Przygody dobrego wojaka Szczerka
Patrzę za okno, krajobraz iście księżycowy — ciemno, zimno, buro. Ukraina jest z Księżyca. Ale ja nie jestem na Ukrainie. Za oknem Warszawa, środkowoeuropejska (podobno) stolica zasnuta śniegiem, ściśnięta mrozem. A Kijów ze Lwowem płoną. To tyle różnic w polskich i ukraińskich krajobrazach. A może nie?
Po książkę Szczerka Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian sięgnęłam z przyczyn zrozumiałych i populistycznych — „paszportowopolitycznych”. Z reguły nie gustuję w książkach nagrodzonych, są dla mnie albo zbyt nowoczesne, albo za wulgarne, krzykliwe, ewentualnie przeliteraturalizowane. Ale książka Szczerka ujęła mnie okładką, opisami i tematyką, zatem zostałam skuszona. I cieszę się, że tak się stało, choć mam co do niej tak mieszane uczucia, jakich dawno nie miałam wobec przeczytanej lektury.
Ziemowit Szczerek zabiera nas w podróż, a nawet podróże. W pewnym sensie są to podróże po alternatywnej historii naszego kraju, historii jak okazało się w ciągu ostatnich tygodni — niebezpiecznej. W tej alternatywnej rzeczywistości, pełnej poradzieckich blokowisk i pogalicyjskich kamienicoidów, czarnych mordorskich poranków i wieczorów spotkamy oczami autora durnych Polaków, mądrych Polaków, kozackich Polaków, nadzianych Polaków, pijanych Polaków, zaćpanych Polaków, hipsterskich Polaków… Polaków generalnie. To w zasadzie satyra na nas samych, a szczególnie tych NAS, którzy podróżujemy na wschód, w poszukiwaniu erzacu celu w tej krainie, która sama w sobie jest erzacem rzeczywistości. A jednak wychodzi na to, że za słowami autora, to po prostu normalny kraj, tylko że chujowo urządzony.
Kiedy myślę o Szczerku, myślę też o Masłowskiej. Nie, żeby Mordor… był podobny do Wojny…, ale widać pewną konsekwencję w przyznawaniu nagród literackich — obydwie są takie jakby… „paszportowopolityczne”. Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian wywołała u mnie całą gamę emocji. Na początku zachwyt i przepisywanie w notatkach połowy stron (bo zdania zgrabne, urocze i prześmieszne), potem chwilową miłość do Ukrainy (bo to przecież było kiedyś NASZE), zmęczenie materiałem (bo słowo kurwa odmieniane jest chyba przez wszystkie przypadki), znużenie (bo jak dużo można pisać o pięćdziesięciu twarzach ukraińskiej szarości?), złość na postawę autora (bo nazywa niektórych towarzyszy podróży zaćpanymi odklejonymi matołkami, a niektóre z przymiotników pasują też do niego), potworną złość na autora (bo pisze gonzosy na podróżnym laptopiku, sprzedając ukraińskie historie a’la bajzel na kółkach), a na koniec spokój (bo zakończenie mądre i autokrytyczne). Każda z tych emocji wciąż we mnie siedzi, myślę więc o polskości, ukraińskości, słowiańskości. Bo, żeby nawiązać do tytułu, tutaj wszystko się rozmywa (…) tutaj już jest wszystko jedno. Czy Ukraina, czy Rosja, czy cokolwiek. Czy Mordor.
Książka Szczerka to nie książka o wschodzie czy Ukrainie. Jest raczej próbą odpowiedzi na pytanie o nasz stosunek do wschodu, o cel naszych podróży do tej alternatywnej rzeczywistości, o nasze miejsce w Europie i świecie — nie tylko na mapie. Wychodzi na to, że Europa Środkowa, to czyściec pomiędzy normalnym światem (zachód) a piekłem (Rosja). Pytanie tylko — gdzie jest niebo? To także książka o nas samych, o polskim samookreśleniu, samokrytyce i samouwielbieniu w obliczu stania na skrzyżowaniu światów.
Wydawnictwo: Korporacja Ha!Art
Data wydania: 2013-05-10
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 224
Dodał/a opinię:
Natalia Szumska
Dziennikarz przemierza mizerny, rozpadający się „krajobraz kulturowy”. Poddaje wiwisekcji „Polskę najpolstszą”, samo jej serce...
Europa, połowa XXI wieku. Mniej więcej. Polski, jaką znamy, już nie ma. Jest kilka Polsk, a każda inna. Unia Europejska przeszła do historii, a w jej...