Swoją drogą, nie spełniając w żadnej mierze definicji polskiej rodziny, radziliśmy sobie lepiej niż statystyczna większość.
Tak, ustaliłem coś. Ustaliłem mianowicie, że w chwili obecnej w naszym państwie nie tyle jest źle, ponieważ mamy złych ludzi u władzy, ile jest źle, bo u władzy są osoby mało inteligentne. Wciągają na stanowiska swoich znajomych na zasadzie "on umie prowadzić, to niech dowodzi SOP-em". Słuchajcie, no poważnie.
Polacy to głupi naród – mówiła poruszona. – Zamiast rozwiązywać prawdziwe problemy, to szukają w dupie mózgu.
Wychowywałem się i dorastałem w surowych warunkach. Tamtejsza Polska była inna niż teraz... Nie wiem, jak to określić... O wiele trudniej się w niej żyło, ale zarazem była łatwiejsza do zrozumienia.
Żyjemy w Polsce, gdzie większość obywateli traktuje oficerów służb jak szpicli, kapusiów i donosicieli. Niestety nie darzą nas szacunkiem.
Miliony obywateli z wypiekami na twarzy osiągają szczyty rozkoszy, czytają o tym, że Polak zdobył gola w jakimś meczu ligi niemieckiej albo że zagraniczna prasa przychylnie pisze o Polsce.
Tu w Polsce trwa festiwal udawania – w domu kłótnie, przemoc albo wieloletnie milczenie, bo każdy żyje swoim życiem, a na ulicy maska i gra we wzorową rodzinę. Tego w Polakach nie lubię. Tylko tego.
Przeraża mnie to, co dzieje się obecnie w kraju, bo... miało być gorzej. Nie o taką Polskę walczyliśmy. A może trzeba uwierzyć, że jest dobrze, mimo że nie jest...
Nie mogłam zaakceptować tego, że stanęłam z innymi do walki o wolną Polskę i mimo że ta walka przyniosła dużo, to Polska dalej nie była wolna. Żyłam w paradoksie.
W Polsce nawet pogoda robi nas w chuja.
Lawirując w tym chaosie, zgubiłem Magdę. Pognała przodem. Mnie przyblokował starszy mężczyzna, który tak sprawnie zakręcił ciągniętym przez osła wozem, że zajechał mi drogę, niemal wpychając w kramik, na którym sprzedawano sok wyciskany z trzciny cukrowej. Magda tymczasem zaczęła wyprzedzać inną, również ciagniętą przez osiołka bryczkę. Wyjechała na pusty zewnętrzny pas jezdni. Pusty , gdy na niego wjeżdżała ale gdy już na nim była, nie wiadomo skąd zmaterializował się tam minibus.
- Mickiewicz, kiedy mówił "nasz naród jak lawa..." [...]
- Mickiewiczowi było wolno, bo romantyk, a nasz naród jest jak placek krowi: z wierzchu suchy i plugawy, a w środku wiadomo. Zresztą nie tylko nasz.
Po długiej dyskusji Katarzyna zostaje z podopieczną. Mąż Katarzyny bierze nas na spacer na cmentarz. Cmentarz znajduje się na końcu naszej ulicy. Okazuje się, że to nie spacer, tylko wizyta u dyrektora na dywaniku. Stoimy jak dwie niegrzeczne dziewczynki i słuchamy. Jak Helga rano schodzi, to w salonie ma grać radio. Mamy nie rozmawiać przy Heldze po polsku itd. To była moja pierwsza wizyta na dywaniku. Dwanaście lat szkoły i nic, a tu dwa dni opieki i dywanik. Pan dyrektor niemal w moim wieku. Wykształcenie raczej niższe niż moje. Poczucie wyższości sięga zenitu. Przytakujemy grzecznie główkami. Skruszone. Chociaż bardziej chyba zaskoczone. Pan dyrektor wraca do domu. My zostajemy na cmentarzu, by ochłonąć, dojść do siebie, wyjść z szoku. Pochowałam przy okazji swoją dumę, dojrzałość, wiedzę, swoje wykształcenie i wracam jako mała, niegrzeczna, skruszona dziewczynka zająć się Helgą. Być może kiedyś tu wrócę. Odkopię to, co ważne, co moje. Tymczasem jestem maluczką perełką na salonach damy. Pchełka drepcze za mną. Trochę się śmiejemy, póki jeszcze można. Teraz już wiemy, że w domu jest to zabronione. Helga, słysząc śmiechy, snuje przypuszczenia, że to z niej się śmiejemy.
Swoją drogą, nie spełniając w żadnej mierze definicji polskiej rodziny, radziliśmy sobie lepiej niż statystyczna większość.
Książka: Kukułcza piwnica
Tagi: rodzina, Polska, polskość