Norbert Sobczak, oficer śledczy rozgoryczony korupcją i nepotyzmem panującymi w strukturach policji, odchodzi ze służby. Nieoczekiwanie docierają do niego informacje o utajnionym przez organy państwa procederze.
Co roku przez Polskę przejeżdża pociąg pełen radioaktywnych odpadów. Niemcy i Francja – za niemą zgodą władz – przerzucają nielegalny ładunek na Ukrainę. W jednym z wagonów ukryta jest zapłata za ten brudny interes: setki kilogramowych sztabek złota.
Sobczak wpada na iście szatański plan. Zamierza uderzyć tam, gdzie polityków zaboli najbardziej – w ich portfele. Do zorganizowania napadu potrzebuje jednak wspólników o stalowych nerwach. Rozpoczyna poszukiwania kompanów, nie wiedząc, że ten skok stanie się iskrą, która wkrótce wznieci pożar wśród skorumpowanych elit. A jemu samemu przyjdzie odpowiedzieć na pytanie, czy w każdym przypadku cel uświęca środki…

Do przeczytania powieści Hectora Kunga La Polonaise zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki La Polonaise. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Pierwsze wnioski
Spostrzeżenia po analizie zdjęć z miejsca katastrofy utwierdziły Filipa w przekonaniu, że generałowie się mylą. Rejon kolizji otaczały lasy i kompletne odludzie, stwarzając tym samym kilka bardziej skutecznych możliwości zatrzymania pociągu. Sprawcy, używając wielkiej i załadowanej ciężarówki wiele by ryzykowali, posługując się nią jak taranem. Ta, doszczętnie zniszczona, leżała w rowie odwadniającym biegnącym wzdłuż nasypu. Dwieście metrów dalej śmigłowiec zrzucał piasek zmieszany z gliną i czym tam jeszcze na rosnącą górę, pod którą znajdował się wagon z uszkodzonymi pojemnikami. Widoczność nie była dobra, bo przez cały czas padał deszcz i unosiła się mgła.
Śledczy Kamiuk pokazywał na tablecie kolejne ujęcia, kiedy usłyszeli chorążego Wójcika:
– Panowie, mam podgląd na żywo z naszego drona!
Chorąży obsługiwał drugi tablet, na którym, z powodu warunków atmosferycznych, obraz był równie zamazany jak na zdjęciach. Dron przelatywał nad górą ziemi i błota skrywającą feralny wagon. Nieco dalej leżała kompletna oś zestawu tocznego uszkodzonego taboru, poza tym nic interesującego nie było widać.
Tracz dał znać, że wystarczy tego pokazu wideo.
– Jedziemy, panowie!
Ruszyli do drzwi kontenera, przed którym stał samochód. Chorąży zajął miejsce za kierownicą i zapytał:
– Dokąd?
– Jedziemy poza obszar wyizolowany i szukamy jakiejś knajpy.
Skonsternowany chorąży próbował protestować:
– Knajpy? Generał Kuźbiel…
– …Generał Kuźbiel na czas prowadzenia dochodzenia nie jest pańskim przełożonym, tylko ja. Jedziemy do knajpy z wyszynkiem, muszę się odkazić po radioaktywnym opadzie i pobudzić do myślenia.
Chorąży skinął głową i ruszył. Kamiuk uśmiechnął się pod nosem, co Filip zauważył, odwzajemniając uśmiech.
Było kilka minut po ósmej, kiedy w niewielkiej osadzie stanęli przed restauracją o nazwie Wczasowa. Filip wysiadł pierwszy. Przechodząc koło drzwi kierowcy, rzucił do chorążego:
– Pan pilnuje wozu.
– Mam rozkaz od gene…
– …Rozkazy otrzymuje pan ode mnie! Zostaje pan w wozie i pilnuje, żeby nikt nie podłożył pod niego bomby – powiedział stanowczym głosem Tracz.
– Tak jest!
Weszli do wnętrza lokalu, w którym panował półmrok i było dość chłodno. Starszy mężczyzna wyszedł im naprzeciw.
– Zamknięte, panowie. Lokal jest nieczynny!
Filip wyjął z kieszeni portfel, wygrzebał z niego stówę i podał zaskoczonemu panu.
– Za fatygę. Poprosimy o butelkę czegoś procentowego i niech pan przekona kuchnię do sfabrykowania jakichś kanapek. Gdyby do nich udało się upitrasić coś na ciepło, zaskarbi pan sobie naszą wdzięczność.
Pan okazał się lotny, skłonił uprzejmie i szarmanckim gestem zaprosił ich do środka…
– Jestem sam, ale się postaram. Panowie mogą wybrać sobie stolik, a ja przyniosę coś smacznego na stół. Podać herbatę?
– Kawę!
Zostali sami. Filip patrzył z namysłem na śledczego z CBŚ.
– Ktoś, kogo szanuję, wyrażał się o panu w samych superlatywach.
– Ciekawe, mnie zdarzyło się tak samo w odniesieniu do pana – odparł przytomnie Kamiuk, rozglądając się z zainteresowaniem po lokalu.
– Wyciągnęli mnie z własnego wesela – rzucił gorzko Filip i wyjął z kieszeni notatnik.
Kamiuk pokiwał głową i odrzekł z miną pełną współczucia:
– Słyszałem. Sam miałem więcej szczęścia, odsypiając przez kilkanaście godzin poprzednie śledztwo, więc ze sporą dozą optymizmu mogę powiedzieć, że jestem dość wypoczęty.
– Świetnie… – Urwał, bo starszy pan przyniósł kawę, butelkę wódki i kieliszki.
Postawił przed nimi i zapytał:
– Robię omlet z boczkiem i cebulką, a do wódki proponuję talerz z wędliną i kiszonymi ogórkami. Może być?
– Znakomicie! Jest pan właścicielem lokalu?
– Jeszcze tak, ale już niedługo. Komornik przejmuje interes.
Młodzi oficerowie popatrzyli po sobie, a Tracz odezwał się tonem pełnym optymizmu:
– No to chyba zjawiliśmy się w samą porę?
– Chyba tak! Drań zabrał mi kasę fiskalną, więc niczego nie muszę nabijać. Panowie nie potrzebują rachunku, prawda?
Kamiuk zaprzeczył ruchem głowy. Właściciel się oddalił, a Filip podjął przerwany wątek:
– Skoro jest pan w miarę wypoczęty, chciałbym usłyszeć, jakie wysnuł pan dotychczas wnioski.
– Wnioski to dość szumnie powiedziane. Nie mamy nazwisk, nie mamy twarzy, nie wiemy, kogo szukać, a nawet nie znamy powodów, z jakich pociąg znalazł się na szlaku. Same niewiadome, mogę tylko spekulować, bo na tę chwilę nie bardzo wiem, od czego zacząć.
– Zacznijmy od tego, że w tej chwili jesteśmy najważniejsi w państwie, zaraz po prezydencie i premierze. To całkiem sporo jak na początek. Co sądzi pan o tej generalskiej teorii?
– Pan tu jest szefem! Więc… wydaje mi się, że nie powiedziano nam wszystkiego. Uważam, że ten wypadek i teza postawiona przez generałów nie trzyma się kupy… Ośmielę się ją nawet określić mianem naiwnej. Do wykolejenia czy zatrzymania pociągu, który ma zostać obrobiony, nikt przy zdrowych zmysłach nie użyłby ciężarówki.
– Tak pan sądzi? Dlaczego?
– Nie trzeba być fachowcem od dokonywania rabunków, żeby w głowie pojawiły się bardziej bezpieczne i skuteczne opcje zatrzymania pociągu niż taka.
Filip rozlewał wódkę do kieliszków i zrobił zachęcający grymas do Kamiuka, żeby ten kontynuował.
– Pierwsza rzecz to specyfika przesyłki, o której my sami wiemy niewiele. Samo to sugeruje, że złodzieje nie byli amatorami i należy już na wstępie przypisać im większą dozę inteligencji, niż robią to panowie w kontenerze naszej tymczasowej centrali. Zakładając, że wiedzieli o ochronie, musieli też wiedzieć, że jedzie ona ostatnim wagonem, a nie pierwszym. Pociągi w naszym kraju nie zasuwają dwieście kilometrów na godzinę, ale o wiele wolniej, ktoś jadący w ostatnim wagonie mógł nabić sobie guza, złamać rękę, ale nie zginąć. Bardzo głupi sposób na zneutralizowanie całej grupy konwojentów. Poza tym rozwalając pociąg, naraziliby się na napromieniowanie i skażenie samego łupu.
– Może nie wiedzieli o castorach z plutonem?
– To skąd wiedzieli o pociągu w ogóle? Jedno z drugim się zazębia. Przychylam się do części hipotezy generała, że sprawcy mieli dokładne informacje o transporcie, ale uważam, że pociąg został obrobiony wcześniej. Może przez konwojentów BOR-u albo z pomocą innych służb? To nie była robota naiwniaków, idiotów czy prymitywnych złodziejaszków!
Prokurator kartkował powoli notatnik i zapoznawał się z treścią zrobionych zapisków. Nie podnosząc znad niego głowy, rzucił:
– Jeśli zderzenie było niezamierzonym przypadkiem, to może ktoś skorzystał z okazji i dopiero wtedy obrobił transport?
Śledczy z CBŚ zaprzeczył energicznym ruchem głowy.
– Wykluczone! Pierwszy patrol policji i karetka przybyły dwadzieścia dwie minuty po wypadku. Sprawcom wystarczyłoby czasu na dotarcie do wagonu, otwarcie wrót i być może wyrzucenie z niego kilkunastu kaset. Według tego, co do tej pory wiemy, jedna kaseta ważyła pięć kilo, co daje łączną wagę ponad półtorej tony. W poprzednią sobotę przywiozłem sobie prawie półtorej tony drobnego kamienia na podsypkę pod taras. Zrzucałem go ponad godzinę, a następne trzy przewoziłem taczką ogrodową dwadzieścia pięć metrów dalej. Po niespełna pięciu godzinach dźwigania i wożenia nawet mały w spodniach nie chciał mi drgnąć, pomimo usilnych zabiegów żony. Ta robota była metodycznie przygotowana i przeprowadzona w sposób profesjonalny z uwzględnieniem różnych opcji. Myślę o fachowcach dużego kalibru z bardzo górnej półki, poruczniku. W grę wchodzą służby specjalne z zagranicy, nasze, a być może nawet ze środowiska, z jakim do tej pory się nie zetknęliśmy!
Filip popatrzył na Kamiuka z uznaniem.
– Zgadzam się z panem, bo doszedłem do tych samych wniosków… Jak ma pan na imię?
– Marek.
Filip wyciągnął ponad stołem rękę.
– Jestem Filip i proponuję przejście na ty, będzie nam łatwiej pracować.
Kamiuk podał Traczowi rękę.
– Przyjmuję. Nigdy jeszcze nie piłem o tak wczesnej porze, ale dzisiaj zrobię wyjątek. Po tym, co do tej pory usłyszałem, potrzebuję pobudzenia dodatkowych zmysłów.
– A mi schrzanili noc poślubną i dwie ostatnie doby prawie nie spałem, potrzebuję solidnego kopa. Widzisz, nie wiem jak tobie, ale mnie się wydaje, że komuś jest ze mną nie po drodze, dlatego wpieprzył mnie w to śledztwo.
Spojrzeli sobie poważnie w oczy. Po dłuższej chwili odezwał się Marek:
– Co za przypadek! Kiedy usłyszałem, czym się zajmę, przyszło mi do głowy dokładnie to samo.
– Wygląda na to, że albo znajdziemy zgubę, złodziei i wskażemy prawdziwych mentorów tego przekrętu, albo przejdziemy do cywila!
Po drugim kieliszku pojawił się właściciel z aromatycznie pachnącym omletem i chlebem. Przez jakiś czas jedli, nic do siebie nie mówiąc, poza sakramentalnym „na zdrowie”, kiedy opróżniali małe kieliszki. Filip, wciąż rozdrażniony przerwaną nocą poślubną, chciał stłumić złość, a Marek zaskoczony rozwojem sytuacji i wynikającym z niej faktem, że być może ktoś próbuje się go pozbyć, pił dla zabicia frustracji. W pewnej chwili, czując odprężające działanie alkoholu, zapytał:
– Dlaczego zostawiłeś chorążego w wozie?
– A jak myślisz? To typowy facet stworzony do wykonywania rozkazów, nie do samodzielnego myślenia i do tego jest wtyką generałów.
– Myślisz, że ja nią nie jestem?
– Tacy jak ty czegoś takiego nie potrafią, dlatego cię wystawili.
Śledczy uśmiechnął się i podziękował skinieniem głowy.
– Dzięki za gratisowy bonus zaufania, za to wypiję!
Połowa butelki należała do przeszłości, tym samym zrobiło się miło i o wiele cieplej.
– Następny krok? – zapytał Kamiuk, odsuwając od siebie pusty talerz po omlecie.
– Jedziemy posłuchać panów z lokomotywy, potem pogadamy z ochroną, a chorąży w międzyczasie załatwi nam rozkład jazdy tego pociągu widmo. Chcę wiedzieć dokładnie, co przewoził, gdzie miał planowane postoje, jak długo i kto o tym wiedział. Od kiedy w ogóle było wiadome, że w tym dniu będzie jechał. Dlaczego BOR ochraniał transport, a nie agencja ochrony mienia albo żandarmeria.
Marek wykonał gest uznania.
– Sensowne pytania. Nie uważasz, że udział BOR-u wskazuje na kręcenie przez paziów z politycznej wierchuszki własnych lodów?
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale tylko zdeterminowanym drążeniem tematu wypłoszymy sprawców tego zamieszania.
Dla mnie jest więcej niż oczywiste, że kryją się pośród tego towarzystwa.
Marek sięgnął po plasterki cienko pokrojonej szynki i zrobił zdziwioną minę.
– Chyba nie bardzo rozumiem.
– Nie zastanawia cię, dlaczego wojsko przejęło śledztwo, a wśród nas nie ma ani jednego gościa z BOR-u? Według mnie służby miały w tym jakiś udział. Chcę się przekonać, czy dotyczy on tylko transportu i rzecz idzie o korupcję, czy też o samą kradzież, a może o jedno i drugie? Uważam, że jedni robili jakieś lewe interesy, nie mówiąc o tym drugim, i teraz mają wojnę na samej górze, stąd nasz udział w śledztwie. Jesteśmy młodzi, z nikim niezwiązani i różnym grupom interesu obojętni, więc jeśli coś pójdzie nie tak, można nas poświęcić. Stawiając niewygodne pytania, wzbudzimy niepokój wśród tych zarozumialców i zaczną nam przeszkadzać. W myśl przysłowia uderz w stół, a nożyce się odezwą!
Marek uniósł do góry brwi.
– Oho! Teraz rozumiem… cóż, wysoko mierzysz. Jednak pozbycie się kilku skorumpowanych oficerów to nie to samo, co walka z hermetycznie zamkniętą mafią pod auspicjami państwa.
– Więc słyszałeś?
– O zdrowo walniętym facecie, który mógł za gotówkę zbudować sobie willę z basenem i dostać dodatkową gwiazdkę na pagony za nic nierobienie? Tak, słyszałem!
Tracz się uśmiechnął i podniósł swój kieliszek w niemym toaście.
– Zdaję sobie sprawę, że to inny kaliber, być może największy w powojennej historii tego kraju. Na pewno są w tym umoczeni ludzie z samej góry i dlatego inicjatorzy transportu oraz właściciel przesyłki nie są zainteresowani rozgłosem. Na tę chwilę mamy za sobą rozkazy i prawie nieograniczone pełnomocnictwa, ale zarazem świadomość, że przegrana tego śledztwa będzie przegraną naszych karier.
Zapadła cisza, w której słychać było deszcz, uderzający ciężkimi kroplami o drewniany taras.
Komisarz Kamiuk zastanawiał się nad tym, co powiedział Filip. Miał dopiero trzydzieści lat, obiecującą karierę, dom i samochód na raty, żonę w ciąży oraz psa, który żarł więcej od niego. Ostatnie śledztwo dało mu awans i przeniesienie do centralnego biura, ale jednocześnie przysporzyło wielu wrogów.
Ambitny prokurator wojskowy po drugiej stronie stołu szedł na całość, to było widać. Zero oporów i maksimum zaangażowania, bez oglądania się za siebie.
Kamiuk w duchu przyznawał rację koledze, ale z różnych powodów był bardziej powściągliwy, dlatego zadawał sobie pytania: Czy warto? Czy powinien? Może gdyby Joanna nie była w ciąży…
– Filip, to, co mówisz, jest ambitne, rzeczowe, logiczne, a przede wszystkim uczciwe… Pytanie brzmi, czy jest rozsądne.
Tracz otarł usta papierową serwetką i powiedział zdecydowanym głosem:
– Jeśli masz takie dylematy, to powinieneś też siebie zapytać, czy chcemy żyć w gównianym świecie sformatowanym
Powieść La Polonaise kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
