Andrzej Pilipiuk wraca z nowym zbiorem opowiadań o Jakubie Wędrowyczu. Wojsławicka masakra kosą łańcuchową to, oczywiście, jazda bez trzymanki i jednocześnie uczta literacka. Pilipiuk nie rezygnuje z typowego dla siebie czarnego humoru, groteski i lokalnej fantastyki, ale tym razem mocniej niż zwykle sięga też po temat starzenia się bohatera i przemijania świata, który go ukształtował.

Jakub Wędrowycz pozostaje tym, kim był: bimbrownikiem, egzorcystą, filozofem... Autor konsekwentnie trzyma się konwencji, którą wypracował ponad dwie dekady temu. I w tym właśnie tkwi jej siła – Pilipiuk wie, co chce opowiedzieć i wie, jak to zrobić.
Nie oznacza to, że bohater nie zmienił się ani o jotę. Coraz wyraźniej widać, że coś w nim pękło. Nie staje się przez to mniej skuteczny, ale może stać się niebezpieczny dla samego siebie. Bywa, że wygląda jak człowiek, który nie tyle przechytrzył śmierć, co który od lat się z nią przyjaźni. Obok niego wierni towarzysze, Semen i Dębski, pełnią rolę zarówno komicznych kontrapunktów, jak i swoistego łącznika między Wędrowyczem a resztą świata, który powoli wymyka się ich rozumieniu.
Wojsławice wciąż stanowią centrum uniwersum. Miejsce to ma w sobie coś z archiwum lokalnych lęków, marzeń i przesądów, które Pilipiuk przekuwa na groteskowe sceny walki z mutantami, demonami czy z napromieniowanym pająkiem. Humor, jak zwykle, staje się tu narzędziem do opisu rzeczywistości, która mimo upływu lat pozostała absurdalna i pełna sprzeczności.
Ten zbiór jest dosyć zróżnicowany, nieco arytmiczny. Część opowiadań to typowa zabawa konwencją, która szybko się kończy i zostawia czytelnika z poczuciem satysfakcji, ale też niedosytu. Inne są bardziej rozbudowane, potrafią zaskoczyć chociażby melancholijnym zakończeniem czy komentarzem do współczesnych wydarzeń. Pilipiuk bywa zgryźliwy i momentami otwarcie konserwatywny, ale nie chce nikomu narzucać swego światopoglądu. Raczej wyraźnie pokazuje, że jego bohaterowie i świat, który zamieszkują, powoli się wyczerpują. I to niekoniecznie w sensie literackim.
Wojsławicka masakra kosą łańcuchową to również książka o tym, jak pamięć lokalna ściera się z masową kulturą. Motywy rodem z filmów akcji, popkulturowe klisze i ludowe wierzenia mieszają się, a Pilipiuk sprawnie korzysta z tych elementów, ale robi to na własnych zasadach. Nie musi udowadniać, że wie, kim jest Spiderman ani puszczać oka do widza przez nazwiska polityków. To nie ironia dla ironii. To raczej próba opowiadania świata, w którym logika ustępuje miejsca potrzebie nadania sensu – choćby i najbardziej niedorzecznego.
Jest też w tym zbiorze sporo świadomości. Pilipiuk wie, że nie pisze już dla tych samych czytelników co dwadzieścia lat temu. Ale nie próbuje na siłę ich odzyskać. Nie podbija emocji, a jeśli pozwala sobie na nutę nostalgii, to tylko w tle. Główną osią pozostaje absurd i chłodna rejestracja codzienności, która – nawet gdy wkracza w rejony science fiction – pozostaje przyziemna, a przez to prawdziwa.
Wojsławicka masakra kosą łańcuchową nie redefiniuje serii, ale wnosi do niej ważny głos – spokojniejszy, bardziej refleksyjny. Nie dominuje on nad całością, nie odbiera książce jej rozrywkowego charakteru. Ale sprawia, że to coś więcej niż tylko kolejny zbiór przygód ekscentrycznego bimbrownika. To opowieść o starości, lokalności i świecie, który umiera, choć wciąż śmieje się z samego siebie.
Echa z przeszłości potrafią powrócić, a cienie - przemówić. A nikt nie potrafi wsłuchiwać się w szepty minionego tak, jak Andrzej Pilipiuk. Oto kolejny...
Andrzej Pilipiuk na swoim koncie ma już 30 książek (Fabryka Słów), + 19 tomów kontynuacji przygód Pana Samochodzika pod pseudonimem Tomasz Olszakowski...