Ocalone z mroku. Fragment książki „Cudze oddechy"

Data: 2025-10-06 14:04:01 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Rok 1963. Stojąca u progu dorosłości Olimpia zaczyna mierzyć się z powojennymi traumami oraz skrywanymi przez bliskich sekretami. Wychowana w biedzie i atmosferze niedomówień przez schorowaną matkę i skrytą ciotkę, stara się odkryć swoją niejasną tożsamość. Gdy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie jej szkolna koleżanka, złudne poczucie bezpieczeństwa w poniemieckim mieście znika na zawsze.

Doświadczone życiowo kobiety postanawiają opuścić miasto i zamieszkać w opuszczonym domu w Leśnych Pąkach, z dala od podejrzliwych spojrzeń i krzywdzących szeptów starych kobiet. Po maturze Olimpia podejmuje pracę w PGR-ze, gdzie odkrywa zarówno blaski, jak i cienie socjalistycznego ładu pracy oraz głęboko zakorzenione nierówności społeczne. Za zarobione pieniądze planuje wyjazd do Poznania, by zapewnić matce - posądzanej o opętanie - odpowiednie leczenie. Niespodziewanie staje przed wyborami, które na zawsze odmienią jej zatroskane serce.

„Cudze oddechy" Pawła J. Sochackiego grafika promująca książkę

Cudze oddechy Pawła J. Sochackiego to dojrzała i błyskotliwa opowieść o dziedziczeniu nastrojów, przedmiotów i ziemi, która skrywa w sobie niejednoznaczną przeszłość. Nostalgia splata się tu z realizmem PRL-owskiej prowincji, odsłaniając jej surowe piękno, budząc grozę i uśpioną namiętność. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Zwierciadło. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Cudze oddechy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Rozdział 3

Ocalone z mroku

Olimpia potrzebowała snu. Pragnęła, by to, co ją spotkało, co zobaczyła i czego doświadczyła w ostatnich dniach, przepadło na zawsze. Myśli o śmierci coraz częściej krążyły po jej głowie. Czy koniec czyjejś egzystencji oznacza również kres wszelkiego zła, które ta osoba rozsiewała? Bała się skonfrontować z taką prawdą, lecz najbardziej lękała się świtu.

Zmęczona walką z własnymi demonami, odpuściła. Zaczęła szykować się do szkoły. Wytrenowana przez lata porannego wstawania, nie potrzebowała niczyjej opieki ani pomocy. Już dawno przestała być dzieckiem. Miała osiemnaście lat, prawo do głosowania i samodzielnego podejmowania decyzji. Gdy skończy wreszcie szkołę, będzie mogła też zdecydować, gdzie i jak chce żyć. Wiedziała, że ten moment nadejdzie, tak jak zbliżająca się tej wiosny matura.

Nocne zwidy były tym razem silniejsze niż zwykle. Erna, podobnie jak Olimpia, również je czuła. Skrzypnięcia podłogi, przytłumione stukanie, natarczywe szumy i nieustanne dudnienie w uszach. Sen był nijaki, nieprzynoszący ukojenia. Intuicja podpowiadała, że zbliża się coś złego. Coś, przed czym próbowała uciec, skryć się, próbując żyć jakby normalnie.

Znów musiała czuwać samotnie. Nie mogła mieć żalu do Stefanii, kobiety, która je przygarnęła i przez całe dnie ciężko pracowała w szpitalu, by mogły coś zjeść i zapłacić czynsz. Gdy we wspólnym pokoju zaczęło robić się ciasno, to właśnie Stefania wyniosła się do kuchni, urządzając sobie tam prowizoryczne legowisko, tylko po to, by dać im choć odrobinę prywatności. Erna nie wiedziała, czy kiedyś zdoła się odwdzięczyć za ten ogrom dobra.

Świat po zakończeniu wojny wydawał się jeszcze bardziej okrutny, bezduszny i niepewny niż wcześniej. Zniszczeniu uległy domy, kamienice, pomniki i ważne budynki, ale też ludzkie morale, godność i sumienie. Resztka ludzkości, obdarta ze zdrowia, spokoju i poczucia bezpieczeństwa, na zawsze zmieniała swoje spojrzenie na życie. Erna bała się ludzi. Dlatego wszystko, co robiła dla nich Stefania, budziło w niej nadzieję, że może dzięki temu zło nie dosięgnie Olimpii.

Krążąc po pokoju, starała się nie zbudzić córki. Wiedziała, że nie ma nic cenniejszego niż dobry, głęboki sen, a Olimpia potrzebowała go teraz jak najwięcej. Dojrzewała, rozwijała się, chciała już pracować. Z dziecka stawała się kobietą. Miała własne zdanie, poglądy i tajemnice. „Kiedy ona wyrosła?” – zastanawiała się Erna, patrząc na jej pogrążone w bezruchu ciało. Przecież jeszcze tak niedawno tuliła ją do piersi, karmiła i przewijała.

Urodziła się w czasach beznadziejnych i podłych, a mimo to jako niemowlę była spokojna, radosna i cicha. Teraz stała się piękną, ciekawą świata kobietą. Erna cieszyła się jej młodością, ale równocześnie bała się o jej przyszłość. Mieszkanie spowite mrokiem nie było ani przytulne, ani bezpieczne, ale Erna i tak potrafiła być za nie wdzięczna.

Z rozważań wyrwały ją odgłosy dobiegające z klatki schodowej. Serce zalała nagła fala gorącej krwi, a ciśnienie wzrosło tak gwałtownie, że w uszach zapiszczało jej niepokojące echo. Coś się działo. Coś, przez co intuicja nie pozwalała jej zasnąć.

Zamarła w bezruchu, niczym mentalna rzeźba. Na wstrzymanym oddechu nasłuchiwała przez łuszczące się od lakieru i farby drewniane drzwi. W duchu dziękowała, że są mocne i wyposażone w dwie zasuwki – jedyną zaporę przed światem, który coraz częściej ukazywał swoje najciemniejsze oblicze.

Po drugiej stronie działa się rzecz, która według Erny budziła wyjątkowy niepokój.

Mężczyzna uniósł ciało ciężkiej i nieprzytomnej kobiety. Starał się być jak najbardziej delikatny, widząc, że jest w ciąży. W normalnej sytuacji, próbując ją ocucić, zapewne spoliczkowałby ją lekko lub potrząsnął stanowczo. Teraz jednak czuł jej ciepło i puls, więc wiedział, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Musiał jej pomóc.

Wiedział, że właśnie dlatego przetrwał piekło wojny. On również nieraz ocierał się o śmierć i sam kiedyś otrzymał pomoc, gdy się wydawało, że nie ma już ratunku. Teraz nadszedł czas, by się odwdzięczyć. Znaleziony rower, porzucony przez niemieckiego obywatela w popłochu ucieczki, przydał się bardziej niż kiedykolwiek. Uniósł kobietę i posadził ją na ramie. Jej bezwładne ciało i opadająca głowa oparły się o jego wychudzoną sylwetkę. Jej słaby, nierówny oddech muskał jego szyję. Kobieta była ledwie obecna, lecz wciąż żywa.

Nie potrafił powiedzieć, ile godzin leżała tam nieprzytomna, mijana obojętnie przez przechodniów. Ale czuł jej wolę życia, jej cichą determinację. Miała przecież urodzić nowe pokolenie, to, które odbuduje zrujnowany kraj. Nowe życie dawało nadzieję i wiarę, że każdy koniec może nieść początek, choć nie zawsze przewidywalny i łagodny.

Wypytując przechodniów, mężczyzna w końcu odnalazł drogę do szpitala. Wokół budynku panował chaos. Jęki i płacze mieszały się niczym ciemne chmury zwiastujące burzę, ciężkie i natarczywe, unoszące się nad głowami. Miejsce ratunku, które miało nieść pomoc, przypominało wielkie pobojowisko. Chorzy cywile, ranni żołnierze, stale dowożone ciała martwych – wszystko sprawiało, że każdy pragnął być gdziekolwiek indziej.

Przez chwilę zwątpił, czy dobrze zrobił, przywożąc ją tutaj. Czy znajdzie się ktoś, kto zechce jej pomóc? Zastanawiał się, czy zostawić ją na progu, czy wejść i poszukać kogoś, komu mógłby ją powierzyć. Był zagubiony. Znów ożyły głosy w jego głowie, dobre i złe szepty, które już nie raz popychały go ku katastrofie. Tym razem podpowiadały, żeby się wycofać, uciekać, wracać, skąd przyjechał.

Przecież już jej pomógł. Chciał tylko rozejrzeć się po mieście, upewnić się, czy naziści naprawdę zostali wypędzeni i czy nastał czas pokoju. Nie spodziewał się, że ją spotka.

Nie porzucił jej. Pozostawił samą sobie, tak jak ją znalazł. Ułożył jej ciało przy wejściu do szpitala, przekonując siebie, że ktoś ją przecież zauważy. Nie mógł już dużej tam być. Głosy w jego umyśle stawały się nieznośne, rozdzierające. Zatykał uszy, uderzał się w głowę, a łzy bezsilności napływały do oczu. Spojrzał na nią po raz ostatni. Poczuł pustkę i obojętność. Przeprowadził ją przez miasto, a teraz sam był zagubiony, przestraszony – musiał odejść.

Mieszkańcy przynosili przed szpital kolejne ciała – ofiary egzekucji, samobójców. Armia Czerwona opanowała miasto, brutalnie pozbywając się ukrywających się nazistów. Wojna dobiegała końca, a Hitler, niegdyś niepokonany, tracił władzę, wywołując falę śmierci wśród swoich zwolenników. W szpitalu brakowało miejsca. Lekarze ratowali, amputowali, reanimowali – robili wszystko, by ocalić tych, którzy mogli jeszcze służy światu. Nad zwłokami wrogów nikt się nie pochylał. Układano je przed wejściem, wypisywanie aktu zgonu trwało tylko chwilę.

Obok bezwładnej Erny zrobiło się ciasno. Zwłoki układano jedne obok drugich. Nikt nawet nie przypuszczał, że w jej ciele biją dwa serca. Była jedyną żywą pośród pogorzeliska. Koszmar przeszłości dosięgnął ją jeszcze raz, nie chciał się skończyć.

Nikt z personelu nie wyszedł do porzuconych nieboszczyków. Ktoś wydał polecenie, by zakryć je i odwieźć, bo widok nie sprzyjał rekonwalescencji. Furgonetka podjechała przed główne wejście. Cywile delikatnie układali martwe, zastygłe ciała. Z Erną nie poszło łatwo. Była cięższa, bezwładna. Jeden z mężczyzn poślizgnął się na zalegającym śniegu, jej tułów osunął się razem z nim. Upadli, a ona zatrzymała się w pozycji siedzącej.

Wewnętrzny wstrząs oraz nagły ból spowodowały, że Erna pełną piersią nabrała powietrza. Jej zamglony wzrok zaczął się wyostrzać.

– Nie… Proszę, nie – wyszeptała, widząc dwóch obcych mężczyzn, którzy szarpali się z jej ciałem.

– Stój! Ona żyje! – krzyknął jeden z nich, zaskoczony i rozpalony gorącem.

– To Polka! – dodał drugi, najpierw przestraszony, potem wpatrzony w kobietę wytrzeszczonymi oczami.

– Pomocy… – jęczała, starając się zaznaczyć swoją obecność. Była wycieńczona, głodna, jej brzuch przypominał worek kamieni. Opuchnięte nogi, zawroty głowy – mimo to wykonywała drobne ruchy, by udowodnić, że żyje.

Od tej chwili wszystko potoczyło się szybko. Los chciał jej wśród żywych. Miał wobec niej plan, choć wciąż nieokreślony. Gdy sanitariusze nieśli ją na noszach do ciepłego wnętrza szpitala, czuła się jak ocalała z katastrofy. Jak ktoś, kto otarł się o śmierć, stracił grunt pod nogami i bezpieczną przystań. Nie miała siły na łzy, żal ani rozpacz. Pamiętała jedynie opustoszałe ulice, lodowaty wiatr i odczucie głodu.

Dostała koc, kubek gorącego mleka i kawałek chleba. Nastał moment ratunku. Tak bardzo chciała podziękować, ale bała się. Bała się, że pomylą się jej języki, że odkryją, skąd przyszła. Nie chciała wracać. Nie mogła się ujawnić. Wiedziała, że musi nieść swój koszmar w ciszy. Być jak księga, której nikt nigdy nie przeczyta.

– Erna? Erna! – znajome imię zabrzmiało złowrogo. Zamarła. Zastygła w bezruchu jak rozlany wosk. Serce zatrzymało się pod naporem strachu, powodując bolesny ucisk.

Zamknęła oczy. Pragnęła, by to wszystko okazało się tylko złym snem. Ale gdy ktoś zaczął ją szturchać i nawoływać jej imię, musiała zareagować. Mogła przecież udawać, że straciła pamięć i nie wie, kim jest.

– Tylko mi się tu nie rozchoruj! Erna? – Głos dudnił jej w uszach. Czuła wstyd, lęk, chciała zniknąć. – Erna? Bogu niech będą dzięki, żeś tu trafiła!

Po chwili to głośnie gadanie stawało się coraz bardziej znajome. Erna nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo pragnęła to usłyszeć. Gdy oczy koleżanki zajrzały w jej zniszczony świat, pojawiło się światło. Dawno niewidziana znajoma, znów obok, jak lina rzucona w ciemność.

– Cicho, tylko nie płacz. Staraj się z nikim nie gadać – szeptała do ucha, stale głaszcząc ją po głowie. – Lepiej, żeby nie wiedzieli, żeś Niemka. Udawaj, że śpisz. Muszę jeszcze chwilę pracować. Nie ruszaj się stąd, nawet jeśli każą ci zwolnić łóżko.

Książkę Cudze oddechy kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Cudze oddechy
Paweł J. Sochacki4
Okładka książki - Cudze oddechy

Można milczeć, jednak nigdy nie uciszy się krzyku wspomnień. Rok 1963. Stojąca u progu dorosłości Olimpia zaczyna mierzyć się z powojennymi traumami...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje