródek przedstawić.
Mówi prawdę, która uwiera w tyłek, sprawia ból, którą najlepiej jest upchać na dnie szafy, przywalić niemodnymi, zjedzonymi przez mole swetrami. I udeptać, poskakać.
Wtedy się zapomina a gdy się nie pamięta- to nie boli.
Przynajmniej nie tak bardzo…
-Dobra Adaś, widzę, że jednak coś tam sobie może przemyślisz - przerwał moje refleksje- To dobrze- pokiwał w zadumie tułowiem- Bardzo dobrze. Nie jest tak źle jak na początku mi się zdawało… Ja spadam stary- krzyknął zeskakując z blatu, przebiegł koło mnie powiewając kablem i zniknął za futryną i nim zdołałem zdobyć się na jakąś inną reakcję niż wytrzeszczenie oczu z przedpokoju dobiegło mnie głośne trzaśnięcie drzwiami.
Na blacie leżał ogryziony pomidor.



Nigdy więcej już go nie widziałem, choć, od czasu do czasu, znajduję w kuchni niedojedzone do końca pomidory.
Aha, byłbym zapomniał.
Po tym jak wyszedł… uciekł właściwie, to jakoś przestały nawiedzać mój mieszkanie te niezidentyfikowane kataklizmy.
I kupiłem nową lampę. Taką, jak ta od mamy.

18-19 Listopad 2005

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
dihez
Użytkownik - dihez

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2010-08-30 11:11:56