Emitan Vukariosa - Historia postaci

Autor: Wolf
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

 Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się jak to jest gdy zaufana osoba wbija ci nóż w plecy. Mój błąd, grzech śmiertelny.
   Patrzyłem w rozpalone furią oczy Fernadeza mojego najlepszego przyjaciela w klanie. Tak przynajmniej myślałem. Jego twarz wykrzywił grymas szalonego uśmiechu. Cichy brzdęk i coś boleśnie ukłuło mnie w pierś. Świat przed oczyma zatrząsł się w posadach, wszystko się rozmazało. Próbowałem bez silnie złapać oddech, ból rozrywał mi płuca i pierś. Nagle zobaczyłem gwiazdy na czarnym jak atrament niebie – umarłem – pomyślałem. Głośny huk i trzask, wirujące drzazgi w powietrzu. Kolejna fala bólu, tym razem uderzająca w plecy i potylice. Ogarnia mnie czerń, mrok i cisza.

  Białe światło siłą wdarło się w moje źrenice, oślepiający ból. Odwracam wzrok od słońca. Leże wśród traw. Skąd ja się tutaj wziąłem. Do moich nozdrzy dociera wiosenny zapach kwitnących kwiatów. Uwielbiam ten zapach, jest taki słodki, przyjemny. Podnoszę się i moim oczom ukazuje się dom. Ściany są całe były całe odrapane, tynk już dawno z nich odpadł. Okna stare w drewnianych ramach, szyby poszarzały z biegiem lat. Dom wydawał się bardzo znajomy. Tak, to mój dom. Dom, w którym się urodziłem, wychowałem. Czy to możliwe? Skąd się tu wziąłem?
   Pamiętam niezliczone razy, kiedy uciekałem przez okna prowadzące na podwórza przed ojcem, który chciał sprawić mi lanie za kolejny wybryk. Zapach szarlotki, którą co niedziela piekła mama. Porywałem garście jeszcze gorącego ciasta z parapetu, tego samego okna przez które się wymykałem.
  Odkąd tylko sięgam pamięcią miałem skłonności do drobnych kradzieży, rozrabiania. Brałem przykład z własnego ojca, zwykłego rzezimieszka. Często go śledziłem, przekradając się uliczkami, kryjąc za straganami i w kolorowych tłumach miejskiej gawiedzi. Byłem w tym lepszy niż on.
   Wychowałem się na ulicach Fargos, portowej mieściny na południu kraju. Z bandą chłopaków zajmowaliśmy się drobnymi kradzieżami, czasem wymuszaliśmy pieniądze ot wypucowanych dzieciaków kupców, które z płaczem leciały do domu. Wtedy wydawało nam się to żałosne. Wielu z kumpli wyłamało się i stało „porządnymi obywatelami”. Znaleźli prace w porcie, założyli rodziny i co wieczór pili w tawernach. Zwykłe, monotonne mieszczańskie życie.
   Pamiętam moją siostrę. Jej uśmiech, czarne jak heban włosy. Wieczorami chodziliśmy na przystań i oglądaliśmy zachody słońca. Tak bardzo ją kochałem. Nigdy nie zapomnę nocy kiedy ich dorwał. Tych dwóch sukinktów, którzy ją zgwałcili. Zatłukłem ich siekierą, którą podkradłem ojcu z komórki. Nie zapomnę tego uczucia, bicia serca, furii, która mnie ogarnęła. Nie zapomnę słodkiego zapachu krwi. Wtedy stałem się tym kim jestem. Orchidee powiesiła się kilka dni później. Byłem zdruzgotany, załamany. Przez tydzień nie odezwałem się do nikogo słowem.
  Opuściłem dom. Wyjechałem z Fargos. Nic mnie tam już nie trzymało. Udałem się do stolicy, tam dołączyłem do jednej z gildii złodziei. Trawił mnie głód krwi. Co jakiś czas musiał rozpłatać czyjeś gardło. Bywały to uliczne dziwki, żebracy czasem jakiś mieszczuch. Gdy jeszcze ciepła krew spływała po moich dłoniach ogarniał mnie spokój, powracało wspomnienie siostry, potem fala gniewu. Płakałem. Zawsze wtedy płakałem.
  Wtedy poznałem Fernadeza. Znalazł mnie w jednej z bocznych uliczek slumsów nad ciałem mojego kamrata. Głupiec miał czelność obrazić pamięć mojej siostry. Ogarnęła mnie straszna furia. Wyrwałem mu serce. Dzięki Fernadezowi dołączyłem do klanu.
  Pierwsza lekcja zabijania. Mistrz stwierdził, że nie potrzebuje zażywać opium jak inni, że jestem wyjątkowy. Co miał na myśli? Nie wiem. Było ciężko.
  Stary Marhabi uczył nas charyzmy. Pokazywał jak wyciągać potrzebne nam informacje od ludzi. Nauczył nas wtapiać się w tłum, znikać. Często wspominałem jego płomienne oczy leżąc na sienniku. Zapach rosy o poranku. To wspomnienie najgłębiej zapisało się w mojej pamięci z okresu nauki.
  Moja pierwsza misja. Miałem zabić bogatego kupca, który odmówił płacenia haraczu. Przebrany za sługę wtargnąłem do jego  posiadłości. Otrułem go dolewając mu do wina jadu kobry. Przeszedłem próbę.
  Jako młody niedoświadczony zabójca, dostawałem drobne i łatwe zlecenia. Mordowałem niewiernych mężów, cudzołożne kochanki, bogatych księgowych. Przysporzyłem temu światu wielu wdów i sierot.
  Głód krwi gdzieś odszedł. Bolesne wspomnienia siostry odeszły w dal. Zamazały się. Czułem się jak nowo narodzony!
  Fernandez i ja dostaliśmy misję zamordowania jednego z kardynałów i zdobycia cennych dokumentów w których był posiadaniu. Dyskretne i tajne zadanie. Nie sprawiło mi problemów poderżniecie gardła wyschniętego starca. Nawet się nie szarpał w łożu. Fernandez odszukał dokumenty. Zaplanowaliśmy ucieczkę przez katedralną wieżę będącą w remoncie. Drewniane rusztowania sięgały piątej kondygnacji. Idealnie. Stojąc w okiennicy obejrzałem się na Fernandeza. Stał w ocienionej niszy. Zawołałem go. Wystrzelił do mnie z kuszy… Zdrajca! Jadowity szczur!

   Przy próbie oddechu moje ciało przeszył ból, którego nie dało się wytrzymać. Zawyłem przeraźliwie. Zauważyłem bełt sterczący z  mojej piersi. Leżałem na drewnianych deskach rusztowania. Deski kondygnacji nade mną nie wytrzymały mojego ciężaru ciała i siły uderzenia. Zawołałem przyjaciela. Żadnego odzewu. Ogarnęła mnie fala wściekłości, mieszana z bólem. Obficie krwawiłem.
  Nie pamiętam jak wróciłem do Twierdzy. Zrobiłem to o własnych siłach? Ktoś mi pomógł? Prawdę mówiąc nie zawracałem sobie tym głowy.
 Obudził mnie aksamitny głos. Otworzyłem oczy, promienie światła przebijały się przez zielonkawe zasłony. Leżałem w lazarecie. Obok mnie siedział Mistrz. Mówił do mnie.
-Synu, powiedz co się stało. Gdzie Twój brat?
-Fernandez… zdradził! – Tylko te słowa zdołałem z siebie wykrztusić. Całe ciało potwornie mnie bolało.
- Odpoczywaj – rzekł Mistrz i odszedł.

   Spędziłem w lazarecie jeszcze kilka dni. Gdy tylko stanąłem na nogi o własnych siłach udałem się do Mistrza. Dowiedziałem się że Fernandez zbiegł z dokumentami i prawdopodobnie zamierza je sprzedać. Łatwy sposób wzbogacenia się. Ale pochopny.
- Dokumenty przepadły. Cóż za strata. Lecz nie smuć się synu, wysłaliśmy już łowców za Fernandezem. Nie wybaczamy zdrady – mówił Mistrz spoglądając mi w oczy. Padłem przed nim na kolana.
- Mistrzu pozwól mi iść! – Starzec spojrzał ma mnie zdziwiony – pozwól mi dopełnić zemsty! Pozwól mi zabić zdrajcę Fernandeza!
  Mistrz szeroko się uśmiechnął, jego twarz rozpromieniała. Jeszcze tego samego wieczoru wyjechałem ze stolicy kierując się na północ. Tam skierował się Fernandez. Polowanie się rozpoczęło. Dorwę tego zdrajcę. Dorwę i wypruje mu wnętrzności, wyrwę serce! Przynależność do klanu zobowiązuje. Tylko wybrani mogą nosić tatuaż węża na ramieniu. Nie wybaczamy zdrady. Ja nie wybaczam…. Emitan Vukariosa zwany Czarnym Wężem.

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Wolf
Użytkownik - Wolf

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2010-08-11 10:26:25