Główna bohaterka znajduje się na zakręcie życiowym i decyduje się wyruszyć w podróż, aby odnaleźć siebie. Zaczyna się pięknie, Któż by tak nie chciał - pozazdrościłam głównej bohaterce, w szczególności środków, które pozwoliły jej walczyć z melancholią i psychicznymi dołkami podróżując, kosztując życie i poszukując siebie i szeroko pojętych kontaktów z Bogiem. Plus dla książki za ładny, lekki język. Przemyślenia nawet ciekawe i pozwalające na identyfikację z nimi każdego czytelnika - któż nie miał podobnych wątpliwości i spostrzeżeń o życiu i świecie.Niemniej książka, a właściwie główna bohaterka, mnie zmęczyła i znudziła. Rozstałyśmy się już we Włoszech. Zazwyczaj daję książkom szansę, jednak dałam się ponieść klimatowi wprowadzonemu przez Liz i pozwoliłyśmy sobie na rozstanie, idąc każda w swoją stronę. Po cóż się zmuszać na własne towarzystwo, jeśli nam nie po drodze i z główną bohaterką nie nadawałyśmy na tych samych falach, a chyba o to chodziło autorce, aby czytelnik był zgranym towarzyszem całej podróży. Złapałam lot w innym kierunku i z lekkim żalem, może z nadzieją, że spotkamy się w innym czasie, ruszyłam w swoją stronę, odkrywać Boga i szukać siebie na swój sposób.
Elizabeth Gilbert przed trzydziestką miała wszystko, o czym powinna marzyć nowoczesna kobieta: męża, dom za miastem, dobrą pracę. Mimo to nie była ani...
Wciągająca, iście szekspirowska opowieść o uczuciu, a zarazem ciekawy psychologiczny portret specyficznej wyspiarskiej społeczności. Na dwóch sąsiadujących...