POZNAJ HISTORIĘ PRZODKÓW DAENERYS, MATKI SMOKÓW,
BOHATERKI GRY O TRON
Bogato ilustrowane wydanie Rycerza Siedmiu Królestw to prawdziwa gratka dla wszystkich miłośników George'a R.R. Martina i jego Gry o tron. Osadzona w świecie Westeros książka opowiada bowiem wydarzenia poprzedzające akcję Gry o tron i prezentuje wszystko to, co przyniosło autorowi światową sławę - fascynującą ,,rycerską" fabułę, nakreślone wiarygodnie psychologicznie postaci, rubaszny humor i niespodziewane zwroty akcji, a wszystko to okraszone odrobiną unoszącej się nad Siedmioma Królestwami smoczej magii. Rycerskie turnieje, zhańbione damy, dworskie intrygi - to codzienne życie młodzieńca imieniem Dunk, który po śmierci swego rycerza wyrusza na turniej w poszukiwaniu sławy oraz honoru, nie wiedząc, że świat nie jest gotowy na przyjęcie kogoś, kto dotrzymuje przysiąg. W kolejnych częściach Dunk oraz jego kumpel Jajo (późniejszy Aegon V Targaryen, książę Westeros, król i obrońca królestwa) wmieszają się w konflikt ser Eustace'a Osgreya ze Standfast z lady Webber z Zimnej Fosy, a także przybędą na ślub lorda Ambrose'a Butterwella z Białych Murów, gdzie Dunk stanie do turnieju jako Tajemniczy Rycerz, nieświadomy prawdziwego charakteru rozgrywających się wydarzeń...
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2017-12-11
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 412
Tytuł oryginału: Knight of The Seven Kingdoms
TRZY NOWELE Z SIEDMIU KRÓLESTW
Fenomenu Martinowskiej Gry o tron pewnie nigdy w pełni nie zrozumiem, ale tak to już z fenomenami bywa. Rzadko które z popularnych w danym czasie dzieł naprawdę do mnie trafia, a że na dodatek za fantasy nie przepadam, saga Pieśń lodu i ognia nigdy szczególnie mnie nie pociągała. Doceniam jednak jej wpływ na ożywienie zainteresowania tą odmianą fantastyki, którą zapoczątkował Tolkien – i doceniam także samego Martina, piszącego naprawdę dobrze i mającego niezłe pomysły. Dlatego z chęcią sięgnąłem po Rycerza Siedmiu Królestw, lżejszą, prostszą i zabawniejszą niż jego opus magnum, ale wciąż udaną książkę, która doczekała się właśnie tak znakomitej, rewelacyjnie zilustrowanej edycji.
W skład Rycerza Siedmiu Królestw wchodzą trzy nowele napisane w latach 1998-2010, opowiadające o wydarzeniach dziejących się na sto lat przed akcją Gry o tron. Ich głównym bohaterem jest młodzieniec imieniem Dunk, który do tej pory wychowywał się, uczył i pracował pod okiem starego rycerza. jednak ten właśnie zmarł, a Dunk, pochowawszy go, postanawia samemu zostać rycerzem. Ubrany w zbroję zmarłego, z jego mieczem przytwierdzonym do pasa za pomocą sznurka, z resztkami jego pieniędzy w sakwie i z jego koniem pod sobą, wyrusza do miasta Ashford, po drodze spotykając niejakiego Jajo, który staje się jego giermkiem. Niełatwo jest jednak „rycerzowi” bez owej rycerskości dowodu, dlatego też Dunk musi zadbać o swą sławę. Tak zaczynają się jego losy, pełne niebezpieczeństw i przygód, gdzie honor, zdrada, rycerskie ideały i polityczne matactwa mieszają się w szalonym tańcu…
Z fantastyką w moim życiu bywało różnie. Zaczynałem od wielkiej fascynacji gatunkiem, potem znudziłem się nim do tego stopnia, że nawet we Władcy Pierścieni nie widziałem nic poza minusami i błędami, a w końcu powoli znów wracam na to gatunkowe łono. Nic więc dziwnego, że do wszelkich dzieł reprezentujących tę literacką gałąź, nawet tych pisanych przez obecnych mistrzów, podochodzę z ostrożnością. Tak też było z Grą o tron, która nawet przypadła mi do gustu, ale nie potrafiłem do końca rozstrzygnąć, czy ze względu na samą fabułę, czy też dlatego, że słuchałem opartej na niej superprodukcji audio, która robiła naprawdę wielkie wrażenie. Ale teraz śmiało mogę powiedzieć, że kontakt z twórczością Martina uważam za udany. Autor wprawdzie nie trafi do czołówki ulubieńców, ale zdecydowanie wyróżnia się na tle współczesnych autorów fantasy.
Czym? Przede wszystkim znakomitym stylem. Fabuła, przynajmniej w Rycerzu, to rzecz właściwie drugoplanowa, bardziej służąca do snucia chłopięcych fantazji rycerskich na dorosłym gruncie, niż zaoferowaniu czytelnikowi jakiegoś przesłania. Bo nawet tutaj, choć całość jest lżejsza, prostsza i mniej poważna niż Pieśń lodu i ognia, widać, że Martin pisać potrafi. I to w sposób pełny, treściwy oraz literacko nierozczarowujący. O dziwo, pozostaje przy tym daleki od rozwlekłości czy nudy. Na minus muszę mu zaliczyć fakt, że w poszczególnych nowelach próżno szukać głębi, ale to w końcu lekkie opowieści rozrywkowe i jeśli tak podchodzić do trzech zebranych tu tekstów (oraz traktować je jako prequel Gry o tron), czytelnik na pewno się nie zawiedzie.
Szczególnie, że – co wspomniałem na początku – to wydanie prezentuje się po prostu rewelacyjnie. Twarda oprawa i dobry papier to jedno, ale znakomite, czarno-białe ilustracje autentycznie robią wielkie wrażenie. Realistyczne i szczegółowe, są co najmniej tak samo dobre jak treść. Kolorowa grafika na wewnętrznej stronie okładki stanowi idealną wisienkę na torcie.
I chociaż zabrakło mi w Rycerzu siedmiu Królestw głębi i przesłania, mogę polecić go wam z czystym sercem. To taka rozrywkowa literatura dla wiecznych chłopców, którzy cenili rycerskie opowieści i wciąż im ich mało, choć chcą czegoś dojrzalszego. To też całkiem udany dodatek do sagi, warto więc go poznać, jeśli jesteście miłośnikami Pieśni lodu i ognia.
Recenzja opublikowaa na portalu NTG: https://nietylkogry.pl/post/recenzja-ksiazki-rycerz-siedmiu-krolestw/
Trzy opowiadanka, gdzie mamy ser Duncana Wysokiego, plebejskiego rycerza oraz jego giermka Jajo (co za ksywa...),który tak faktycznie jest księciem korony. Pierwsze opowiadanie mówi nam, jak zaczęła się ta dziwna relacja. Drugie przy wojnie o wodę wspomina o rebelii Blackfyre'yów. Trzecie to wesele i drugi bunt tejże rodzinki.
To ja może zacznę od zalet. RYSUNKI. Oddają ducha książki, pasują do opisywanych sytuacji, są doprecyzowane na tyle, że jak ktoś jest łysawy i tłusty, to taki jest. Z całości najbardziej mi się podobają. Powiedziałabym śliczne, ale może bardziej pasuje tutaj doprecyzowane. Niemniej super są, facetowi od ołówka należą się brawa.
Turnieje. Tak właśnie powinny wyglądać turnieje i to one najbardziej mnie cieszyły, kiedy musiałam przedzierzgnąć się przez opis wody, Ashfort i wesela. Nie interesowała mnie intryga, której prawie tu nie ma; nie interesowały mnie miłosne rozterki Dunca (pfff.) ani gierki lordów. Opisy turniejów są najbardziej dynamiczne i wciągające. Najmocniejszy, zaraz po ilustracjach, punkt książki.
I też przedstawienie buntów Daemonów. Trochę opisów jak wyglądała Czerwona Trawa, co tam się stanęło, jak to nagle wszyscy byli po wygranej stronie i nikt nie przyznawał się, że wtedy postawił na złego smoka. Każdy zapragnął umyć od buntu ręce, a jednak Białe Mury zebrały swoich. No i Brynden, och, dajcie mi go więcej, ja mam do chłopa jakąś dziwną słabość. Ta część była ciekawa i tylko ona utwierdziła mnie w przekonaniu, że opowiadania faktycznie jakoś łączą się z Sagą.
Bo reszta już nie. Baelor dostał na starość zaćmienia, skoro podjął się walki. A Maekar chyba za mocno dostał po łbie i mu się w głowie poprzestawiało, bo puścił swojego syna na wędrówkę z Dunkiem Przygłupem. Może i niektórzy lubią postać Dunka, ja tak średnio, bo chłopak, choć faktycznie jest szlachetny i honor u niego silny, jest też debilem. Debilem. W każdy opowiadaniu ratuje go sygnet albo ślepy traf. Jest naiwnym małolotnym rycerzem, pakującym się w intrygi i mającym problem z wykaraskaniem się z nich. Nie, wróć, jest sposób - walka. Ale na miecze, bo kopią to on nie potrafi.
Jajo, czy też Aegon, niby idealnie dopasowana przeciwwaga Duncana, jednak chwilami coś zgrzyta. Może dlatego, bo od razu wiem, kim jest ten dzieciak? Martin, ten Sagowy, info o pochodzeniu giermka zostawiłby na sam koniec. Też nie bardzo rozumiem, jakimi pobudkami kieruje się Aegon chcąc dołączyć do Duncana jako giermek, no co, rycerzy szlachetnych jest więcej niż jeden, dlaczego akurat ten i dlaczego taki kaprys? Jakoś... jakoś czuję nie do końca wykorzystany potencjał postaci, coś mi tu umyka.
Także klimat opowiadań jest inny. Lżejszy, pozbawiony tego, czym Saga stoi, tj. krew, flaki i brutalność świata. To bajka, sielanka, czy może raczej opowieść przygodowa. Swoją drogą jak na wędrownego rycerza to Dunkowi jeszcze żaden rabuś nie podskoczył i nikt ich nie zaatakował, czyżby za wysokie, hehe, progi?
Zatem jest to dobre, drobne uzupełnienie w historii Westeros i chyba jak na razie jedyne, które mi trochę więcej o Rebelii powie. Ale jako samodzielna lektura... no brakowało mi głębszej intrygi i tego charakterystycznego, Martinowskiego, mrocznego klimatu. Aha, i nie ma magii i smoków.
Książka składa się z trzech opowiadań dotyczących wędrownego rycerza Dunka, podróżującego po Westeros w towarzystwie giermka Jajo. Poza nim, niewiele jest tutaj jednak nawiązań do fabuły "Pieśni lodu i ognia". Mimo wszystko dla mnie to wciągająca historia, rozgrywająca się w znanym mi z sagi świecie.
Wartka akcja drugiego tomu przenosi się z mroźnej Północy, gdzie bękart Jon Snow próbuje odnaleźć swe miejsce wśród zatwardziałych wyrzutków i kryminalistów...
Wojna pięciu królów zbliża się powoli do końca, a Lannisterowie i ich sojusznicy uważają się za zwycięzców. Jednakże nie wszystko...
Ocena: 4, Chcę przeczytać,
„Pieśń Lodu i Ognia” to seria, którą od lat planowałam poznać i jakoś nasze drogi nigdy nie mogły się spotkać. Nowe wydanie „Rycerza Siedmiu Królestw” w końcu pozwoliło mi posmakować prozy Georga R.R. Martina.
Dunk nie pochodzi z dobrej rodziny, jednak szczęśliwy traf sprawił, że wędrowny rycerz przygarnął go i wychował na przyzwoitego mężczyznę. Kiedy rycerz umiera, Dunk postanawia trzymać się zasad rycerskich i wyrusza w drogę, by wziąć udział w turnieju. Na jego drodze staje młodziutki Jajo, który jak się okazuję jest potomkiem rodu Targaryenów, lecz jak na razie może robić niemal wszystko, na co ma ochotę, a młodzik bardzo pragnie być giermkiem Dunka. Trzy opowieści o losach tej dwójki, które miały miejsce przed wydarzeniami głównej serii. Dla fanów autora jest to z pewnością miły dodatek, a dla pozostały będzie to lektura, dzięki której poznają styl autora i świat Westeros.
Nie sądziłam, że książkę będzie czytało mi się tak przyjemnie. Autor ma lekkie pióro i jest to wyczuwalne. Humor również ma na to wpływ. Nie brak ostrych porównań, nieprzyzwoitych sytuacji i kompromitujących zdarzeń. Przewijające się imiona i miejsca są chwilami dezorientujące, ale to wynika raczej z mojego braku znajomości serii.
Bohaterowie są sympatyczni, bo chyba inaczej ich nazwać nie mogę. Dunk, to człowiek lojalny i waleczny, ale też mało błyskotliwy. To Jajo, pomimo młodego wieku, wypada znacznie ciekawiej. Ich przygody jak najbardziej wciągają, autor nie przynudza. Podoba mi sposób prowadzenia akcji, narracji i język, jakim operuję autor, ale książka nie powaliła mnie na kolana.
Jest to nowe wydanie, w którym znajdziecie ilustrację, których autorem jest Gary Gianni. Niedawno miałam okazję przeczytać trylogię „Władcy Pierścieni” i po tak pięknie wydanej i barwnie zilustrowanej powieści, ta lektura mnie nie oczarowała. Owszem, rysunków jest bardzo dużo i niemal na każdej stronie można podziwiać prace Pana Garego. Ilość ilustracji bez wątpienia jest plusem i świetnie przedstawiają samych bohaterów.
W „Rycerzu Siedmiu Królestw” znajdziecie trzy nowelki, które są lekkie i przyjemne. Styl autora jak najbardziej przypadł mi do gustu, tylko sama fabuła jakoś mnie nie porwała. Jeśli lubicie rycerskie pojedynki oraz jesteście fanami autora, to ta książka jest dla Was. Jak się okazało, ja nie jestem największą miłośniczką takich klimatów i nie poczułam tego czegoś, lecz co najdziwniejsze, lektura tej powieści nie była dla mnie trudna, bo przeczytałam ją w pełnym skupieniu, lecz bez większych skoków adrenaliny i wybuchów emocji.
6/10