W uporządkowany od wieków świat przyrody wkracza człowiek – pan i władca wszechświata, posiadający moc zmieniania, a przy okazji niszczenia ustalonego porządku i równowagi w świecie natury. Temat tak obecnie popularny, że wydawałoby się banalny.
Oryginalnością tej książki jest próba spojrzenia na poczynania człowieka z punktu widzenia samej przyrody. Reprezentuje ją dąb, który opisuje kolejne fazy swojego rozwoju, kontakty z innymi roślinami, zwierzętami oraz człowiekiem, nad którego niewyjaśnioną potęgą zastanawia się całe życie.
Potężne, długowieczne drzewo, stojące wciąż w tym samym miejscu, patrzy na miotających się w dole ludzi z przerażeniem, bezsilnością, nienawiścią, a na końcu z pewnym politowaniem. Kto jest zwycięzcą w tym pojedynku? Książka nie odpowiada na to pytanie, ale zmusza czytelnika do głębokiej refleksji i zadumy.

Do przeczytania książki Bernarda Grynholca Dziwni są ci ludzie zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Dziwni są ci ludzie:
Dorastanie
Minęło kilka śniegów. Pewnego dnia usłyszałem dziwne odgłosy, a po chwili ujrzałem osobliwe stwory – trochę mniejsze ode mnie, prawie czarne, chrząkały i ryły pyskami w ziemi, jakby czegoś szukały. Były silne, łamały wszystko koło siebie i wyrzucały całe kawały ziemi. Podchodziły tak blisko, że dokładnie widziałem ich pyski, doskonale słyszałem mlaskanie i chrząkanie. Stałem skamieniały, gdy nagle jeden z nich zaczął ryć i mlaskać tuż przy mnie. Czułem, jak drży ziemia, a on może w każdej chwili mnie wyrwać albo połamać. Wokół niego pojawiło się niespodziewanie kilka małych stworków z paskami na grzbietach. Te małe też próbowały ryć ziemię, ale im nie wychodziło. Nagle duży przestał, uniósł łeb do góry, chrząknął i po chwili wszystkie znikły. Odetchnąłem z ulgą i rozejrzałem się dookoła. Ziemia wokół była zryta i poprzewracana, łącznie z badylami, a ja długo jeszcze nie mogłem dojść do siebie. To było moje pierwsze spotkanie z dzikimi świniami i, mimo że widziałem je później wiele razy, nigdy nie darzyłem ich specjalną sympatią. Długo nie mogłem pozbyć się strachu na ich widok.
Byłem już na tyle dorosły, że bez trudu i prawie automatycznie rozpoznawałem zmiany, jakie zachodzą wokół mnie. Najpierw znika śnieg, jest dużo wody, jest coraz cieplej i wszystko budzi się do życia. Potem robi się tak gorąco, że nie można oddychać i zaczyna brakować wody. Chmur jest bardzo mało albo prawie wcale. A jak nie ma chmur, nie ma wody. Wszystko na nią czeka, a świat wokół, mimo że zielony, staje się dziwnie szary. Nie lubię tej pory, bo czuję, że w tym czasie nie rosnę tak szybko, a powinienem – bo jeżeli będę cały czas taki mały, to pewnego dnia przyleci dzika świnia albo inne zwierzę i mnie po prostu wykopie albo połamie. Po tych upałach pojawiają się powoli chmury, zaczyna padać, robi się coraz zimniej, opadają liście, aż w końcu spada śnieg. Wszystkie te zmiany dokładnie sobie zapamiętałem, żeby w przyszłości nie być już tak bardzo zaskakiwanym.
Jak już mówiłem, byłem na tyle wysoki, że mogłem widzieć trochę więcej, toteż rozglądałem się uważnie dookoła. Nie byłem sam. Wokół rosły badyle, które już znałem wcześniej, ale nieco dalej, i po mojej lewej, i po prawej stronie, zauważyłem dwa drzewka bardzo podobne do mnie. Długo im się przyglądałem i stwierdziłem, że jednak są trochę inne. Mają inne listki i inną skórę. To znaczy, że nie jest to moja siostra czy mój brat. Ten po prawej był taki wysoki jak ja, a po lewej troszeczkę mniejszy. Tak patrzyłem i wzrastał we mnie jakiś instynktowny niepokój, a nawet niechęć do tych moich sąsiadów. Byli za blisko mnie, stanowczo za blisko. Przemknęła myśl, że kiedyś mogą zabrać mi słońce, a nawet wodę, której było zawsze tak mało. Na badyle nie zwracałem już najmniejszej uwagi. Były co prawda wysokie, ale zawsze po pewnym czasie usychały i zaczynały wszystko od początku. Ich korzenie też były cienkie i krótkie. Zdecydowanie, badyle były niebezpieczne tylko wtedy, gdy byłem zupełnie malutki. Teraz myślałem o moich dopiero poznanych sąsiadach. Nie mogłem pozbyć się jakiegoś nieokreślonego niepokoju. Dalsze rozmyślania przerwał mi spadający śnieg.
Jak już wspominałem, gdy śnieg przestawał padać, ja wciąż wystawałem ponad nim. Teraz tylko połowa mnie była pod śniegiem. Nie mogłem już tak mocno spać – raz, że było zimno, a poza tym wciąż coś działo się wokół. Pewnego dnia usłyszałem, a zaraz potem zobaczyłem, całe stado świń, które przeleciało koło mnie. Potem przeszły obok inne zwierzęta, które widziałem po raz pierwszy. Były różnej wielkości, wszystkie miały po cztery nogi, skórę brązową, a niektóre z nich były naprawdę ogromne, z rogami na głowach. Wciąż przystawały i rozglądały się dookoła, miałem wrażenie, że czegoś się boją. Poczułem do nich sympatię, bo ja też ciągle się rozglądałem i bałem wszystkiego. Tak oto zetknąłem się pierwszy raz z sarnami i jeleniami, które później widywałem prawie codziennie. Różnica między nami była tylko taka, że one przychodziły i znikały, a ja wciąż tkwiłem w tym samym miejscu.
Pewnej nocy było wyjątkowo zimno. Miałem wrażenie, że soki we mnie przestaną płynąć. Było jasno prawie jak w dzień. Gdy spojrzałem do góry, zobaczyłem, że świeci coś – ale to nie było słońce. Było podobne do słońca, też okrągłe, ale nie grzało, tylko właśnie świeciło, pozostając zimne jak śnieg, który nas otaczał. Było niesamowicie cicho i wtedy, gdzieś w oddali, usłyszałem dźwięk – dziwny, przerażający, a właściwie wycie, to cichsze, to znowu głośniejsze. Było w tym dźwięku coś przedziwnego, jakaś tęsknota, cierpienie, ale jednocześnie był on groźny, ostrzegawczy. Wycie zbliżało się i oddalało, aby znów wybuchnąć ze zdwojoną siłą gdzieś zupełnie blisko.
Wydawało się, że wszystko zamarło w oczekiwaniu. Dopiero po chwili je zobaczyłem. Szarobure, wielkości dzikich świń, ale szybkie, zwinne. Było ich kilka, może cztery, pięć sztuk. Biegły szybko z pyskami przy ziemi, kręciły się i zataczały koła. Niektóre zatrzymały się, uniosły pyski – i po chwili rozległo się przerażające wycie. Trwało to niedługo, po czym wszystko ucichło i znów zapanowała cisza. Zapadłem w drzemkę, potem w sen, a potem jeszcze na jawie przemykały mi w myślach wrażenia z ostatniej nocy.
Obudziłem się, gdy słońce stało już wysoko, a wokół mnie rozbrzmiewał świergot i śpiew ptaków. Przypomniałem sobie – kiedy jeszcze byłem malutki, jeden z ptaszków usiadł na mojej cieniutkiej gałązce, a ja drżałem ze strachu, że ona nie wytrzyma tego ciężaru i zaraz się złamie. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Teraz lubiłem, kiedy ptaki przysiadały na mnie, wierciły się i znów odlatywały. Przyglądałem się im dłuższy czas. Były różnej wielkości, niektóre malutkie, inne większe, ale wszystkie kolorowe, rozśpiewane i wciąż w ruchu. Opadały na ziemię, grzebały w niej, potem na jakiś sygnał wznosiły się nagle do góry, by po chwili przylecieć z powrotem. Mogłem patrzeć i obserwować je całymi godzinami.
Znowu nastał czas, gdy słońce stało dokładnie nade mną, niebo było czyste, bez żadnej chmurki, a myśl o wodzie stawała się dręcząca, wręcz bolesna. Mówiłem już, że pod ziemią kłębiły się i splatały różne korzonki i korzenie, grube, cieńsze i zupełnie cieniutkie. Na pierwszy rzut oka była to bezładna plątanina, ale ja wiedziałem dobrze, które należą do mnie, a które są obce. Moje wyrastały bezpośrednio ze mnie i rozbiegały się w różnych kierunkach. Niektóre płytko, tuż pod ziemią, inne znikały gdzieś głębiej. Podobał mi się szczególnie jeden. Był najgrubszy, silny, i już głęboko schowany w ziemi. Teraz, gdy było bardzo sucho, najbardziej cierpiały korzonki tuż pod powierzchnią. Te w ogóle nie miały wody. Ziemia była spękana, a ja czułem znowu to zmęczenie i osłabienie. Jedynie z tych korzeni, którym udało się dostać głębiej, docierały do mnie soki, ale wolno i w małych ilościach. Zauważyłem, że podobny problem mają moi sąsiedzi, widziałem to po ich liściach, zwiniętych i opuszczonych. Czułem, że gdybym mógł rosnąć normalnie w tym okresie suszy, to wkrótce byłbym większy od nich i zarazem bezpieczniejszy.
Przyjrzałem się jeszcze raz mojemu królestwu pod ziemią. Instynkt podpowiadał mi, a ja moim korzeniom, że gdzieś tam głęboko na dole też musi być woda. Na samą myśl, że mógłbym mieć wodę z innego jeszcze źródła, nie tylko ze śniegu i chmur, ogarniała mnie jakaś dziwna gorączka działania i walki – o wszystko. Wiedziałem, że mój zapał udziela się również moim korzeniom. Zauważyłem, że obok mojego najgrubszego korzenia rośnie i znika gdzieś w głębi korzeń gruby, grubszy ode mnie całego. Nie wiedziałem, do kogo należy, ale na pewno nie do żadnego z moich sąsiadów. Korzeń ten nie był suchy jak pozostałe korzenie, ale wilgotny i nabrzmiały. To znaczy, że ma w środku wodę, że gdzieś tę wodę znalazł. Znowu ogarnęła mnie gorączka. Jeżeli mój najgrubszy korzeń posuwałby się wzdłuż tego grubego, to w końcu dostałby się, tak jak i on, do wody i byłbym ocalony.
Odtąd cała moja uwaga koncentrowała się na postępach tam na dole, pod ziemią.
Znowu minęło kilka śniegów. Mój najgrubszy korzeń posuwał się powoli w dół, przytulony prawie do tego obcego grubego korzenia. Dwa inne moje najgrubsze korzenie rozpoczęły również wędrówkę w głąb ziemi, ale w trochę innych kierunkach. Musiałem czekać i być bardzo cierpliwy.
Rosłem, ale mój sąsiad po prawej rósł także. Jedynie ten po lewej, wydawało mi się, został bardziej w tyle. Mogłem już ogarnąć wzrokiem trochę więcej i widzieć dalej. Rosłem na niedużej polanie, prawie pośrodku, a obok mnie moi dwaj sąsiedzi, badyle, jakieś niewysokie krzewy, trawa i nic więcej. Wokół tej polany stała ciemna ściana drzew, wysokich, grubych i potężnych. Patrzyłem na nie z podziwem i przestrachem jednocześnie. Były takie duże i silne, że na pewno nie bały się wszystkiego tak jak ja. Z jednej strony chciałbym być bliżej nich, żeby czuć się bezpieczny, ale jednocześnie jakiś instynkt ostrzegał mnie. Chciałem być bliżej a już sąsiedztwo dwóch wytrącało mnie z równowagi. Nie, stanowczo nie – tutaj, gdzie jestem, jest mi najlepiej. Tam, między tymi kolosami, może czułbym się bezpieczniejszy, ale na pewno nie przeżyłbym nawet jednego śniegu.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Dziwni są ci ludzie. Książkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
