Arnold

Autor: zibi16
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

            Bywało, wracając do domu, często pod wieczór, Arnold chyłkiem przemykał się przez wieś. O tej porze, obok, w sennym miasteczku, słońce wybuchało w rzeźni; wybuchało krzycząc purpurą z wszystkich tętnic, i po nieboskłonie łagodnie spływało na wieżyczkę kościoła. Często Arnold się zastanawiał, czy Bóg, który tam mieszka jest Obcym, który wciąż czeka na niego oparty o drzewo? Tyle w nim było siły, niepojętej władzy i bezkarności, lecz dlaczego nie pozostawał w kościele, by kąpać się w krwawej łaźni z rytualnego uboju, tylko czekał w lesie, mrużąc oczy? Chciał zakosztować życia, więc wypełzał spod tabernakulum odetchnąć wolnością, i upajać się zemstą za te kadzidła przyprawiające go o ból głowy?

 

            …Kiedyś, przy strumieniu, Arnold zobaczył konia. Grzywa mu falowała, zad błyszczał, oczy miał wszystkowiedzące, choć smutne. Cięciwa szyi napięta była w łuk, gdy pił wodę. Refleksy światła na jego skórze coś mówiły, ale Arnold nie pojął gry światła, jakim są złudzeniem. Bo choć to prawda była, to kto by w nią uwierzył? Tu trzeba Boga. Stwórca, tylko On mógł się tak bawić. To wtedy Arnold pomyślał, że koń jest boskim stworzeniem, i kto posiądzie konia, będzie świętym.

 

 Po spotkaniu z Obcym do Arnolda zaczęły przylatywać ptaki. Musiał się domyślać, że z powietrza się biorą, więc patrzył nabożnie; otwarte miał oczy, i jakieś zastygłe w uwielbieniu, a zarazem martwe.

 

            Mijały lata… a Arnold wciąż wierzył w boskie pochodzenie konia. Tylko się przygarbił. I wciąż stronił od ludzi.

 

            W szpitalu psychiatrycznym Arnold pojawił się za sprawą oczu. Było w nich coś, co każdego musiało przekonać, by tam się pojawił. Pan psychiatra był dobry. Nie pozwolił go dręczyć. I lubił go słuchać, choć Arnold mało mówił. Ale przyszedł czas, że się otworzył. To jest tak, jak ze świętymi: muszą umrzeć, by otrzymać aureolę. A Arnold dopiero teraz umarł. I chciał się narodzić. Pan psychiatra uśmiechał się cicho, i trzymał go za rękę, ale nie było w nim nic z Obcego. Arnoldowi coś zbierało się w gardle, czy to był płacz, czy skowyt? Pan psychiatra też tego nie wiedział.

            Wtedy wyszło mu z gardła to, co mu wyszło, i zaczął opowiadać o koniu, o chodzeniu boso po trawie i o ciszy, która jest gdy koń pije wodę. Zapomniał opowiedzieć o świetle, o jego refleksach na skórze konia, ale to pewnie dlatego, że pan psychiatra musiał o tym wiedzieć. Tak opowiadał o swych narodzinach i o Obcym, który czekał oparty o drzewo. Wszystko opowiedział, i nie pomylił się, mówił po kolei. Aż w końcu Arnold poczuł, że znowu może się narodzić. Wtedy pan psychiatra powiedział, że może być artystą. Dał mu farby, i niech maluje, bo to go oczyści.

            I tak się stało.

            Arnold zaczął malować męskie zadki. Ogromne, wypięte, różowe, tryskające rozkoszą. I zawsze malował w oddali od zadka, małą główkę, która nic nie miała do gadania, była przykrą koniecznością. Wszyscy podziwiali te zadki, a zwłaszcza pan psychiatra. Arnold stał się sławny. Przynajmniej wśród pensjonariuszy szpitala. A nawet, w niedługim czasie, i poza nim. Bo przychodzili inni lekarze, nawet profesorowie, i podziwiali te zadki. Klepali po ramionach pana psychiatrę i mówili, że dobra robota.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
zibi16
Użytkownik - zibi16

O sobie samym: Napisz kilka słów o sobie
Ostatnio widziany: 2023-05-04 18:17:38