Wydawnictwo: inne
Data wydania: b.d
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 152
Często się słyszy, że do Rosji (a kiedyś tym bardziej do Związku Radzieckiego) łatwo jest wjechać, ale trudniej stamtąd wyjechać. Bohaterka tego reportażu utknęła tam na ... 57 lat i dopiero po takim czasie mogła ponownie postawić nogę na ojczystej, francuskiej ziemi. Wydaje się to nieprawdopodobne, a przecież w tamtych czasach nie był to wcale odosobniony przypadek, o czym świadczy fakt, iż dziennikarze z Francji poszukiwali takich osób po całym terenie Rosji. Pomimo iż książka objętościowo niewielka, to zawiera tragiczną, trudną do ogarnięcia rozumem historię życia francuskiej kobiety - Rene Villancher.
Francuska dziewczyna, mając 19 lat poznaje rosyjskiego żołnierza i zachodzi z nim w ciążę, czym nie jest specjalnie zachwycony. Jednak tuż po II wojnie światowej, Rene wyjeżdża z nim, swoją matką i dwutygodniową córeczką do Związku Radzieckiego mając nadzieję na szczęśliwe życie. Na miejscu okazuje się, że Iwan ma już żonę, która odnosi się do Rene bardzo wrogo. Wszyscy mieszkają ,,na kupie" w małym pomieszczeniu, śpią na podłodze, jedzą z jednej, wspólnej dla wszystkich miski. Kobieta nie może przywyknąć do takich warunków życia i stwierdza, że: ,, Mój Boże, to już musi być piekło. Żyję tu, w tej osadzie pośród bydła! To nie są istoty ludzkie; to jest bydło." Sytuacji nie ułatwia fakt, że mąż Iwan okazuje się sadystą i pijakiem. Jednak rodzi mu kolejne dzieci, podejmuje pracę w kołchozie, bo w ZSRR panuje zasada, że kto nie pracuje ten nie je. Gdy zapada żelazna kurtyna, ,kobieta traci możliwość wyjazdu do ojczystej Francji, chociaż podejmowała rozpaczliwe próby wyrwania się z sowieckiej ziemi i powrotu do Francji, ale szybko je udaremniono. Po jakimś czasie wychodzi drugi raz za mąż i przeprowadza się ze znienawidzonego Morozowa do Sołncewa, gdzie od władz otrzymuje parterowy domek i znajduje lepiej płatną pracę. Rodzi kolejne dzieci.
Końcówka książki niezwykle wzruszająca. Dobrzy ludzie z Francji, dowiedziawszy się o losie rodaczki, organizują specjalny komitet na rzecz zebrania pieniędzy dla Rene, aby umożliwić jej u schyłku życia (miała wówczas 76 lat) podróż do ojczyzny i rodzinnej miejscowości. Niezwykła opowieść, bardzo emocjonalna. Plus za to, że w książce nie ma taniego sentymentalizmu. Wszystko jest opisane ,,na chłodno", a mimo to, w wielu momentach łzy same cisną się do oczu. Ciężko uwierzyć, że ta historia wydarzyło się naprawdę. Jak widać - życie potrafi pisać niesamowite scenariusze...
Gdyby „Moje skradzione życie” było powieścią, to uznałabym, że autorka straciła umiar zsyłając tak wiele nieszczęść na swą Bogu ducha winną bohaterkę. Los nie może być przecież aż tak niesprawiedliwy! Jednak wspomnienia Renée Villancher nie są wynikiem fantazji, a opowieścią o jej tragicznym życiu. Życiu, które było rezultatem miłości do pięknego Iwana. Młoda Francuska wyruszając z rosyjskim mężem i ich córeczką do Związku Radzieckiego miała obiecany raj. Obiecanki…
Na miejscu okazuje się, że Iwan nie jest takim człowiekiem, jakim jawił się we Francji. Mąż staje się największym elementem koszmaru. Życie w maltretowaniu psychicznym i fizycznym, w skrajnym ubóstwie, w beznadziei powrotu do ojczyzny doprowadzą kobietę na skraj rozpaczy, do próby samobójczej. Życie w komunistycznym kraju, gdzie każda osoba mająca jakikolwiek związek ze „zgniłym” Zachodem może być uznana za wroga ludu, życie w rosyjskiej wiosce, gdzie jeszcze w 2003 roku nie ma w domach bieżącej wody ani kanalizacji, gdzie rząd przez kilka miesięcy potrafi nie wypłacać niskiej renty (zatem nawet po rozpadzie ZSRR nie można marzyć o podróży do Francji), to codzienność dla kobiety, której jedna decyzja zaważyła negatywnie na całym jej dalszym życiu. Mało tego. Z 19 latką w podróż podążyła jej matka, która zamierzała jedynie odwieźć córkę i pomóc urządzić się jej w obcym kraju. Niestety, żelazna kurtyna zapadła za obiema. Właściwie za trzema, licząc malutką Lubę.
Ze względu na fakt, iż książka „Moje skradzione życie” jest bezpośrednią relacją kobiety, której celem nie było samo w sobie pisarstwo, a przedstawienie swojej historii (i nie została zredagowana przez żadną utalentowaną w tym zakresie osobę), nie może ta pozycja podlegać kryteriom oceny jako sztuka. Ocena książki to w głównej mierze skala zaskoczenia, emocji i współczucia, jakie wywołuje ciężkie życie głęboko nieszczęśliwej kobiety.
Wydaje nam się, że znamy sytuację na świecie, a tak naprawdę los poszczególnych społeczeństw, żyjących niemal po sąsiedzku, potrafi wywołać szok i niedowierzanie.
Serdecznie polecam książkę „Moje skradzione życie”. Mnie historia Renée Villancher skradła serce i pozostanie w nim na zawsze.
Przeczytane:2016-01-01, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki w 2016,