Złamać zasady, by przeżyć. Stracić siebie, by wygrać. „Poza kręgiem", Jacek Piekiełko

Data: 2025-04-11 14:18:02 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Tomek, młody złodziej z Gliwic, marzy o wyrwaniu się z szarej rzeczywistości, lecz wybrana droga prowadzi go w głąb mrocznego świata, w którym granice między lojalnością, miłością a brutalnością zacierają się z każdym krokiem. Od tego momentu życie Młodego zamienia się w nieustanną walkę o przetrwanie. Każda decyzja przybliża go do upadku, a miłość - jedyny jasny punkt w jego codzienności - zostaje wystawiona na ciężką próbę, gdy policja rusza jego tropem.

Poza kręgiem Jacek Piekiełko grafika promująca książkę

Poza kręgiem to wciągająca opowieść o pragnieniu, które przeradza się w obsesję, i o człowieku stającym twarzą w twarz z konsekwencjami swoich wyborów. Ta historia prowadzi na skraj moralnej przepaści i zmusza do odpowiedzi na pytanie:

jak daleko można się posunąć, zanim zatraci się samego siebie?

Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Labreto. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Poza kręgiem:

PROLOG

2023 rok

Mówi się, że człowiek ma tylko jedno życie.

Czy tak jest naprawdę?

A gdyby zawsze spadać na cztery łapy?

Na połamane, pokiereszowane, ale zawsze na cztery.

Coś ci opowiem…

Chcę, żebyś wiedział, że to wszystko prawda, bo życie pisze lepsze scenariusze niż dziesięciu pisarzy razem wziętych, zaangażowanych do hollywoodzkiego projektu. Wystarczy uwierzyć. Wiem, że to zrobisz. Ale zacznijmy w zasadzie od końca – od pracy, którą wykonywałem. Gdybym kiedyś na największym haju zaczął opowiadać, że będę robił to, o czym za chwilę, każdy skwitowałby tylko:

– Tomek, ale się zajebałeś. Odpocznij.

Albo jedynie wydaje mi się, że mogliby to powiedzieć, bo raczej nikt nie odważyłby się w tamtym czasie tak do mnie zwracać. Ale nie o tym teraz. Zostańmy przy roku 2023, gdy sytuacja była zupełnie inna, gdy mimo depresyjnych myśli cieszyłem się, że w ogóle jeszcze żyję.

Dyżurowałem już blisko dziesięć godzin, kiedy otrzymaliśmy zgłoszenie. Młoda dziewczyna. Intercity w kierunku Szczecina. Nie było co zbierać… To znaczy było, nawet dużo.

Nie każdy nadaje się do takiej roboty. Trzeba mieć nerwy ze stali, mocną psychikę i starać się za dużo nie myśleć, bo ciężary w głowie mogą przytłoczyć na zawsze. Ale trudno powiedzieć, że można się przyzwyczaić, że człowiek obojętnieje na każdą robotę, w której zasiedzi się trochę dłużej. Kiedyś tak myślałem. W nowej pracy po prostu chciałem odkupić winy, przeżyć, w pewien sposób zadośćuczynić i odpokutować. Ale nigdy się nie przyzwyczaiłem.

No bo jak można przywyknąć do takich widoków?

Przyjechałem na miejsce, możliwie najbliżej torów, skierowawszy się między nasyp i nieużywane maszyny czy pozostałości po rozbiórce zniszczonej trakcji. Zaparkowałem gruchota, wiedząc już, że będę musiał przenosić ciężkie rzeczy na znaczną odległość. Zgasiłem silnik, założyłem maseczkę, licząc na to, że choć trochę zniweluje charakterystyczną, odpychającą woń, po czym naciągnąłem na dłonie gumowe rękawiczki.

Na miejscu pracowały odpowiednie służby: policja, prokurator, ratownicy medyczni, które – jak się zaraz okazało – nie miały już nic więcej do roboty. Przedstawiłem się i od razu dostałem informację od prokuratora, że mogę zabierać się do pracy. Na miejscu nie było osoby, która nie paliłaby papierosa, jakby za dymem próbowały ukryć swoje emocje. Sam również chętnie bym zapalił, ale musiałem szybko posprzątać.

Kolejne części ciała znajdowały się niedaleko od siebie. Część biodrowa i nogi osobno, połączone z korpusem tylko wijącymi się jelitami. Ręka przecięta przez koło pociągu spoczywała gdzieś obok, jak w tanim horrorze. Część czaszki była tak mocno wgnieciona, że dziewczyna wyglądała jak monstrum, z płynem mózgowym rozlanym na pokiereszowanej twarzy i z pogruchotaną szczęką. Okropny obrazek, ale widywałem gorsze.

Pchnąłem wózek do transportu zwłok i nachyliłem się nad kolejnymi częściami ciała, które składałem na blat tacy. Zawsze staram się okazać jak największy szacunek w obliczu śmierci, ale nie oszukujmy się… Czy da się to zrobić w jakiś szczególny, godny sposób? Po prostu zbierasz kawałki mięsa i wrzucasz je do kolejnych worków. Smutne, dosadne, ale prawdziwe.

Kiedy pchałem wózek z rozczłonkowanym ciałem tej młodej dziewczyny, kolejny raz zastanowiłem się, co ja tutaj tak naprawdę robię. Wielokrotnie było blisko, bym sam skończył w takim czarnym brezencie, dlatego tym bardziej dziękuję Bogu za to, co mam. Chociaż nie jest łatwo, bo przywykłem do innego życia. Naprawdę, do kurewsko innego życia.

Podczas transportu zwłok do domu pogrzebowego jechałem w ciszy. Nie włączałem radia, żeby uczcić pamięć zmarłej, oddać jej cześć. Zasmuciłem się, gdy dopadła mnie myśl, że być może istniała szansa, aby pomóc tej dziewczynie, ale ktoś na jej drodze musiał zawalić. Chciałbym jej powiedzieć, że nieważne, w jak wielkim bagnie teraz się znajduje: światełko w tunelu zawsze świeci. To nigdy jednak się nie wydarzy. Zrobiłem znak krzyża i w myślach zmówiłem modlitwę za jej duszę.

To dziwna myśl, że zamiast żywej osoby, która mogłaby siedzieć tutaj z przodu, na fotelu i rozmawiać ze mną, wiozłem martwą materię, rozlewającą się w kilku foliowych workach.

Zastanawiałem się wtedy, czy dusza tej dziewczyny jest ze mną w samochodzie, towarzyszy mi podczas drogi. Gdy od czasu do czasu rzucałem spojrzenia na puste siedzenie obok, wyobrażając sobie nieznaczne ugięcia w materiale, przechodziły mnie ciarki. Szybko jednak tłumaczyłem sobie, że mam zbyt wybujałą wyobraźnię, że może za bardzo jestem myślami w innym, nadnaturalnym świecie. Ale jak wytłumaczyć jedno… Zdarzyło się to wtedy i jeszcze kilkakrotnie – nagle na moment kabinę samochodu wypełnił lekki, niespodziewany zapach perfum. Kobiecych, różanych, niezbyt drogich. Chciałem w takich chwilach ufać, że to zmęczony organizm płatał mi figle. Mimo wszystko zawsze, nawet pomimo deszczu czy mrozu, opuszczałem wtedy szybę i nie podnosiłem jej nawet po przyjeździe na miejsce.

Gdy układałem kolejne elementy ciała w trumnie, cały czas czułem ten cholerny zapach perfum. Lepsze takie omamy niż prawdziwy zapach ludzkiego mięsa, krwi wymieszanej z trawą, błotem, smrodu rozkładu.

Zapaliłem papierosa, zaciągnąłem się mocno i kolejny raz pomyślałem, że muszę w końcu to wszystko rzucić, że nie mogę tego dłużej robić. Oczy młodej dziewczyny pozostały otwarte. Już wiem, że gdy wrócę do domu, pomimo zmęczenia, łatwo nie zasnę.

Dostałem informację, że rodzina chce zobaczyć zmarłą. Zjawił się tylko jej ojciec. Przekonał żonę, żeby została w poczekalni, żeby lepiej nie oglądała córki w takim stanie.

Wziąłem dokumenty, spojrzałem na nazwisko zmarłej. Nic mi nie mówiło, ale znałem mężczyznę, który wszedł do chłodni na identyfikację ciała.

Zawsze szedł pewnym krokiem, jego ruchy były powolne, niemal dostojne. Widziałem, jak współpracownicy prawie całują tego człowieka po stopach; wzbudzał respekt i nikt nie chciał zaleźć mu za skórę. Można powiedzieć, że przez pewien czas byłem jego największym wrogiem. Wyrzutem sumienia, czarną, rozmazaną plamą brudzącą nieskalane dokumenty i sukcesy, dzięki którym piął się po kolejnych szczeblach policyjnej kariery.

Wiesław Matejko, funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego, pracujący przy moich sprawach.

Nigdy wcześniej nie widziałem go w tak złym stanie. Miał podkrążone oczy, zmierzwione włosy i niechlujny zarost z wieloma siwymi włosami. W jego oddechu czuć było alkohol. Fatalna informacja musiała zastać go na rodzinnej imprezie, ponieważ miał na sobie białą koszulę rozpiętą na piersi i wygniecioną marynarkę. Bardziej przypominał teraz zmęczonego wujka na dobiegającym końca weselu niż poważnego oficera CBŚ.

Gdy wszedł do chłodni, nawet na mnie nie spojrzał. Odezwałem się do niego tak jak zawsze, gdy jeszcze miał inny stopień w policji.

– Naprawdę bardzo mi przykro, komisarzu – zwróciłem się do niego stopniem służbowym, jak kiedyś.

Zasępiony podniósł głowę i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Młody… – wycedził. – Ciebie się tutaj nie spodziewałem.

– Ja komisarza również nie.

Podszedł bliżej tym swoim wolnym krokiem, jakby każdy ruch sprawiał mu fizyczny ból, po czym wciąż patrząc mi w oczy, wyciągnął rękę na powitanie i powiedział:

– Kurewski świat. Kiedyś wiele bym dał, żebyś gnił w pierdlu, a teraz mogę powiedzieć, że dobrze cię widzieć. Nawet tutaj…

Widziałem, że próbował powstrzymać łzy, ale oczy za bardzo mu się zaszkliły. Śmierć najbliższych porusza serca największych skurwysynów, to nie ulega wątpliwości.

Zaczął kręcić głową. Nie mógł przetrawić wszystkich informacji, które powoli układały mu się w klarowny obraz.

– Byłeś tam, gdzie to zrobiła?

– Jeszcze raz przykro mi z powodu twojej córki – odparłem, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły i ranić tego faceta jeszcze bardziej.

– Wiesz co… Kiedyś myślałem, że jestem lepszy. Że próbując zniszczyć takich ludzi jak ty, robię coś dobrego. Teraz widzę, że to wszystko nie ma sensu. Patrz, jak obaj skończyliśmy.

Nie odpowiedziałem. Otworzyłem drzwiczki chłodni i pociągnąłem za uchwyt. Trumna z łatwością wyjechała na szynach. Podniosłem wieko.

Matejko obrzucił ciało szybkim spojrzeniem. Wstrząsnął nim dreszcz, który próbował powstrzymać, tak samo jak łzy cisnące się do oczu. Skinął głową na znak, że już wystarczy, że już spełnił obowiązek. W tej krótkiej chwili zobaczył i tak za wiele.

Trudno mi racjonalnie oceniać zachowania ludzi w tak potwornych momentach. Widziałem już naprawdę za dużo. Wiedziałem więc, że Matejko próbuje wypełnić trudną do zniesienia ciszę. Stąd nieco dziwne pytania, nagła zmiana tematu, nieprzystające do miejsca i okoliczności słowa.

– Kurwa, Młody… Ty tutaj? Trochę mnie to nawet bawi. W końcu poczujesz, co znaczy prawdziwe życie, codzienny zapierdol. A nie jachty, morze i balangi.

Wróciły jego cynizm, kozaczenie, pewność siebie. Zdawałem sobie sprawę, że to tylko reakcja obronna. W środku facet był w totalnej rozsypce. Znałem się na ludziach, potrafiłem ich dokładnie obserwować i jeszcze wnikliwiej analizować, wyciągać wnioski, które ułatwiały mi osiągnięcie zamierzonego celu. Jednak w przypadku Matejki chciałem, by to niespodziewane spotkanie skończyło się jak najszybciej. On teraz będzie musiał zmagać się ze swoimi demonami, ja własnych wciąż nie oswoiłem.

– Było, minęło – odparłem tylko.

– No… Było, minęło – powtórzył, obserwując, jak z powrotem umieszczam trumnę w chłodni. – To jest jakiś koszmar. Naprawdę życzyłem ci kiedyś wszystkiego, co najgorsze, a teraz mi córkę chowasz. Kurwa… Popieprzone życie.

– Spłacam dług, komisarzu.

Uścisnął mi dłoń. Mocno, serdecznie.

Nikt z pracowników zakładu pogrzebowego nie wiedział, kim tak naprawdę jestem, kim byłem, co robiłem wcześniej, czym się zajmowałem. Gdyby było inaczej, i tak by nie uwierzyli. Tylko Matejko zdawał sobie z tego doskonale sprawę, stąd pomimo wielkiej osobistej tragedii był zdziwiony, wręcz zszokowany moim widokiem.

Bo muszę przyznać, że doświadczyłem tak pełnych dni, obfitych, skrajnych, szczęśliwych i okrutnych, że były momenty, w których z pełnym przekonaniem mówiłem, że teraz mógłbym już umrzeć.

Wielu osobom byłoby to na rękę.

Ale ja zawsze żyłem według własnych zasad – poza kręgiem, samotny wilk wśród cieni pełnych zła.

Książkę Poza kręgiem kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Poza kręgiem
Jacek Piekiełko4
Okładka książki - Poza kręgiem

Złamać zasady, by przeżyć. Stracić siebie, by wygrać. Tomek, młody złodziej z Gliwic, marzy o wyrwaniu się z szarej rzeczywistości, lecz wybrana droga...

Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje