Od śmierci Stevena minęło już tyle dni, że przestałam liczyć. Musiał przecież kiedyś wrócić. Tym bardziej że był mały, a więc – tak mi się wydawało – powinien wrócić do żywych szybciej niż dorosły.
Zbliżały się wakacje. Sześć tygodni bez szkoły. Sześć tygodni bez mleka i herbatnika na długiej przerwie, bez obiadów w stołówce, bez urodzinwych cukierków. Mój brzuch zapiszczał jak pociąg w oddali.
Tak naprawdę wiedziałam, że nie da się cofnąć czasu. Wiedziałam, że martwi nie ożywają. Nie wiedziałam wielu rzeczy o umieraniu - jakie to uczucie, jak to się dzieje, właściwie to prawie niczego nie rozumiałam - ale wiedziałam, że umiera się raz na zawsze.
Kiedy z nią mieszkałam, mama była właśnie taka: płakała, żebym nie odchodziła, krzyczała, żebym sobie poszła.
Noc zapadła szybko, jakby ktoś położył nam na głowach wielką czarną rękawiczkę.
Jak na świecie pojawiali się brat albo siostra, rodzice mieli dla pierwszego dziecka o połowę mniej czasu, bo druga połowa należała się dzidziusiowi.
Od śmierci Stevena minęło już tyle dni, że przestałam liczyć. Musiał przecież kiedyś wrócić. Tym bardziej że był mały, a więc – tak mi się wydawało – powinien wrócić do żywych szybciej niż dorosły.
Książka: Pierwszy dzień wiosny
Tagi: smierc