Właściwie przegrał wszystko, co było do przegrania. Nie miał nic i nikogo, na dodatek z własnej woli został wygnańcem na nielubianej i nielubiącej go ziemi. Zadzwonienie do Klary, którą przed miesiącem poderwał w klubie i spławił po trzech dniach, gdyż w świetle dnia nie wydała mu się ani ładna, ani mądra, ani interesująca - było aktem desperacji i ostatecznym dowodem jego upadku.
Na Kaena Point w płytkiej wodzie leżał odwrócony samochód. Na drodze zaprakował ciężki policyjny dźwig, który już wciagał wrak, chociaż opuszczenie kabla przez gęste zarośla z pewnością nie było łatwe. Auto przechyliło się, gdy dźwig je pociągnął, po czym przewróciło się na lewy bok. To był ciemnoniebieski bentley kabriolet. Miał podarty i zmiażdżony rozkłądany dach. Z wnętrza samochodu wylewała się woda i sypał piasek, a na siedzeniu kierowcy siedziała martwa kobieta, upiornie wyprostowana.
Wracali powoli, nie dotykając się. Ona kurczowo zaciskała dłonie na pasku torebki. David trzymał swoje w kieszeniach. Idąc skrajem chodnika, patrzył przed siebie. Co jakiś czas zerkał na nią, jakby sprawdzał, czy nadal tam jest, czy nie zmieniła zdania. Mieszkanie było oddalone od restauracji mniej więcej o kwadrans spokojnego spaceru, ale w tym czasie przebyła daleką drogę. Od siebie kiedyś do tego wieczoru. Czas zwalniał. Czuła się, jakby szli w tunelu, w którym zmieniały się prawa fizyki. W zasadzie nie szli, a płynęli czarnymi ulicami Trastevere, prześwietlonymi gdzieniegdzie żółtymi refleksami latarni...
W końcu nie wytrzymuję:
- Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób przy innych!
Lepiej, mówi, że moja kulawa matematyka nigdy więcej nie przysparzała mu problemów. Nie jestem niezastąpiona, powiada, zwłaszcza jeśli zacznę jojczyć. Wtedy podnoszę głos. Mówię, że nikt inny nie zniósłby jego rozdętego ego, że wolę siedzieć w chlewie niż z nim w jednym samochodzie...
Po chwili wrzeszczy:
- Wedle życzenia! Droga wolna!! - zjeżdża na pobocze, przechyla się przeze mnie, żeby otworzyć drzwiczki, i drze się: - Idź, idź!
Myślę tylko: "Bodajbyś sczezł".
- Cicho! - wydał komendę, przykładając palec wskazujący do ust.
O dziwo pies posłuchał. Zwinął się w kłębek i nakrył pysk łapami. Gucio przyglądał mu się spod przymrużonych powiek. Solański najciszej, jak potrafił, przekręcił górny zamek w drzwiach. Przykucnął, opierając się o nie plecami. Wstrzymał oddech. Intruz podszedł od drugiej strony. Zapukał, po czym nacisnął klamkę. Naparł na drzwi. Odczekał jeszcze moment. Wreszcie Szymon usłyszał coraz cichsze skrzypienie desek. Został sam.
Mówiłam ci o matce. Powiedzieli, że była paranoiczką, że cierpiała na manię prześladowczą, dlatego trzymała mnie w zamknięciu i ciągle uciekała. To nieprawda. Mama miała swoje powody, żeby robić to, co robiła. Uwielbiałam te podróże; stacje benzynowe, miejsca, gdzie zatrzymywałyśmy się, żeby coś zjeść, wiecznie autostrady, różne krajobrazy. Czasami spałyśmy w motelach, kiedy indziej pod gołym niebem. Prawdziwa wolność!
Właściwie przegrał wszystko, co było do przegrania. Nie miał nic i nikogo, na dodatek z własnej woli został wygnańcem na nielubianej i nielubiącej go ziemi. Zadzwonienie do Klary, którą przed miesiącem poderwał w klubie i spławił po trzech dniach, gdyż w świetle dnia nie wydała mu się ani ładna, ani mądra, ani interesująca - było aktem desperacji i ostatecznym dowodem jego upadku.
Książka: Ziarno prawdy
Tagi: mrocznaseria, kryminał, akcja