Zgorzkniałość Jagi
- A te czerwone ślady? To jej nie zabije? - Upewniała się kobieta, już znacznie spokojnie.
- Nie, to jest figura Lichtenberga i z czasem powinna zniknąć. Jednak, proszę też udać się z córką do normalnego lekarza, bo warto żeby jej zrobili szczegółowe badania.
- Dobrze, dobrze. - Odparła kobieta, a Jaga wiedziała, że najpewniej nigdzie indziej już nie pójdzie. Znała tych ludzi i widziała ich lęk przed szpitalami. Nie rozumiała tego, ale przyjęła, że to ich wybór. Sama nie ryzykowałaby zdrowia dla własnego strachu. Z drugiej strony, wiedziała, że lekarze też nie zawsze umieją pomóc i choć technicznie mogą być tak samo dobrzy jak i ona, to przecież mają więcej sprzętu i możliwości diagnozowania. Kobieta, nadal z córką na rękach poszła. Powiedziała, że jutro przyśle męża. Oczywiście Jaga, jak zwykle w takich sytuacjach, powiedziała, że "nie trzeba", ale na tyle znała tych ludzi, by móc mieć pewność, że jutro na pewno przyjdzie jej mąż z jakimś prezentem (zapłatą). Zastanawiała się tylko, co miała na myśli kobieta mówiąc "jutro", bo technicznie był już nowy dzień, ale nie zaprzątała sobie tym zbyt długo głowę. Wreszcie poszła spać.
Rano, gdy tylko wstała, zaczęła dzień inaczej niż zwykle. Przypomniała sobie awarię poprzedniej nocy i najpierw postanowiła przejść przez całą chatkę w poszukiwaniu kolejnych. Na szczęście tylko w ganku zgromadziła się jeszcze deszczówka. Jaga pościerała nagromadzoną wodę. Właściwie to ucieszyła się, że deszcz wyręczył ją w poszukiwaniu dziur w dachu. To znacznie ułatwiało naprawę, wszak, żeby coś naprawić, najpierw trzeba było znać dokładne miejsce usterki. Na zewnątrz nadal panował chłód i ziąb. Na dodatek było też bardzo mokro. Nawet najwyższe gumowce, nie zabezpieczały nóg przed zmoczeniem. Dlatego Jaga w ten dzień postanowiła zbyt dużo nie wychodzić. Na szczęście miała w domu zapas drzewa do pieca, wodę i strawę. Zatem zaczęła przygotowywać sobie śniadanie. I właśnie wtedy usłyszała stukanie do jej drzwi. Tym razem było spokojniejsze i bardziej wyważone. Jaga domyśliła się, że to mąż kobiety, która u niej w nocy była. Istotnie, miała rację. Chłop przywitał się, wręczył jej reklamówkę wypełnioną warzywami i owocami i dziękując skłonił się w pas, pocałował jej ręce i odszedł. Jaga nie czuła dumy z czynu, który dokonała. Właściwie była pewna, że ci ludzie sami mogli uratować swoje dziecko, gdyby tylko aż tak bardzo się nie bali zrobić cokolwiek. Jedynie czuła pewne zmieszanie, że znowu ludzie ze wsi oddają jej pokłon i hołd, jakby była kimś niezwykłym, albo faktycznie czarownicą. Zaraz jednak wyjęła rzeczy z siatki, aby sprawdzić, co też jej się może przydać do śniadania. Owszem, dużo było tam smakołyków. Nie tylko pomidory i ogórki, ale też dynie, marchewki, selery, ziemniaki, oraz takie owoce jak jabłka, śliwki i winogrona. Jaga lubiła owoce i warzywa, więc bardzo ucieszyła się z prezentu.
