Ja przez trzy dni leżałam w łóżku, a on tymczasem wielokrotnie wychodził z mieszkania chroniony jedynie materiałem maseczki. Zadbał o mnie i jak zawsze postarał się, by mi było lżej.
To nie tak, że wydawało się iż połowa Londynu wyszła pić, bzykać i ćpać. Połowa Londynu naprawdę wyszła pić, bzykać i ćpać.
Sześć dni maksimum. Tyle najwyżej przeżywały osoby, u których pojawiły się pierwsze symptomy, i stąd właśnie wzięła się nieoficjalna nazwa: 6DM.
Śmierć z powodu 6DM nie była ani łagodna, ani szlachetna - niosła niewyobrażalny ból i cierpienie. Większość ludzi umierała w męczarniach, błagając, by skrócono ich agonię.
W niczym nie przypominało to kontrolowanej reakcji, z jaką władze miały do czynienia podczas pandemii Covid-19. Tym razem królowały chaos i szaleństwo.
– Pieprz się! – To ostatnie słowa, jakie wypowiedziałam do innego żywego człowieka. Gdybym wiedziała, że będą ostatnie, rozważniej bym je wybrała. Popisałabym się erudycją i poczuciem humoru.
Chłopak rozrósł się i tkwił tutaj niemal bezustannie, niby jakieś nieruchome, sardonicznie uśmiechnięte oko, obserwujące przemijanie ludzi i rzeczy.
– Co rozumiesz pod słowem „Bóg”? – zapytał.
– Są dwa sprzeczne pojęcia Boga. Jest Niepoznawalny Pierwiastek Twórczy - ludzie w to wierzą. I jest suma altruizmu w człowieku - w to każe nam wierzyć natura.
Jak stary człowiek może żyć inaczej niż marząc o dobrze przeżytej przeszłości? Marzeniom tym brak ożywczego ciepła, oświetla je tylko blade słońce zimowe. Powłoka ciała wytrzymuje delikatne pulsowanie pamięci. Człowiek stary teraźniejszości winien nie dowierzać, lękać się przyszłości. Z głębokiego cienia niech patrzy, jak słońce dopełza mu do stóp. Jeśli to słońce dni letnich, niechże go unika i nie myli z słońcem babiego lata, z słońcem jesieni. Tak szczędząc siły będzie zmierzał ku końcowi łagodnie, z wolna, niepostrzeżenie, aż któregoś dnia o świcie, nim zerwie się wiatr ranny, zniecierpliwiona Natura chwyci go za gardło i wydusi zeń ostatnie tchnienie, a na kamieniu grobowym mu wykują: „Zmarły w sile wieku!”
Cóż to jest, co każe nam kochać i co każe nam umierać?
A jeszcze pół roku temu była laską. Piękną laską. To nic, że głupią. Taki Kuba czy Wiotki wyłącznie na urodę patrzą.– Byle miała dziury na swoim miejscu – ma w zwyczaju w takich okolicznościach mawiać Wiotki, bo jego myślenie o kobietach jest jednokierunkowe i dziurawe.
Trzy lata i zawód. A potem na Zachód. Tu nie ma żadnych perspektyw. Chyba że do emerytury harować na czarno albo za minimum z minimum. I słuchać pieprzenia różnych mądrali w telewizjach rządowych o kokosach rosnących na szczytach ich wieżowców. Tylko jak się tam dostać?
Mam nadzieję, że ojciec pogada ze mną. Usiądzie. Wypijemy razem herbatę. Coś obejrzymy w telewizji. Ale on wraca do swojego świata. Coraz częściej zastanawiam się, czy to także jeszcze mój świat. Czy jest w nim odrobina miejsca dla mnie. I to mnie wkurwia.
– Się pan derektor nie denerwuje. Nic się nie stało takiego.
– Wbij sobie do głowy, zakuty łbie, raz na zawsze do tego zakutego łba, że nie jestem żadnym derektorem, tylko dyrektorem!
– Przecież mówię.
Mógłbym własnostopiem, ale wolę nogi na stare lata oszczędzać. Nie przepadam za babcią, jednak ta jej filozofia z oszczędzaniem nóg na stare lata bardzo mi się podoba i mi odpowiada.
Ja przez trzy dni leżałam w łóżku, a on tymczasem wielokrotnie wychodził z mieszkania chroniony jedynie materiałem maseczki. Zadbał o mnie i jak zawsze postarał się, by mi było lżej.
Książka: Ostatnia na imprezie
Tagi: opieka, chorowanie