Nie można dawnych ludzi mierzyć dzisiejszą miarą. Wywiad z Jackiem Komudą

Data: 2021-11-25 14:42:08 Autor: Adrianna Michalewska
udostępnij Tweet

– Awanturnictwo panów braci, zwłaszcza wojskowych, było swoistego rodzaju stylem życia, tolerowanym, do pewnych granic przez ówczesnych ludzi – mówi Jacek Komuda, autor książki Warchoły, złoczyńcy i pijanice. Zaglądamy do świata wielkich fortun magnackich i nieograniczonej fantazji panów braci.

Rozmawiamy o fascynującym XVII wieku i o latach późniejszych. Jak wyglądało wtedy prawo w Koronie?

Było dość skomplikowane, bo nie skodyfikowane. Mieszanina praw pochodzących jeszcze ze statutów Kazimierza Wielkiego, przywilejów oraz późniejszych konstytucji sejmowych, nieraz zupełnie sobie przeczących. A jednak społeczeństwo staropolskie bardzo prawo ceniło i bez przerwy się do niego odwoływało i procesowało bez końca. Dlaczego? Bo było przekonane, że sądy są do tego, aby ferować sprawiedliwe wyroki. Dziś sądzimy się mało, bo nikt nie wierzy, że może wygrać, poza tym sama procedura jest po prostu tak długa i zagmatwana, że człowiek pozwałby kogoś, ale jednak bierze go niechęć.

A jak dochodzono swoich praw?

Funkcjonowało kilka rodzajów sądów, jak ziemskie – zajmujące się sprawami cywilnymi, ale też i częścią kryminalnych, grodzkie – zajmujące się drobną szlachtą nieosiadłą i najgroźniejszymi przestępstwami kryminalnymi, które podpadały pod tak zwane artykuły starościńskie – gwałt, rozbój na drodze, zajazd bez wyroku i umyślne zabójstwo, o ile sprawcę złapano in recenti, to znaczy na gorącym uczynku, czyli w przeciągu 24 godzin od popełnienia zbrodni.

Czytaj również: Jacek Komuda - cytaty

Oprócz tego były sądy podkomorskie, sądzące w sprawach o granice, referendarski, rozstrzygający spory pomiędzy chłopami z królewszczyzn, a ich dzierżawcami. I sądownictwo miejskie oraz wiejskie – sądy ławnicze we wsiach prywatnych. Oprócz tego istniały możliwości apelacji do trybunałów, których były trzy: koronny w Piotrkowie, ruski w Lublinie i litewski w Nowogródku. Był też sąd królewski – sejmowy i wojskowy, hetmański.

Czy wszyscy byli równi wobec prawa?

Broń Boże. Feudalizm był bardzo zróżnicowany i wszystko zależało od tego kto był czyim panem, czy jako strona występował chłop, mieszczanin czy też szlachcic. Za zabójstwo chłopa, tak zwaną „główszczyznę” za głowę płacono 30 grzywien pod koniec XVI wieku, za szlachcica – 240 oraz rok i sześć niedziel w wieży, a za zabójstwo z rusznicy – 480 i dwa lata. Ciekawe jednak, że jakieś ostatnie elementy tego staropolskiego słownictwa przetrwały do dzisiaj. Wszak w więzieniach mówi się, że ktoś „siedzi za głowę”, na morderców, jak w XVII wieku - w wieży.

Nierówność wobec prawa stwarzała jednak niebezpieczne sytuacje, które nie zawsze oznaczały, że możniejszy drwił z biedniejszego poddanego. Dla przykładu wiele waśni sąsiedzkich zostało wywołanych przez chłopów, a nie szlachtę. A przecież w realiach staropolskich, jeśli chłopi lub czeladź jednego pana poranili lub pobili innego szlachcica czy jego poddanych, to poszkodowany skarżył nie chłopów, ale właśnie sąsiada, który odpowiadał w sądzie za ekscesy swoich wieśniaków. Co więcej opinia publiczna zobowiązała go do mszczenia się za krzywdy własnych ludzi. Kto się o sługę nie ujmie, ten się o żonę nie ujmie – powiadano. Cała wojna Stadnickiego z Opalińskim zaczęła się od tego, że ten pierwszy porywał, więził i torturował sługi tego drugiego.

Mordowali się też strasznie w tym XVII wieku. Taki Jarema Wiśniowiecki. Wciąż tylko czytam, ile to osób nie wbił na pal…

Nie tak strasznie jak dzisiaj. W zwadach i awanturach było więcej porąbanych, posieczonych, pobitych i rannych niż zabitych. Nawet, kiedy czyta się o starciach magnatów, ofiary trafiają się sporadycznie i są raczej efektem przypadków – ot, ktoś pijany spadł z konia albo nadział się na sztych szabli. Natomiast jeśli chodzi o Jeremiego Wiśniowieckiego, to opowieści o jego okrucieństwie można włożyć między bajki. Nie był gorszy niż Kozacy, a już na pewno nie wbijał na pal całych wiosek. Jednocześnie należy pamiętać, że książę stosował te kary, które w ówczesnym prawie groziły za zbrojny bunt i rozbój – więc ścięcie i wbicie na pal. A najciekawsze, że oskarżał go o te zbrodnie w listach nie kto inny, jak sam Maksym Krzywonos, kat, morderca tysięcy Żydów i Lachów.

Czytaj również: Wywiad z Jackiem Komudą o Zawiszy Czarnym

Wystarczyło być bogatym, żeby mieć szczególne przywileje? Można się było wykupić od zasądzonej kary?

Staropolski wymiar sprawiedliwości był nierychliwy, można było kogoś zamordować i przez długie lata uchylać się od kary, ale nie do końca było tak, że magnatom wszystko uchodziło bezkarnie. Przynajmniej do końca XVII wieku system pewnego rodzaju szlacheckiej sprawiedliwości społecznej działał jeszcze w miarę dobrze. Polegał on na tym, że ogół panów braci tolerował wybryki karmazyna tylko do pewnego momentu, potem jednoczył się i występował przeciwko niemu. Poza tym każdy z wielkich panów miał zawsze wrogów, którzy – gdy skrzywdził jakiegoś szlachcica – chętnie przygarniali ofiarę, aby zwiększyć swą presję na przeciwnika. Z historii znamy kilka przypadków, kiedy szlachecki ogół wymierzył sprawiedliwość łotrom. Pierwszy to chociażby Władysław Stadnicki, najstarszy z Diabląt Łańcuckich. Kiedy zamordował jednego ze swoich klientów, wszyscy go opuścili, dosłownie zostawili w polu z garścią płatnych sług – sabatów i hajduków. A wkrótce potem przyłączyli się do starosty przemyskiego Marcina Krasickiego, który położył kres hultajskiej działalności Stadnickiego. Drugi przykład to upadek Sapiehów na Litwie w 1700 roku. Ta brutalna, przerażająca mafijna rodzina sterroryzowała całe Wielkie Księstwo do czasu, aż szlachta zawiązała konfederację i dosłownie rozbiła ich armię w drobny mak pod Olkienikami, mordując przy okazji zwolenników i pozbawiając wszystkich dóbr.

Tytuł wznowionej właśnie Pańskiej książki jest znamienny: Złoczyńcy, warchoły i pijanice. A na okładce uśmiechnięty zawadiaka, pojący z gąsiorka winem koguta. Albo miodem. Albo wódką. Widzę od razu tego łobuzerskiego sąsiada, który pije tęgo i płata figle. A tymczasem w książce mamy bandziorów całkiem sporego kalibru. Ot, taki Diabeł Łańcucki…

Przywykliśmy już, że Diabeł Łańcucki, czyli Stanisław Stadnicki z Łańcuta, to sztandarowy przykład polskiego warcholstwa, co mnie złości, bo przesłania o wiele gorszych zdrajców i sprzedawczyków. Stadnicki był na dzisiejsze realia zbankrutowanym posesjonatem, któremu daleko było do fortuny Zborowskich, Lubomirskich, Potockich czy Wiśniowieckich. Został pokonany przez przedstawicieli klasy średniej, różnych Opalińskich, Dydyńskich, Ligęzów i innych, kiedy tylko miarka się przebrała. Nijak porównywać go z Hieronimem Radziejowskim, który przyczynił się do Potopu szwedzkiego, z Jerzym Sebastianem Lubomirskim, który doprowadził do krachu reformę Rzeczypospolitej i wywołał wojnę domową. A już wręcz karygodne jest wrzucanie go do tego samego kotła z siarką, co późniejszych targowiczan i zdrajców z XVIII wieku. Na pewno nie dokonał tak wielu nikczemnych czynów, co jego następcy. Jednak na pewno w jakiś sposób wskazał drogę.  

Zaglądam do znanych postaci i zatrzymałam się przy Oleśnickim. Nigdy go nie lubiłam za to, jak traktował Zofię Holszańską. Czy to nie on wysłał Warneńczyka na pewną śmierć? Nabroił pod Grunwaldem?

Zabił Leopolda von Kökeritz – właściwie nawet nie zabił, ale dobił – wyjątkowo okrutnie i barbarzyńsko, co zostało uznane za postępek nie licujący z rycerskim honorem. Oleśnicki zatem nie został pasowany na rycerza i musiał wybrać karierę duchową, na której osiągnął wiele więcej niż gdyby miał rycerski pas i ostrogi. Z drugiej strony to jedna z tych postaci, których polityczne sukcesy przesłaniają pozostałe grzechy. Oleśnicki był autorem całej koncepcji wschodniej polityki Królestwa Polskiego, można by powiedzieć, że był twórcą kamienia węgielnego pod przyszłą I Rzeczpospolitą, więc przymykamy oko na jego złe uczynki. Podobnie ma się rzecz na przykład z Janem Zamoyskim, który na dobrą sprawę powinien znaleźć się gdzieś w poczcie, może nie obok Zborowskiego, ale przy innych sądowych pieniaczach. Zamoyski bowiem w bardzo brutalny sposób rugował szlachtę z dóbr, wchodził w posiadanie kolejnych wsi i miasteczek, powiększając późniejszą Ordynację Zamoyską. A jednak jego działalność polityczna, wygrane bitwy, założenie Zamościa i akademii przesłaniając słabe strony jego charakteru. To pokazuje, że nie można dawnych ludzi mierzyć dzisiejszą miarą.

Czytaj również: Wojna nie ma w sobie nic pięknego. Jacek Komuda opowiada o powieści Wizna

Ja w ogóle miałem duży problem z dodawaniem do pocztu różnych polityków. Jak osądzić, kto był zdrajcą, a kto nie? Przecież wg. dzisiejszych realiów był nim Jan Sobieski, późniejszy król Polski, który przeszedł na stronę szwedzką. Zdrajcą był Hieronim Radziejowski, ale czy także jego syn, Michał Radziejowski, który w czasach drugiego potopu szwedzkiego poparł Karola XII, odstępując króla Augusta II Sasa? Jego działalność mieściła się w ramach zwykłej, europejskiej polityki tamtych czasów.

Jednym ze znaczniejszych warchołów był chyba poseł Siciński, sławny przez swoje liberum veto. Cała polska szlachta lubowała się w swoich prawach i pewnie, gdyby wszystkich tu wypisać, to by miejsca zabrakło.

Warchołem nie był, bo nie słyszałem, aby komuś zrobił krzywdę. Stał się jednak symbolem upadku Rzeczypospolitej przez to, że skorzystał z prawa do zawetowania przedłużenia obrad sejmu. Z prawa, które mu w pełni przysługiwało. Jednak to jedno veto uruchomiło lawinę wydarzeń, która zapisała się jak najgorzej w historii kraju. Jednak to nie Siciński był tego wszystkiego przyczyną, ale zbytnie nagromadzenie władzy w ręku Sejmu, który z kolei nie był w stanie skutecznie rządzić. Stąd zerwanie obrad sprawiało, że pozostawały niezałatwione ważne sprawy państwowe, nie było podatków, nie akceptowano sojuszy, przymierzy i traktatów. Konsekwencją tego sejmu była klęska pod Batohem, odnowienie działań wojennych na Ukrainie, a w konsekwencji osłabienia Rzeczypospolitej późniejszy Potop szwedzki.

Czyli szlachcic to już taki modelowy obraz – Jędruś Kmicic: pije, rozrabia, nic mu nie wolno powiedzieć, ale w duszy marzy o wielkich sprawach. Jak to wpleść w normalne życie? Bez tych siedemnastowiecznych wojen pewnie mielibyśmy w każdym domu po takim Jędrusiu. Wojna dawała im szansę na działanie?

Pisałem już, że nie można mierzyć dawnych ludzi naszymi własnymi miarami. Awanturnictwo panów braci, zwłaszcza wojskowych, było swego rodzaju stylem życia, tolerowanym do pewnych granic przez ówczesnych ludzi. A nawet zalecanym jako swoiste przygotowanie do wojny. Co najciekawsze, nie znaczyło to, że owi ludzie nie byli zdolni do dużych poświęceń wobec ojczyzny. Jacek Dydyński, brutalny egzekutor sądowych wyroków, zginął pod Zborowem z rąk Kozaków i Tatarów, Jan Chryzostom Pasek, który wyłechtał czekanikiem człowieka, zostawił nam wspaniałe pamiętniki i sławę niebywałego żołnierza, a przy tym przyjaciela zwierząt.

Zestawiając bohaterów Pańskiej książki z na przykład Pocztem Królów i Książąt Polskich, widzimy dwa różne światy. W jednym August Sas zacny, w drugim pijanica, urządzający libacje z carem Piotrem I. Gdzie jest prawda?

Pośrodku – albo i tu, i tu. Król August był zacny właśnie dlatego, że można się było z nim napić. Gorzej, że dawał zły przykład na całe szlacheckie społeczeństwo.

To na koniec zapytam o kobiety. Dotrzymywały kroku mężczyznom w zbrodniach? A może były łagodne i tylko historia doprawia im gębę?

Tego dowiemy się z moich Warchołów, złoczyńców i pijanic. Jak wspominałem - uwielbiam złe suki i wilczyce. Podobnie jak szlachta w XVII wieku.

Książkę Warchoły, złoczyńcy i pijanice kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.