Na „Dzień Matki” Nele Neuhaus czekałam jak na Gwiazdkę 😊 Uwielbiam Pię i Bodensteina, opisy gór Taunus i klimat, jaki tworzy autorka w swoich powieściach. I niby wszystko to dostałam, bo znów spotkałam ulubionych bohaterów i znów towarzyszyłam ich w ich śledztwie, ale książka mnie nie zachwyciła tak jak wcześniejsze z tej serii. Nie wciągnęłam się w akcję i bardziej mnie interesowały relacje rodzinne bohaterów niż to, nad czym pracują – choć sprawa na pierwszy rzut oka jest intrygująca. Seryjny morderca to przecież jeden z najbardziej gorących tematów, które zawsze przyciągają zainteresowanie.
A zatem, co się stało? Odpowiedź pada mniej więcej w połowie książki, kiedy Pia wypowiada takie oto zdanie: „Gdybym to ja pisała kryminał na podstawie naszej obecnej sprawy, musiałabym wykreślić przynajmniej cztery ofiary i trójkę podejrzanych, bo czytelnik łatwo straciłby rozeznanie, kto jest kto” – i wielka szkoda, że Autorka nie zastosowała się do tej rady, bo jest dokładnie tak, jak powiedziała Pia. Mimo mojej wielkiej sympatii do pisarstwa pani Neuhaus, miałam duże problemy z ogarnięciem akcji i w pewnym momencie złapałam się na tym, że nie zastanawiam się w ogóle nad tym, kto może być winien, bo… po prostu nie pamiętam prawie żadnej ofiary i kojarzę tylko jednego podejrzanego, a reszta jest dla mnie zbiorem nazwisk, z którymi nic się nie wiąże. A jednak czytałam dalej, bo po prostu lubię tych bohaterów i mimo wszystko miło mi było ponownie się z nimi spotkać – śledztwo było sprawą drugorzędną.
Tym, co mnie mocno drażniło, były drobiazgowe opisy i wyjaśnienia dotyczące rozmaitych kwestii: poczynając od działania różnych aplikacji, poprzez organizację lotniska, aż po analizy psychologiczne. Tak jakby autorka chciała nam za wszelka cenę pokazać, jak dużo pracy włożyła w napisanie tej książki i koniecznie chciała podzielić się zdobytą wiedzą. Miejscami te wywody były po prostu nudne.
Pod koniec akcja nabiera rumieńców i czytelnik zostaje wciągnięty w ten świat – i nie ma znaczenia, czy wcześniej się pogubił, bo to, co się dzieje, pochłania go bez reszty. Co tylko – w moich oczach – potwierdza diagnozę, że gdyby autorka nieco okroiła liczbę postaci, czytałoby się to rewelacyjnie. A tak – jest tylko w porządku… co jak na Pię i Bodensteina jest słabym wynikiem! Uważam tę część za najsłabszą z całej serii, co nie zmienia faktu, że kiedy pojawi się następna powieść z tego cyklu – zamówię ją natychmiast i będę niecierpliwie czekać!
Komu może spodobać się ta książka? Osobom, które lubią zagadki, których korzenie sięgają głęboko w przeszłość bohaterów. Miłośnikom kryminałów z rozbudowanym wątkiem obyczajowym oraz psychologicznym.
Jeśli ktoś zna tę serię – nie trzeba go namawiać do czytania i zapewne nawet nie do końca entuzjastyczna recenzja go nie zniechęci (bo mimo wszystko warto przeczytać!). A jeśli ktoś nie zna, zaczynanie przygody z autorką od tej książki uważam za niewskazane. Tym bardziej że relacje między bohaterami są dość ważne, a jeśli nie ma się kontekstu w postaci wcześniejszych części, to chyba nie da się ogarnąć jednocześnie skomplikowanej akcji i perypetii życiowych bohaterów.
Podsumowując: powrót Pii i Bodensteina – dla mnie nieco mniej udany niż wcześniejsze książki z tej serii, ale i tak warto przeczytać.
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 2019-04-30
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 712
Tytuł oryginału: Muttertag
Język oryginału: niemiecki
Tłumaczenie: Anna Urban, Miłosz Urban
Dodał/a opinię:
Joanna Tekieli
Marzenie Charlotte się spełniło: ona i jej ukochany rumak Won Da Pie, są niepokonani i nierozłączni. W trzecim tomie opowieści o młodej miłośniczce koni...
Pierwszy, dotąd niepublikowany tom serii z parą sympatycznych śledczych. W sierpniowy niedzielny poranek policja znajduje zwłoki prokuratora. Na miejsce...