Fakty szkodzą fabule. Wywiad z Joanną Jodełką

Data: 2023-05-04 12:28:28 | artykuł sponsorowany Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

– Byłam kilka razy w Gniewie, zaprzyjaźniłam się z mieszkańcami i postanowiłam, że napiszę coś dla nich, bo to wspaniałe miasteczko, powinno być odpowiednikiem Kazimierza nad Wisłą w tej części Polski. Nie bez powodu Leon Wyczółkowski wybrał to miejsce na swe plenery malarskie. A jednak, mimo całego uroku i piękna, Gniew pozostaje nieodkryty – mówi Joanna Jodełka, autorka książki Żony Gniewu

Robienie filmu to nie żarty? I co pisarka w ogóle może wiedzieć na ten temat?

Niewiele – na pewno mniej niż moi znajomi z Warszawy, ale byłam w Poznaniu na planie kilku produkcji filmowych, obserwowałam krzątanie się całej ekipy i zależności między ludźmi. A w podsłuchiwaniu – i obserwowaniu – jestem bardzo dobra.

I nie ciągnie Pani raczej do pracy przy tworzeniu filmów? Bo opisywany przez Panią los scenarzystów, którzy ciężko pracują nad stworzeniem dialogów, a potem na planie nikt nie przejmuje się tym, co napisali, jest raczej nie do pozazdroszczenia.  

Jeśli chodzi o tworzenie filmów, to w przypadku każdej produkcji może być inaczej – wiem to od mojej koleżanki-charakteryzatorki, która jest pierwowzorem Tycjany. Żony Gniewu to komedia kryminalna, wszystko jest więc w niej odrobinę (a czasem nieco bardziej) przerysowane, ale wszystkie wydarzenia przy odrobinie szczęścia mogłyby mieć miejsce. Na planie zaś reżyserzy bywają różni, podobnie jak aktorzy. Każdy z nich inaczej podchodzi do swojej pracy. Bywa, że reżyser pozwala aktorom w dużej mierze improwizować, a wówczas scenariusz schodzi na dalszy plan, zdarza się też, że muszą oni trzymać się scenariusza co do przecinka.

A co z faktami? W kinie nie liczą się fakty?

Na pewno nie są one najważniejsze. Film nie jest pracą popularnonaukową. W komedii mamy pełną dowolność, możemy bawić się historią, mieszać fakty z fikcją, by akcja parła do przodu i by po prostu było zabawnie. W przypadku dokumentów fabularyzowanych sytuacja jest nieco bardziej złożona. Fakty w dużej mierze muszą się zgadzać, ale w takich produkcjach pojawiają się też dialogi, a nie dysponujemy przecież zapisem historycznych rozmów i scenarzyści muszą je wymyślić. Ponadto ma tu miejsce swego rodzaju „skracanie rzeczywistości", bo – jak mówią specjaliści – fakty szkodzą fabule. Trzeba znaleźć złoty środek, by fakty zaprezentować, ale to tryb opowieści i jej snucie są kluczowe.  

W powieści Żony Gniewu zabiera Pani czytelników na plan romansu historycznego. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jego bohaterem ma być Jan III Sobieski. Co jest prawdą, a co mitem wśród dotyczących Sobieskiego opowieści i anegdot, które przywołuje Pani w książce?

Zaskoczę Pana – nic nie jest tu fikcją jeśli chodzi o sprawy dotyczące naszego króla. Posłużyłam się zresztą – i zaznaczyłam to w powieści – książką Marysieńka Sobieska Tadeusza Boya-Żeleńskiego, a także oryginalną korespondencją między Sobieskim a jego ukochaną. I tu muszę się zgodzić z Żeleńskim, który napisał, że Sobieski byłby wybitnym literatem, gdyby nie to, że zdarzyło mu się nieszczęście bycia królem.

Faktycznie król miał tak wielki talent?

Zdecydowanie. Przeczytałam komplet jego korespondencji i jest to lektura po prostu przeurocza. Przeplatają się w nich dwie rzeczywistości. Z jednego strony dwa dni po zwycięstwie nad Turkami pod Wiedniem Sobieski opisuje, co działo się na polu bitwy, to, jak papugi uciekały z namiotów, wszystko to, co widział, co się wydarzyło, z drugiej zaś daje wyraz swej tęsknocie.

Cudowne są też wcześniejsze umizgi Sobieskiego do Marysieńki – zwłaszcza w zderzeniu z jej fochami. A Marysieńka potrafiła foszyć po prostu nieprawdopodobnie, król niejednokrotnie musiał się po bitwach tłumaczyć ukochanej, która twierdziła, że widziano go w towarzystwie innych kobiet. Tu jestem absolutnie pewna, że Sobieski był wiernym mężem i kochankiem. A Marysieńka droczyła się, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ma wiernego kochanka a potem męża.

Który był przy tym tak bardzo romantyczny?

Och, tak, wiele razy w korespondencji podpisywał się jako Celadon, a była to postać z romantycznej powieści Honoriusza d'Urfé Astrea, opowiadającej o wielkiej pasterskiej miłości. Król utożsamiał swe uczucia z emocjami bohaterów, Astrei i Celadona, miłość była dla niego bardzo ważna – nie bez powodu podpisywał się jako romantyczny kochanek, który czeka i cierpi, aż jego ukochana wróci z Francji.

Myśli Pani, że Sobieski regularnie czytywał romanse? 

Oczywiście, w swoich listach posługuje się cytatami z Astrei i podobnych dzieł. Król zaczytywał się w ówczesnych harlequinach, romansach, owszem, bardzo wówczas popularnych i rozchwytywanych, ale przecież raczej nie przez wszystkich mężczyzn. Dla mnie odkrycie, że wielki wódz, znany z lekcji historii i z pól bitewnych, chciał być Celadonem, który wzdycha do ukochanej, było zaskakujące i zwyczajnie urocze.

Myśli Pani, że mógłby stać się bohaterem historycznej wersji 50 twarzy Greya albo – co gorsza – 365 dni?

Tak, tylko byłby to dużo lepszy film, bo nie byłoby w nim ani przemocy, ani dominacji, byłoby za to uwielbienie ukochanej kobiety i czekanie na to, kiedy wreszcie stanie się jego żoną. A nie było to takie proste, bo Marysieńka była przecież kobietą zamężną, wyszła za sąsiada Sobieskiego, jednego z najbogatszych wówczas ludzi w Polsce i trzeba było wiele starań oraz wytrwałości, by mogło dojść do happy endu. 

Nie da się ukryć, że w swojej książce na filmowcach – nie tylko tych spod znaku Greya – nie pozostawia Pani suchej nitki.

Powiem tak: każde środowisko, w którym jest sporo próżności, rywalizacji, a także przekonanie o własnej wielkości połączone z drobnymi kompleksami, jest idealne jako tło dla komedii kryminalnej. Mogłabym pisać o środowisku akademickim, o uniwersytecie, ale tym razem wybrałam plan filmowy.

A jak do tego świata trafiły dobrze już znane Pani czytelnikom siostry Raj?

Tycjana jest charakteryzatorką – to w pewnym stopniu jej świat. W swoim cyklu chciałam stworzyć postaci sióstr, które tyle samo by łączyło, co dzieliło. Ich profesje są różne, ale obie przecież trzymają pędzle w ręku – jedna z cieniami czy pudrem, malując po twarzach, druga – malując twarze na starych obrazach i wypełniając luki. Zależało mi na tym, by po prostu pięknie się różniły.

Odkryte na stosunkowo późnym etapie życia siostrzeństwo zaskakuje je, ale też wiele wnosi w ich życie. Jest w ich relacji odrobina rywalizacji w połączeniu z dużą wyrozumiałością. Tycjana i Angelina wiedzą, że mogą na siebie liczyć w najtrudniejszych nawet sytuacjach. I że muszą współpracować, pomimo wszystkich różnic, bo efekty tego są lepsze niż w przypadku nieustającej rywalizacji.

Tycjana i Angelina trafiły do Gniewu, bo tam kręcony był film. A jak Pani wpadła na to miasteczko?

Byłam kilka razy w Gniewie, pierwszy raz na spotkaniu autorskim organizowanym przez księdza Zbigniewa z tamtejszej parafii. To człowiek, który kocha książki i organizuje wspaniałe spotkania autorskie. Zaprzyjaźniłam się z mieszkańcami i postanowiłam, że napiszę coś dla nich, bo Gniew to wspaniałe miasteczko, powinno być odpowiednikiem Kazimierza nad Wisłą w tej części Polski. Nie bez powodu Leon Wyczółkowski wybrał to miejsce na swe plenery malarskie. A jednak, mimo całego uroku i piękna, Gniew pozostaje nieodkryty.

Bardzo piękny jest zamek krzyżacki, odrestaurowany i zaadaptowany na hotel. Odbywają się tam rozmaite eventy, śluby, wesela, funkcjonuje świetna restauracja. Cieszę się, gdy to widzę, bo miejsce jest odrestaurowane z ogromnym szacunkiem wobec historii, a doskonale pamiętam, jak podczas studiów jeździłam po Polsce, zwiedzając stare pałace czy dwory. Dziś wiele z nich już w zasadzie nie istnieje. Zamek otacza w sposób bardzo malowniczy Wisła, ale na tym nie koniec. Wspaniała jest oryginalna, średniowieczna zabudowa rynku, pokazująca, że można było zadbać o to, by budownictwo cechowała jakaś wyraźna, spójna myśl. Można by było powiedzieć, że turyści będą odwiedzać Gniew licznie i regularnie. Tymczasem w okolicy nie ma nawet kawiarenki! A powinna być jedna obok drugiej.

Miejscowi ucieszyli się, że chce im Pani przywieźć do Gniewu zwłoki?

A, co gorsza, mordercę! Bardzo, pewnie mając nadzieję na rozpopularyzowanie tego miasteczka. Żartuję sobie, ale uzyskałam bardzo dużą pomoc, pokazano mi wszystkie zabytki i eksponaty, oprowadzono mnie po wszelkich zakamarkach zamku, dzięki czemu mogłam dowolnie wybrać miejsce zbrodni. Trafiłam też do pani szewcowej na rynku, która opowiedziała mi o swojej pracy. Może powinnam tylko ją przeprosić, że dokonałam włamania do jej zakładu – oczywiście tylko w książce.

Ciekawym efektem wydania książki będzie spotkanie, które odbędzie się 13 maja w ramach Nocy Muzeów w Gniewie. Spotkamy się w jednym z miejsc, w których toczy się akcja, w średniowiecznej katedrze. Będzie można obejrzeć część przedmiotów, które opisałam w książce, zajrzymy do krypty, obejrzymy monstrancję, ornaty. I, oczywiście, pogadamy o siostrach Raj.

Które na razie chyba nie przechodzą na emeryturę?

Tycjana i Angelina żyją i mają się dobrze. Jestem prawie pewna, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, zapewnią czytelnikom jeszcze sporo okazji do śmiechu.

Powieść Żony Gniewu kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.