"A miał być happy end" Katarzyny Kalicińskiej, to całkiem przyjemna lektura. Nie była to dla mnie powieść na jeden, czy też na dwa wieczory, gdyż czytałam ją kilka dobrych dni. Dawkowałam ją sobie na spokojnie, nie spiesząc się. Perypetie życiowe głównej bohaterki są tak zawrotne, że wystarczy każdego dnia przeczytać kilkanaście stron, by otrzymać wystarczającą dawkę emocji, a nawet jest nad czym rozmyślać. Wracając do tej powieści czułam się jakbym każdego dnia włączała jeden odcinek dobrego serialu. Życia głównej bohaterki zdecydowanie nie zazdroszczę, zbyt dużo się w nim dzieje. Strasznie upierdliwy i wredny były mąż, do tego jego partnerka, która jest jeszcze gorsza od niego, to zestaw nie do pozazdroszczenia. Ogólnie pozytywnie odebrałam tę lekturę, aczkolwiek jest w niej coś, co mnie trochę irytowało podczas jej pochłaniania. Chodzi mi o młodszego syna głównej bohaterki. Autorka czasem, gdy o nim wspominała, miałam wrażenie, że czytam o małym dziecku i w pewnym momencie czułam się zagubiona, bo nie byłam pewna czy oby na pewno czytam o nastolatku. Być może tylko i ja odniosłam takie wrażenie, ale jednak to było coś na co zwróciłam uwagę.
Czy sięgnęłabym po kolejne części, gdyby się pojawiły? Myślę, że tak. Mam swoje wyobrażenia co do dalszych losów Miki. Ciekawe czy autorka, życie swoich bohaterów widzi w podobny sposób.
biblioteczkamoni.blogspot.com
Czy jest gotowa zacząć od nowa jeszcze jeden raz? Dominika wreszcie czuje się naprawdę spełniona. Zaręczyny z Jeremim sprawiły, że na dobre uwierzyła...
Kiedy życie daje nam porządnie w kość, możemy sięgnąć po niezawodne koło ratunkowe - telefon do przyjaciółki. Komplikowanie sobie zycia na każdym...