Żywiecczyzna, XIII wiek. Zima w górach jest surowa i codzienność wystawia ludzi na ciężkie próby. Nocą, gdy ktoś próbuje wtargnąć do domu Żywki, kobieta bez namysłu chwyta za kuszę, gotowa bronić rodziny i dobytku. Nie wie, że jej życie właśnie splotło się z losem człowieka skrywającego tragiczną tajemnicę.
Kim jest napastnik? Czy do Zabłocia przywiódł go przypadek, czy może przeznaczenie? I co tak naprawdę czai się w mrocznych lasach wokół zagrody, a co jest jedynie wytworem wyobraźni?

Słowiańska krew Anny Krzysteczko to intrygująca fabuła, która łączy historię i słowiańskie wierzenia w opowieść o bolesnej przeszłości, ludzkich namiętnościach, moralnych dylematach oraz cienkiej granicy między rzeczywistością a magią. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Słowiańska krew:
Święty Sylwester spowił Żywiecczyznę gęstym, białym puchem i przeszył powietrze przenikliwym zimnem, co wedle górali miało zwiastować słoneczne i płodne miesiące letnie. W pierwszych dniach roku tysiąc dwieście dziewięćdziesiątego chłodna aura wciąż się utrzymywała, z tą różnicą, że mróz nie był już tak bardzo dotkliwy.
W kraju rozbitym na dzielnice dwaj zwaśnieni książęta – Władysław Łokietek i Henryk IV Probus – toczyli między sobą zaciętą walkę o tron krakowski. Tuż przed Nowym Rokiem Łokietek sprowadził na Śląsk wojska ruskiego księcia Lwa Daniłowicza wspomagane przez tatarskie zagony, lecz wieści o tym nie zdążyły jeszcze dotrzeć do górskich osad.
Żywka ułożyła dzieci do snu, jednak sama, pomimo zmęczenia, nie potrafiła zasnąć. Od rana odczuwała dziwny, niczym nieuzasadniony lęk, i choć starała się odganiać złe myśli, te wciąż wracały jak stado głodnych szpaków przepędzane z owocującej czereśni.
Coś wisi w powietrzu, pomyślała, przewracając się z boku na bok nie wiadomo który już raz.
Kiedy dziewczynę zmógł wreszcie sen, szybko wyrwało ją z niego natarczywe pukanie do okna. Podniosła leniwie powiekę i mocno się zdziwiła, bo na zewnątrz zaczynało świtać. Prędko mi ta noc przeleciała, zauważyła rozdrażniona. Wyjrzała na podwórze i omal nie wrzasnęła. Przed jej domem stał Witold.
Ale jakim cudem?, przeraziła się. Doskonale wiedziała, że mężczyzna skonał w ramionach jej męża, i do dziś nosiła w sercu żałobę po nim, choć nie chciała się do tego przyznać nawet przed samą sobą. A może Sambor ją okłamał, bo chciał, by wreszcie zapomniała o pierwszej, wielkiej miłości?
Poczuła rozlewającą się po ciele falę wściekłości przemieszaną z radością, że znów widzi lubego. Zdenerwowany Witold machał rękami, jakby przywoływał ją do siebie. Pędem puściła się do drzwi, aby znów spojrzeć w jego nieziemskie oczy w kolorze nieba. Złapała za rygiel i…
Obudziła się. W izbie panował mrok, a w ganku coś chrobotało. Wymacała na poduszce męża Łaskę. Cóż więc tak hałasuje? Myszy? Nie, za głośno. Prędzej szczur, uznała. Drzwi. Do Żywki dotarło, że ktoś właśnie próbuje je otworzyć. To nie może być Sambor! Wiedziała, że tej nocy miał czuwać nad chorym dzieckiem w przytułku. Poza tym, jakby wracał do domu późną porą, ustalili, że będzie stukać w okno izby sypialnej, a nie w drzwi. Teraz nikt w okno nie stukał, za to drzwi trzeszczały. Z łomoczącym sercem sięgnęła pod łóżko.
Mężczyźnie udało się wreszcie podnieść rygiel zamykający drzwi od środka. Durni ludzie, i to ma być ochrona przed złodziejem? A może liczyli, że ta licha psina ich przed nim ustrzeże?, pomyślał zadowolony z siebie. Szarpnął za pochwyt, a po chwili oblał się zimnym potem. Światło! Zbudził gospodarzy! Już miał brać nogi za pas, ale gdy w blasku świecy dojrzał dziewczynę w koszuli nocnej, zastygł w bezruchu. Dzierlatka była nad wyraz urodziwa, może nawet ciut podobna do niej… A nawet bardzo podobna, uznał, wytężywszy wzrok.
– Rozalia – szepnął ledwo dosłyszalnie i poczuł mocne ukłucie w sercu.
Ale, na Boga, co ona trzyma w rękach?! Zbój dopiero teraz zauważył, że gospodyni celuje do niego z kuszy. Cięciwa napięta i bełt wymierzony prosto w jego pierś! Sądząc po minie, dziewka wypuści go bez najmniejszych skrupułów, a grot wejdzie w ciało tak gładko, jak nóż w masło.
Przełknął ślinę. Jego wzrok spoczął na małym stworzeniu, które siedziało dziewczynie na ramieniu. Łasica zeskoczyła na ziemię i zaczęła krążyć wokoło jej nóg; to się pojawiała, to znikała, wszędzie było jej pełno, tak jakby biegało wokół gospodyni już nie jedno, a kilka zwierząt.
Poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła i odruchowo uniósł ręce. Zwykle to on doprowadzał niewiasty do śmiertelnego przerażenia, a ta tutaj? Ani cienia strachu! I jeszcze to demoniczne stworzenie u jej stóp! Coś takiego zdarzyło mu się pierwszy raz! Pierwszy raz, odkąd stał się… tym. Pierwszy i wszystko wskazywało na to, że ostatni.
Zamknął oczy.
Rozalka… Myśl o niej znów wywołała ból. No dalej, strzelaj, głupia dziewko! Na co czekasz?! Dokończ to, czego sam nie potrafiłem uczynić!
– Wynocha mi stąd! – ryknęła Żywka, a mężczyzna odwrócił się na pięcie i tyle go widziała.
Serce biło jej w piersi jak oszalałe i czuła, że jeszcze chwila, a się z niej wyrwie. Doskoczyła do drzwi, zasunęła rygiel, a następnie podparła je stołkiem.
Zabezpieczywszy wejście, padła na kolana i ze łzami w oczach dziękowała Bogu za broń, którą mąż przywiózł z wojny. Gdyby nie kusza, może teraz leżałaby już z dziećmi martwa!
Wciąż nie mogła odegnać od siebie wspomnienia potwornej twarzy obcego. Chociaż nie, tylko jej połowa była potworna, jakby ktoś zdjął z niej skórę albo czymś przypalił, za to druga część wydawała się całkiem przyjemna dla oka. Lecz widok całości… Na samą myśl dostała gęsiej skóry.
Książkę Słowiańska krew kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
