"Nauczyłem się jednak, że sercu nie można nakazać, kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce."
Colleen Hoover jest bardzo znaną i poczytną autorką. Poznałam już jej jedną powieść, która nie do końca przypadła mi do gustu, jednak z poleceń znajomych postanowiłam dać Hoover drugą szansę. Mój wybór padł na "Maybe Someday", bowiem zauroczyła mnie swoim opisem.
Przyznać muszę, że pomysł na fabułę jest świetny i jak najbardziej spodobał się mi, jednak w pewnym momencie coś poszło nie tak w wykonaniu. Kiedy zaczęłam czytać książkę, od razu pochłonął mnie przedstawiony w niej świat. Od początku było intrygująco. Autorka zdecydowanie wie, jak zaciekawić, ale nie do końca wie jak utrzymać ten stan.
Bardzo spodobał mi się wątek muzyczny, który jest jednym z dwóch najważniejszych elementów powieści. Uczucia powstające pomiędzy głównymi bohaterami były przeurocze, zwłaszcza przez smak zakazanego owocu. Przyjemnie czyta się o wspólnej pasji do muzyki, niecodziennych metodach jej poznawania i miłości, która powstaje dzięki niej. Niemniej jednak irytowało mnie bardzo, że piosenki tworzone przez bohaterów, zostały zapisane w języku angielskim, a żeby poznać ich znaczenie, jeśli nie znamy języka, musimy dreptać na koniec powieści. Było to bardzo irytujące, bo jak się czyta, to takie przeskoki na ostatnią stronę są upierdliwe, zwłaszcza gdy były momenty: tekst, piosenka, tekst, piosenka, tekst,piosenka. Osobiście psuło mi to przyjemność z czytania i wkurzało. Winie tutaj tłumacza, bo wystarczyło napisać utworu w języku polskim, a oryginał dać na końcu powieści, bo i tak musieliśmy poznać ich znaczenie, żeby zrozumieć treść książki. Niepotrzebne utrudnianie życia.
"W angielskim alfabecie jest tylko dwadzieścia sześć liter. Można by pomyśleć, że z tyloma literami niewiele można zrobić. Można by pomyśleć, że kiedy wymiesza się je i połączy w słowa, mogą one wywołać tylko ograniczoną liczbę uczuć. A jednak tych uczuć może być nieskończenie wiele i ta piosenka jest dowodem na to. Nigdy nie zrozumiem, w jaki sposób kilka prostych słów połączonych ze sobą może kogoś zmienić, a jednak ten utwór i jego słowa całkowicie mnie odmieniają. Czuję się tak, jakby "może kiedyś" zamieniło się we "właśnie teraz"."
Ogólny pomysł na wątek miłosny był świetny, aczkolwiek autorka spaprała sprawę, tak gdzieś za ponad połową książki. Zaczęło się robić nudno. Te podchody głównych bohaterów były w pewnym momencie irytujące. Cały rozwój spraw miłosnych troszkę mnie zawiódł, bo był do przewidzenia już na początku. Liczyłam na coś wow, a jednak nie otrzymałam tego.
Szczerze muszę przyznać, że książkę mogę podzielić na dwie części. Pierwszą, która jest intrygująca, zabawna, ciekawa, taka, która dała mi nadzieję, że to będzie naprawdę dobra historia i drugą, która jest monotonna i niczym nie zaskakuje. A szkoda, bo potencjał był ogromny. Troszkę zabrakło mi pod koniec informacji co z Maggi, która była ważną postacią i tak nagle wycięto ją z książki, ale najwyraźniej tak musiało być.
Zauważyłam, że Hoover ma tendencję do kreowani a specyficznych bohaterów. Dwie postaci z powieści nieco mnie irytowały swoim sposobem bycia. Pierwszą z nich jest Bridgett, której nie ma sporo w historii, jednak przez swoje pięć minut potrafiła mnie wkurzyć. Nie znoszę dziewczyn, które ciągle się obrażają, są wredne dla wszystkich, mają pretensje do całego świata i zachowują się jak pępek świata, a taka właśnie jest ona. Również przyjaciel Ridge'a, Warren, ostro mnie denerwował. Na początku był zabawny, ale w pewnym momencie jego ciągłe gadanie o seksie i porno było męczące i niesmaczne. Nie spodobało mi się także jego chamskie zachowanie wobec Sydney i za to mocno stracił w moich oczach.
"Kocham ją. Kocham w niej wszystko. To, że nigdy mnie nie osądza. To, że mnie rozumie.
To, że wspiera każdą moją decyzję, mimo że czasem one jednocześnie ją niszczą. Kocham
jej uczciwość. Bezinteresowność. A najbardziej kocham to, że to właśnie ja jestem tym
facetem, który może w niej wszystko kochać."
Charaktery i sposób bycia Ridge'a i Sydney spodobały mi się. Urzekło mnie ich zamiłowanie do muzyki, a także podejmowanie dorosłych, choć bolesnych decyzji. Zdecydowanie należą do bohaterów, którzy wiedzą, czego chcą od życia i potrafią poświęcić się dla dobra sprawy. Zaskoczyła mnie również Maggie, która była niesamowicie ciepłą i dobrą dziewczyną o złotym sercu i dojrzałym poglądem na świat.
W ogólnym rozrachunku powieść jest ciekawa i warta przeczytania. Zdecydowanie nie brakuje w niej humoru. Oparcie historii na miłości i wspólnej pasji do muzyki, która została świetnie zobrazowana, wywołuje wrażenie na czytelniku. I choć pióro Hoover, jak dla mnie, nie jest idealnie i nie do końca do mnie przemawia, to jednak jej książki są oryginalne, sympatyczne i niosą ze sobą życiowe przesłania.
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2015-05-18
Kategoria: Romans
ISBN:
Liczba stron: 440
Tytuł oryginału: Maybe Someday
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
Dodał/a opinię:
Natalia Zaczkiewicz
Czasem te osoby, które najmocniej nas kochają, potrafią też najmocniej ranić. Lily Bloom zawsze płynie pod prąd. Nic dziwnego, że otworzyła kwiaciarnię...
Layken skończyła niedawno osiemnaście lat. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej niespodziewanie straciła ojca. Wraz z kochającą matką i młodszym bratem postanawiają...