Życie bywa jak jajko z niespodzianką. "A niech to szlag!"

Data: 2021-07-22 13:01:32 | Ten artykuł przeczytasz w 18 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Jeden niefortunny incydent w pracy wywraca życie Joanny Sawickiej do góry nogami. Kiedy młoda kobieta traci stanowisko menedżerki restauracji w renomowanym hotelu, postanawia postawić wszystko na jedną kartę i spróbować życia za granicą, a konkretnie – w Londynie. Jako opiekunka czteroletniej Grace Joanna będzie musiała zmierzyć się z wyzwaniami, które do tej pory były jej zupełnie obce. W dodatku problemem okazuje się również ojciec dziewczynki, Timothy Harvey, gburowaty właściciel dużej firmy farmaceutycznej, niepotrafiący pogodzić się ze śmiercią żony. Joanna nie zamierza pozwolić, by Grace wychowywała się w atmosferze pełnej złości i wiecznych pretensji. Postanawia zatem przeprowadzić w ich życiu rewolucję, nie podejrzewając, że sama stanie się jej główną bohaterką…

Obrazek w treści Życie bywa jak jajko z niespodzianką. "A niech to szlag!" [jpg]

Do lektury książki A niech to szlag! Moniki Cieluch zaprasza Wydawnictwo Amare. Tymczasem już teraz zachęcamy do lektury premierowego fragmentu powieści:

Rozdział 1 – A niech to szlag! 

Stałam i gapiłam się na Skrzyneckiego jak wół na malowane wrota. Z uwagą obserwowałam, jak poluźnił węzeł krawata, odchrząknął nieco nerwowo i dłonią strącił z marynarki niewidoczny pyłek. Miał świra na tym punkcie. Wiecznie biegał z rolką do ubrań w ręku i kompulsywnie czyścił swój uniform, jakby ktokolwiek był w stanie dostrzec na nim paproszki. Wkurzał mnie tym, ale z racji jego pozycji w naszej hotelowej społeczności milczałam solidarnie z pozostałymi pracownikami, starając się nie zwracać większej uwagi na te dziwactwa. A było ich całkiem sporo. Na przykład zawsze przekraczał próg pomieszczenia prawą nogą, z zasady się nie uśmiechał, jadł jedynie zielone warzywa i owoce, a także nie pił ciepłych napojów. Żadnych. Nawet kawy. I nikt mi nie wmówi, że był normalny. Nie był! Poza tym uważałam, że nie można ufać ludziom, którzy nie piją kawy i nie jedzą truskawek. A Skrzynecki właśnie taki był... Dziwnie popieprzony. 

– Nie rozumiem, jak to zwolniona? Za co? – spytałam, bo, jak Boga kocham, pojęcia nie miałam, o co w tym wszystkim chodzi. Od trzech lat zajmowałam stanowisko menadżera restauracji w The Luxury Hotel i żebyśmy mieli jasność: naprawdę byłam dobra w tym, co robiłam. Świadczyły o tym zarówno pochwały naszych gości, jak i zadowolenie moich współpracowników, więc dlaczego miałabym zostać zwolniona? Nie wyrzuca się ludzi z pracy z dnia na dzień, prawda? Musiał być jakiś powód... 

I gdy tak intensywnie szukałam w myślach przyczyny swojego zwolnienia, coś w głowie zaczęło mi świtać. Jak przez mgłę przypomniałam sobie sytuację sprzed trzech tygodni, gdy jeden z gości hotelowych w dość obcesowy sposób zacisnął swoją dłoń na moim tyłku. Zadziałał odruch obronny i bez zastanowienia strzeliłam typkowi w pysk. No, ale przecież zasłużył! Poza tym to było dawno i późnym wieczorem, gdy w sali bankietowej w zasadzie nie było już nikogo i o całej sytuacji wiedzieliśmy tylko ja i Bursztyn – nasz barman. A Bursztyna byłam pewna! Wiedziałam, że nie puścił pary z gęby. W takim razie jakim cudem... Próbując poskładać myśli w logiczną całość, doszłam do wniosku, że w swojej karierze zawodowej zaliczyłam większe wpadki niż spoliczkowanie klienta, który miał problem z utrzymaniem rąk przy własnym tyłku. Raz nawet zaserwowałam potrawkę z dziczyzny podczas bankietu, na którym bawili się wegetarianie. I to był powód, by mnie wyrzucić na bruk, a mimo to zachowałam posadę – aż do dziś. 

– Chodzi o sytuację z jednym z naszych gości – odezwał się Skrzynecki. 

Jak gdyby nigdy nic, podszedł do mnie i krzywiąc się, wyciągnął swoją rękę i zdjął mi coś z wyłogu marynarki. Pyłek? Włos? Mniejsza o to... 

– Nie możemy tolerować takiego zachowania. Powinnaś świecić przykładem, być naszym mocnym filarem, a zachowałaś się bardzo nieprofesjonalnie. Pan Wodziński to znany reżyser, którego oburzyło twoje zachowanie. Złożył skargę, obsmarował nas w mediach społecznościowych, a hotel ponad wszystko ceni sobie swój nienaganny, do tej pory, wizerunek. Oczekujemy od pracowników postawy godnej naszej historii, a ty... 

A jednak! 

– Posłuchaj, on mnie molestował. Miałam mu za to podziękować czy zaproponować room services w swoim wykonaniu? – Zmarszczyłam brwi, bo za cholerę nie byłam w stanie zrozumieć jego toku myślenia. Był moim przełożonym. Powinien stanąć po mojej stronie. Ja zawsze broniłam swoich kelnerów i kucharzy zgodnie z zasadą, że jesteśmy jedną wielką rodziną. A rodzinę się wspiera, prawda? Nawet, gdy chwilami mamy ochotę do niej strzelać. 

– Molestował? – Skrzynecki zaśmiał się sztucznie. – Zawsze miałaś bujną wyobraźnię. 

– Ale to prawda! Zawołał mnie do stolika i zażądał butelki Château Margaux z osiemdziesiątego drugiego, więc grzecznie odpowiedziałam, że butelka kosztuje dziesięć patoli, a on wówczas złapał mnie za tyłek i powiedział, że jak pozwolę mu skosztować wina ze swoich ust, on zapłaci za to każdą cenę. Zbyłam jego komentarz, ale obślizgłych dłoni na moim tyłku już nie. Musiałam się bronić – tłumaczyłam niemal na jednym wydechu. Patrzyłam na Skrzyneckiego i wiedziałam, że nie uwierzył w żadne moje słowo. Jasna cholera, przecież nie mogą mnie wyrzucić za coś takiego. Jestem jednym z najmocniejszych filarów tego hotelu. Mam odpowiednie wykształcenie, bardzo dobre referencje, poza tym potrafię rozmawiać z naszymi gośćmi i z zasady nie biję ich po pyskach. Ten jeden raz był wyjątkiem. Przysięgam! 

– Posłuchaj, może gdybyś posłała przeprosiny panu Wodzińskiemu, to... 

– Ja? Ja mam go przepraszać? Czyś ty się z głupim na rozumy pozamieniał? To on mnie powinien przeprosić – powiedziałam, może zbyt głośno, bo pracujący na sali kelnerzy dziwnym zbiegiem okoliczności rozpierzchli się w błyskawicznym tempie, pozostawiając nienakryte stoliki. – Nie zrobię tego – dodałam nieco ciszej, butnie unosząc podbródek. 

– Dobrze. – Skrzynecki ciężko westchnął, po czym obciął mnie wzrokiem i rzucił na stolik dokumenty, które do tej pory trzymał w dłoni. – Podpisz to. 

Spojrzałam na papiery i przeczytawszy nagłówek „Rozwiązanie umowy o pracę”, poczułam, jak z nerwów za

swędziała mnie skóra. Drżącą ręką zbliżyłam dokumenty do oczu i na wstrzymanym oddechu brnęłam przez kolejne wersy. Cholera! Wszystko się zgadzało. Moje imię, dane personalne, a nawet dzisiejsza data. Naprawdę chcieli mnie wyrzucić na bruk! Po tym wszystkim, co dla nich zrobiłam! Po trzech latach zaangażowania i poświęcenia! 

– Zważywszy na to, że jesteśmy szanującym się pracodawcą, dział HR zaproponował rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Zostaną ci również wystawione referencje, w których pominiemy wydarzenie sprzed trzech tygodni. 

– O czym ty pieprzysz, Ludwik? – Straciłam nad sobą panowanie. Czułam, jak ze złości zaczęłam czerwienieć na twarzy. 

– Mówię, że powinnaś podpisać dokumenty, opróżnić swoją szafkę, zdać uniform i opuścić hotel. Jednocześnie pragnę przypomnieć, że w twojej umowie o pracę jest zapis, który zobowiązuje cię do nieprzekraczania progu hotelu przez sześć miesięcy od czasu rozwiązania z tobą niniejszej umowy, gdyż nie chcemy, by nasi goście wciąż cię kojarzyli z naszym personelem. 

– Nawet po pięciu latach będą mnie z wami kojarzyć! Widząc mnie na ulicy, też będą mnie kojarzyć z hotelem, wiesz dlaczego? Bo byłam najlepsza! Stanowiłam wasz najmocniejszy filar i nikt z pozostałych pracowników nie podchodził do naszych gości z takim sercem jak ja! I ty, Ludwik, dobrze o tym wiesz! – wrzeszczałam, bo skoro miałam odejść z miejsca, w którym zostawiłam część swojego serca, to nie zamierzałam robić tego po cichu. Mowy nie ma! To byłoby wbrew mojej naturze. – To dzięki mnie i mojej pracy największe rauty i bankiety nie okazały się klapą. To ja siedziałam tu całymi nocami i mimo opuchniętych od szpilek nóg krążyłam między gośćmi, by spełniać ich nader wybujałe fantazje. To ja tchnęłam życie w ten czternastowieczny budynek i to ja jestem najbardziej rozpoznawalną osobą tego hotelu. To cię boli, prawda? Długo musiałeś czekać, aż popełnię błąd, mam rację? 

– Jeśli w ciągu piętnastu minut nie opuścisz hotelu, będę zmuszony wezwać ochronę, by ci w tym pomogła. – Wyciągnął długopis w moją stronę i przysięgam, że po raz pierwszy dostrzegłam na jego twarzy nikły uśmiech zwycięstwa. 

Mogłabym go w tej chwili zadrapać pazurami na śmierć, opluć, wbić mu szpilkę w stopę, może nawet strzelić w pysk albo przybić mu dłoń do stolika wypolerowanym widelcem, ale zabrakło mi na to odwagi. Zacisnąwszy zęby, bez słowa przyjęłam długopis z jego rąk, ułożyłam dokumenty na stoliku i zamaszystym pismem, w miejscu złożenia podpisu, napisałam: Pierdolcie się! Z poważaniem Joanna Sawicka. Następnie, jak gdyby nigdy nic, wsunęłam długopis w kieszeń marynarki Ludwika, dokładnie tuż obok kwiecistej poszetki, złożyłam całusa na jego policzku, celowo zostawiając na nim ślad czerwonej pomadki, i z uniesioną głową udałam się w kierunku szatni, walcząc ze łzami wzbierającymi w oczach. 

Gdy weszłam do pokoju socjalnego, niemal odebrało mi mowę. Moi kelnerzy, ludzie z recepcji, kucharze i pokojówki, wszyscy jak jeden mąż, stali i bili mi brawo, niektórzy z nich dyskretnie ocierali białymi mankietami łzy (za co wcześniej urwałabym im głowy). Gardło zacisnęło mi się tak boleśnie, że nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Milcząc, wędrowałam od jednych ramion do drugich, a gdy w końcu przytuliłam już wszystkich, po raz ostatni otworzyłam swoją szafkę i wyjęłam z niej prywatne ciuchy. Zaledwie dziesięć minut później, odprowadzana przez swoich ludzi (lubiłam o nich myśleć w ten sposób), zmierzałam w kusych spodenkach, ukazujących fragment opalonych pośladków, w stronę recepcji, celowo rezygnując z opuszczenia budynku wyjściem dla pracowników. Przed trzema laty weszłam przednimi drzwiami i nimi wyjdę! Wciąż słysząc aplauz, rzuciłam na blat recepcji swoje klucze, przypinkę z imieniem i nazwiskiem oraz cały uniform i nim opuściłam hotel, jeszcze raz rozejrzałam się po jego wnętrzu i twarzach bliskich mi ludzi. Uśmiechnęłam się, mimo że nie było mi łatwo, i odwróciwszy się, pomaszerowałam w stronę schodów. A gdy dotarły do mnie słowa Skrzyneckiego – „Dziękujemy za współpracę!” – uniosłam prawą rękę i za pomocą środkowego palca dałam mu jasno do zrozumienia, co o nim myślę. Usłyszałam jeszcze głośne gwizdy kelnerów, któryś krzyknął, że będą za mną tęsknić, i pomyślałam, że już mają przesrane. Najpewniej jeszcze dziś, w nagrodę za swoje zachowanie, poniosą konsekwencję w postaci polerowania sztućców bez możliwości korzystania z pomocy pary wodnej. Zrobiło mi się ich żal. 

Wypadłam na ulicę skąpaną w słońcu, zagryzając wargi niemal do krwi, i ruszyłam w stronę Rynku Głównego. Z nieba lał się niemiłosierny żar. Powietrze było ciężkie, duszne, jakby zbierało się na burzę, mimo iż nieboskłon malował się czystym błękitem. Właśnie wyrzucili mnie z pracy. Byłam bezrobotna. Miałam na karku zajebiście korzystny kredyt we frankach szwajcarskich, a na koncie oszczędnościowym cztery tysiące siedemset pięć złotych i dwadzieścia trzy grosze. Lepiej być nie mogło. Tylko ja potrafiłam się tak ustawić. Przez chwilę dumałam nad podjętą decyzją. Czy dobrze zrobiłam? Wystarczyło przeprosić, by uratować tyłek, ale czy rozsądne jest postępowanie wbrew temu, co się czuje? Wątpiłam w to... Należałam do kobiet, które się szanowały, i każdego dnia chciałam móc spojrzeć sobie w oczy, więc głupotą byłoby przepraszanie, jeśli nie czułam takiej potrzeby. Dobrze zrobiłaś, Aśka, dobrze zrobiłaś – powtarzałam sobie bezustannie, gdy z obojętnością mijałam ludzi idących z przeciwnej strony. Ciekawe tylko, z czego zapłacę ratę kredytu? A tam! Dał Bóg dzień, da i radę! 

Zanurzyłam dłoń w torebce i wyciągnęłam z niej komórkę, marszcząc brwi na widok zdjęcia siostry. Cholera, czy ona zawsze musiała dzwonić w najmniej odpowiednim momencie? Zupełnie jakby miała zainstalowany jakiś pieprzony radar odbierający sygnał o moich kłopotach. Tak, Zośka zawsze mi powtarzała, że któregoś dnia ukręcę bat na własny tyłek, no i mi wykrakała! Złośliwa perfekcjonistka, która wiedziała, jak się ustawić. 

– Halo? – powiedziałam i przysiadłam przy fontannie na Rynku. Czułam przyjemnie chłodną mżawkę, która pokryła moją twarz i dekolt, a wkrótce także nogi, niosąc chwilową ulgę od gorących promieni słonecznych. 

– Cześć, siostra! Żyjesz w ogóle? Co tam u ciebie? Dlaczego się nie odzywasz? – trajkotała jak nakręcona, a gdy zamilkła, przez chwilę się zastanawiałam, czy już mogę przemówić. – 

Aśka, jesteś tam?

– Jestem, jestem... – Boże, jak cudownie było wsunąć nogi 

do chłodnej wody fontanny, nawet jeśli miałam za to zapłacić jakąś infekcją grzybiczną paznokcia. – Wszystko w porządku. 

– Wiem, że kłamiesz. Coś jest na rzeczy.

– Co? – spytałam zdziwiona. Skąd niby mogła to wiedzieć? – Źle mi się śniło w nocy i postanowiłam do ciebie zadzwonić. Przecież słyszę, że coś jest nie tak. Opowiadaj, co się dzieje. – To normalne, że w ciąży miewa się koszmary. Kiedyś czytałam o tym artykuł. Winne są hormony ciążowe, zwłaszcza progesteron. – Starałam się brzmieć poważnie, jednocześnie pogroziłam palcem dzieciakom, które uporczywie chlapały na mnie wodą. 

– Siostra, pytam poważnie. Co się dzieje?

Przewróciłam oczami, bo naprawdę ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebowałam, była pouczająca gadka w wykonaniu Zośki. Niechże najpierw pozwoli mi uporać się z nową sytuacją, a dopiero potem zacznie serwować swoje mądrości. Czasami czułam się jak życiowy nieudacznik. 

– Zwolnili mnie z pracy – wyrzuciłam z siebie, nerwowo poruszając dużymi palcami u stóp. – I wiem, co zaraz mi powiesz: że mogłaś się tego spodziewać, że jestem niezaradna życiowo i takie tam inne gówniane mądrości. 

– Aśka, przykro mi. Chcesz o tym pogadać?

Zaskoczyła mnie. Naprawdę. Ponownie spojrzałam na ekran telefonu, by mieć pewność, że rozmawiam z siostrą. Co też hormony potrafią zrobić z człowiekiem... 

– Nie dzisiaj. 

– Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, daj znać. Wiesz, że nie zostawimy cię z tym sami. Mamy z Karolem trochę oszczędności, więc gdybyś potrzebowała... 

– Sama świetnie dam sobie radę – zaoponowałam. – Wierzę, że tak będzie. A co u Mateusza?

– Spoko. – Wzruszyłam ramionami.

– Wybrałaś już sukienkę? 

– Tak, coś tam mam na oku – skłamałam. Szczerze mówiąc, w ogóle nie miałam do tego głowy. Cały ten pomysł ze ślubem był nietrafiony. Z każdym dniem coraz bardziej żałowałam, że się na to zdecydowaliśmy. Kochałam Mateusza, ale coraz częściej dochodziłam do wniosku, że tylko na swój popieprzony sposób, a nie tak, jak powinno się kochać przyszłego męża. Wsunęłam kosmyk włosów za ucho i ponownie skarciłam wzrokiem rozbrykany dziecięcy duet, który nadal chlapał wodą, co zupełnie uchodziło uwadze ich matki. 

– Już się nie mogę doczekać twojego wieczoru panieńskiego. Będzie ogień, zobaczysz – padło z ust mojej siostry. 

– Aż się boję – dodałam bez entuzjazmu.

– Aśka, naprawdę mi przykro z powodu twojej pracy. 

Przysięgam, że brzmiała, jakby była zmartwiona.

– Daj spokój, nie ma czego żałować – skłamałam. Znowu. Powoli zaczęłam być w tym dobra. Jeszcze kilka tygodni i stanę się mistrzynią w tej dziedzinie. Joanna Sawicka – kłamczyni doskonała! 

– Na pewno znajdziesz lepszą.

– Na pewno.

– W końcu masz faceta, który wie, jak wspaniałą kobietą jesteś. Czego trzeba więcej? Już wkrótce znajdziesz pracę i szefostwo, które cię doceni. Jestem o tym przekonana. 

– Jasne – odpowiedziałam zdawkowo, bo szanse na to były jak na trafienie szóstki w totolotka. 

– Potrzeba tylko czasu.

– Masz rację.

– Wiary w siebie i swoje możliwości.

– To prawda. – Znowu potaknęłam, modląc się, by jak najszybciej zakończyła naszą rozmowę.

– Grunt to pozytywne nastawienie do sprawy.

 Oczywiście.

– Będzie okay, zobaczysz.

– Nie inaczej.

– Dobrze się czujesz, siostra? – spytała, najpewniej zdziwiona brakiem protestów z mojej strony i cichych parsknięć pod nosem. 

– Pewnie, że tak. – Kłamstwo. Znowu powiedziało mi się kłamstwo. Tak zupełnie niechcący. – Zośka, kończę. Muszę zrobić zakupy – wymyśliłam na poczekaniu, chociaż, gdyby tak zagłębić się w temat, może i warto byłoby zawitać do monopolowego? 

– Dobrze. Zadzwonię do ciebie za kilka dni. Kocham cię, siostra. 

Przysięgłabym, że załamał jej się głos. Niechże w końcu urodzi, bo przez te hormony źle się z nią dzieje. 

Wsunęłam wciąż wilgotne stopy w czerwone trampki i ruszyłam w stronę domu. Miałam ambitny plan na resztę dnia. Naprawdę. Najpierw zjem pudełko lodów czekoladowych, w które wrzucę sporą ilość mrożonych wiśni, następnie wypiję nalewkę z pigwy, a wszystko doprawię dołującą komedią romantyczną. W efekcie popłaczę, przytyję ze dwa kilogramy i może spróbuję wysłać swoje CV do kilku hoteli, by finalnie podjąć pracę za najniższą krajową. Cóż... Nikt nie mówił, że w życiu będzie łatwo. W sumie chyba nigdy tego nie oczekiwałam, ale miło by było chociaż raz biec z górki z rozwianym włosem, zamiast wiecznie się na nią wspinać. Tak... Jeszcze będzie przepięknie... Chyba tak to leciało. 

Książkę A niech to szlag! kupić można w popularnych księgarniach:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
A niech to szlag!
Monika Cieluch 12
Okładka książki - A niech to szlag!

Życie bywa jak jajko z niespodzianką. Czy dasz się nią obdarować? Jeden niefortunny incydent w pracy wywraca życie Joanny Sawickiej do góry nogami...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Upiór w moherze
Iwona Banach
Upiór w moherze
Jemiolec
Kajetan Szokalski
Jemiolec
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka ;
Pożegnanie z ojczyzną
Sprawa lorda Rosewortha
Małgorzata Starosta
Sprawa lorda Rosewortha
Szepty ciemności
Andrzej Pupin
Szepty ciemności
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall
Gdzie słychać szepty
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Katarzyna Ceklarz; Urszula Janicka-Krzywda
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Zróbmy sobie szkołę
Mikołaj Marcela
Zróbmy sobie szkołę
Księga zaklęć
Agnieszka Rautman-Szczepańska
Księga zaklęć
Pokaż wszystkie recenzje