Życie zaczyna się od jutra! Przeczytajcie fragment nowej powieści Magdaleny Kordel!

Data: 2019-07-17 10:20:35 | Ten artykuł przeczytasz w 26 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Niektórzy mówią, że gdy życie rzuca ci kłody pod nogi, zawsze możesz otworzyć tartak.

Antolka właśnie tego musiała się nauczyć. Nigdy nie poznała swojego ojca, a kłótnie z despotyczną i nieczułą matką stały się dla niej codziennością. Jako dziecko ciągle czekała na jakieś „jutro”, w którym miały się spełnić jej marzenia. W końcu postanowiła zostawić za sobą dotychczasowe życie i wyjechać na Mazury.

Kiedy w czerwcowy wieczór Antolka pakuje się w kłopoty w portowej knajpie, z opresji ratuje ją Janek – najbardziej wyjątkowy chłopak, jakiego dotąd poznała. Czy kilka mazurskich dni okaże się czymś więcej niż wakacyjną przygodą? Czy Antolce uda się odnaleźć własną drogę? I jakim cudem prosto z Mazur wyląduje u dawno zapomnianej ciotki, w Beskidzie Niskim?

Do lektury powieści Antolka – nowej książki Magdaleny Kordel, ulubionej pisarki Polek, zaprasza Wydawnictwo Znak. Dziś w naszym serwisie macie okazję przeczytać premierowe fragmenty książki:

Słońce grzało rozkosznie. Jakby nie pamiętając, że tak gorące dni powinny należeć do lata, które przecież jeszcze nie nadeszło. Nienagannie czyste niebo, pozbawione ochrony pierzastych białych obłoków, pomimo wczesnej pory sprawiało wrażenie zmęczonego błękitem.

Antolka lubiła i ciepło, i lato, nawet jeśli wchodziło w paradę spóźnionej wiośnie. Z wyjątkiem wczesnych poranków, gdy ów poprzetykany słońcem lazur wdzierał jej się pod ukołysane snem powieki. Wtedy jej podejście diametralnie się zmieniało.

– Rzygam tęczą, a raczej w tym wypadku błękitem mruknęła, naciągając na głowę kołdrę i pomstując w duchu na swoje zapominalstwo.

Gdyby przed pójściem do łóżka zaciągnęła rolety, jej plan wyspania się za wszystkie czasy nie spaliłby na panewce. Ale po dzikiej awanturze, którą z pewnością słychać było na pół bloku, zupełnie o tym zapomniała. Szczerze mówiąc, nie myślała o niczym innym, tylko i wyłącznie o tym, że nie może doczekać się, aż to wszystko się wreszcie skończy.

Na całe szczęście to już niedługo, pomyślała z niechęcią, zwlekając się z łóżka, i z miejsca poślizgnęła się na rozsypanych kartkach poniewierających się na wypastowanej na błysk podłodze.

– A niech to szlag i sto diabłów porwie! – parsknęła wściekle, z trudem odzyskując równowagę.

– Wstałaś już? – Drzwi od pokoju otworzyły się na oścież.

Antolka nawet nie spojrzała w ich stronę. Nie musiała. Doskonale wiedziała, co zobaczy. Idealnie odprasowany kostiumik. Idealną fryzurę. Idealny makijaż. I zimne, obojętne oczy. Wolała oszczędzić sobie tego perfekcyjnego widoku.

– Dziecko, ależ ty masz tutaj chlew. – Usłyszała cmoknięcie pełne dezaprobaty i oczami wyobraźni zobaczyła czerwone usteczka układające się w ciup i wydające ten wiele znaczący dźwięk. – Przejrzałaś chociaż te foldery?

Dziewczyna odruchowo spojrzała na walające się pod nogami kartki. Nie, nie przejrzała ich. Nie, nie zamierzała nawet do nich zerknąć. I nie miała zamiaru informować o tym swojej matki.

– Antolka, mówię do ciebie! Może byś na mnie popatrzyła i z łaski swojej odpowiedziała!

– Mamo, ale po co?! Nie dalej jak wczoraj kazałaś mi zamilknąć i słuchać. Bo mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Tak? Szczególnie jak jest się głupią, nie znającą życia dziewuchą. Taką jak ja. Dobrze zapamiętałam? – Antolka ostentacyjnie odwróciła się tyłem do drzwi i wbiła wzrok w widoczny za oknem trawnik.

– Dziecko, ty mnie wpędzisz do grobu!

– Nie obiecuj, nie obiecuj – mruknęła Antolka, przewracając oczami.

– Ale o co ci chodzi? Zupełnie cię nie rozumiem! Przecież dałam ci wybór!

– O tak, wybór! Pomiędzy dżumą a cholerą! Jesteś taka wielkoduszna, że aż się niedobrze robi!

– I wracamy do początku! Jakbym słuchała wciąż tej samej zdartej płyty! Myślałam, że w ciągu nocy ochłoniesz, przemyślisz co nieco, że się dogadamy! Ale widzę, że nic z tego. Jak zwykle jesteś uparta jak osioł! Co ty sobie wyobrażasz? Wydaje ci się, że skoro skończyłaś osiemnaście lat, to możesz robić, co ci się żywnie podoba? O nie, moja droga! Pełnoletność to nie to samo co dorosłość! Dopóki mieszkasz pod moim dachem i jesteś na moim utrzymaniu, to ja decyduję! Słyszysz?! Ja! – Głos matki zawibrował piskliwie w jej uszach.

– Tak, znam to na pamięć! – parsknęła rozeźlona Antolka. – Przed momentem wspominałaś coś o zdartej płycie! Widzisz, jaka matka, taka córka!

– Dobrze, chciałam wyciągnąć do ciebie rękę, zacząć ten dzień inaczej, ale widzę, że to niemożliwe. Wrócę z pracy, to jeszcze porozmawiamy. Na spokojnie – oznajmiła stanowczo, biorąc głęboki wdech.

Już to widzę! Musiałby się zdarzyć niewiarygodny cud, pomyślała dziewczyna i odetchnęła z ulgą, słysząc dźwięk zamykanych drzwi. Po chwili w zamku skrzekliwie zgrzytnął klucz, a na klatce schodowej zastukały obcasy.

– Dzięki Bogu za absorbującą pracę, chorą ambicję i podupadających na zdrowiu! – mruknęła Antolka pod nosem.

I nagle znienacka przypomniała sobie siebie sprzed lat… Stała w przedpokoju i kurczowo zaciskała rączki wokół nóg obleczonych w połyskliwe jasnobeżowe rajstopy.

– Mamusiu, przecież obiecałaś! Obiecałaś, że pójdziemy dziś razem do zoo i na lody, a wieczorem usmażymy na kolację naleśniki z dżemem! – Wygięła usta w żałosną podkówkę i jeszcze mocniej zacisnęła palce. – Mamusiu, obiecałaś, że będzie tak jak u Oli!

No fakt, obiecała. W przypływie wyrzutów sumienia, które ją niekiedy dopadały. Tak właśnie jak kilka dni temu, gdy się okazało, że Antolki nie ma kto odebrać z przedszkola. Wstyd się przyznać, ale ona, poważna pani doktor, która nieomylnie pamiętała nie tylko nazwiska swoich pacjentów, ale też, kto na co choruje i kiedy po raz pierwszy trafił do szpitala i na wizytę, ona mająca idealny porządek w papierach i w biurku, funkcjonująca jak zegarek, zapomniała o własnym dziecku. Ot, drobne niedopatrzenie. Po prostu wypadło jej z głowy, żeby powiedzieć pani Jadzi, opiekunce dziewczynki, że wzięła tego dnia dodatkowy dyżur. Galimatias się z tego zrobił niesłychany, zresztą dalibóg, nie wiedzieć czemu ta przedszkolanka narobiła takiego hałasu wokół błahostki. Naprawdę co niektórzy mogliby mieć większą wyobraźnię i trochę więcej empatii. Może zrozumieliby, co to znaczy leczyć ludzi i ponosić za to odpowiedzialność! I może nie oburzaliby się tylko dlatego, że nie od razu odbiera się od nich telefon. A cóż, tak się właśnie nieszczęśliwie złożyło. Zajęta pacjentką najpierw nakrzyczała na pielęgniarkę, że jest niewyuczalna i nie słucha.

– Mówiłam przecież, nie przeszkadzać! – perorowała. – A poza tym, pani Małgorzato, cały czas wam klaruję, że życie osobiste i wszystko, co z nim związane, macie zostawiać za progiem, a najlepiej przed bramą szpitala! podnosiła głos coraz bardziej. – No i co się pani tak patrzy jak cielę na malowane wrota!? – Zdenerwowała się, widząc wlepione w siebie zielone oczy pełne niebotycznego zdumienia. – Powtarzam czy nie?

– O, nieustannie – wtrąciła się siostra oddziałowa i opiekuńczo zagarnęła ramieniem młodziutką pielęgniarkę. – Powtarza pani doktor, a jakże. Tylko że teraz to chodzi o pani życie osobiste, a nie Gosi, więc nie rozumiem, czemu pani doktor wyżywa się na Bogu ducha winnej dziewczynie.

– O moje życie…? – Zdumiała się szczerze i dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że pielęgniarka nie mówiła o swojej córce, tylko… – O matko! Antolka! – jęknęła i popędziła do telefonu. A po chwili z nieszczęśliwą miną tłumaczyła do słuchawki: – Tak, wiem… ale sama pani rozumie: siła wyższa… Moja praca czasem wymaga poświęcenia. Szpital, nagłe przypadki, cierpiący pacjenci… – Lekko zadyszana usiłowała udobruchać podenerwowaną przedszkolankę.

– Pani Dagmaro, mamy bardzo podobne odczucia przerwała jej tamta bezpardonowo. – W szatni, na ławeczce, tuż pod wieszaczkiem z wizerunkiem pieska siedzi mała, nieszczęśliwa, zagubiona, cierpiąca dziewczynka. Boi się, że jak nie będzie chora, to mamusia zupełnie o niej zapomni. Chyba musimy, pani Dagmaro, poważnie porozmawiać.

– Pani raczy żartować! – Obruszyła się. – Przecież nie można ode mnie wymagać… Zresztą nie będę się pani tłumaczyć – dokończyła lodowato. – Za chwilę po córkę przyjedzie pani Jadzia. – I nie czekając na odpowiedź, przerwała połączenie.

Co za bezczelność, pomyślała, wykręcając numer Jadwigi. Jak można porównywać wycieranie nosów i podciąganie majtek smarkaczom z tym, z czym ja tutaj mam na co dzień do czynienia! A poza tym tyle razy powtarzałam: Antolka ma mieć nad wieszakiem muchomora, nie żadne pieski, kotki czy inne sierściuchy! I bez tego cały czas marudzi o chomika, pieska, papugę i tym podobne plugastwa!

– No nareszcie – odetchnęła z ulgą, gdy w słuchawce rozległ się spokojny głos opiekunki. – Pani Jadziu, ja na śmierć zapomniałam, że mam dodatkowy dyżur. A właśnie zadzwonili z przedszkola… – plątała się w zeznaniach. – Ale jak to, pani nie ma? To co ja mam teraz zrobić? – sarknęła ze złością. – Dobrze, coś wymyślę powiedziała i odłożyła słuchawkę.

Zabębniła paznokciami o blat biurka. Właściwie nie miała nikogo, kogo mogłaby poprosić o pomoc w opiece nad Antolką. Przyjaciółek żadnych, z mamami innych dzieci z przedszkola trzymała się na dystans. Chłodne „dzień dobry” i „do widzenia” stanowczo wystarczały. Nie zamierzała się z nikim fraternizować, bo i po co? Szkoda było tracić czas na jałowe kontakty. Bo co dobrego mogłoby wyniknąć ze znajomości z jedną czy drugą kurą domową, których jedyną ambicją było siedzenie w garach i froterowanie podłogi? Nawet nie umiałaby z nimi rozmawiać… I w tym samym momencie przypomniała sobie o wyjątku. A może mama Ali? Oli? Jak jej tam? Uli?

Mniejsza o większość, najważniejsze, że miała jej numer telefonu. Pani Jadzia poprosiła o niego kiedyś, gdy owa mama dziecka o trzyliterowym imieniu prosiła o kontakt w sprawie bodajże balu karnawałowego. Oczywiście wtedy Dagmara nie zadzwoniła. Nie miała czasu na coś tak idiotycznie niepoważnego jak przedszkolne zabawy. Ale karteczkę z numerem odruchowo wsunęła do notesu. Na szczęście wciąż tam była. I na szczęście mama trójliterowca odebrała.

– Dzień dobry, nazywam się Dagmara Górczewska, ale to pewnie pani nic nie mówi… – Ku swemu zdumieniu poczuła coś na kształt zakłopotania.

– Górczewska? Mama naszej Antolki, dobrze kojarzę? – Głos po drugiej stronie brzmiał niesamowicie sympatycznie i ciepło.

– Naszej… Tak, hmmm… No cóż, można tak powiedzieć.

– Ola i pani córeczka uwielbiają się razem bawić. Po przedszkolu umawiamy się z panią Jadwigą i zawsze chodzimy na ten sam plac zabaw – dodała tamta wyjaśniająco. – W czymś mogę pomóc?

– Właśnie, widzi pani, to dość niezręczna sytuacja… Bo ja…

Wzięła głęboki haust powietrza i w tej samej chwili zauważyła stojącego za sobą kolegę, znakomitego chirurga, a w drzwiach pokoju lekarskiego wchodzącą właśnie siostrę oddziałową. I to wystarczyło, żeby zrozumiała, że wyznanie, iż zapomniała o własnym dziecku, za nic nie przejdzie jej przez usta. To by dopiero był młyn na wodę tych wszystkich, którzy tylko czekali na jej najmniejsze potknięcie. Oczami wyobraźni ujrzała te ich miny i półuśmieszki. I te żarciki rzucane przy byle okazji. Absolutnie nie mogła sobie na to pozwolić.

– Jestem w pracy, pani Jadwiga nie dotarła do przedszkola, źle się poczuła i małej nie ma kto odebrać. Nie niepokoiłabym pani w innej sytuacji, ale mam nóż na gardle. Jadwiga tak ciepło mówi o pani i o Oli – zełgała gładko. – I tak pomyślałam, że może by pani… – dokończyła na wydechu.

– Nie ma najmniejszego problemu, niech pani tylko uprzedzi panią Joasię. Bo nie wiem, czy mi tak po prostu odda dziewczynkę.

– Oczywiście, już zawiadamiam kogo trzeba. Aha… i… dziękuję – dodała po chwili wahania.

Odkładając słuchawkę telefonu, czuła tylko ulgę, że udało jej się wybrnąć z tej jakże niezręcznej sytuacji i pozbyć się kłopotu. Nie przyszło jej nawet do głowy, że przecież mogłaby zwyczajnie poprosić któregoś z kolegów o zastępstwo. I choć ten jeden raz wybrać córkę, a nie pracę. Zapewne. Gdyby tylko dopuszczała taką możliwość. A prawdę powiedziawszy, nie brała jej w ogóle pod uwagę.

Dopiero o wiele później, gdy pojechała odebrać Antolkę, na widok dziewczynki siedzącej w ciasnej, zabałaganionej kuchni, z wyrazem błogości na umorusanej buzi wcinającej naleśnika z jagodami, coś ścisnęło ją za gardło.

Rzadko kiedy można było ją zobaczyć tak zadowoloną. I pewnie dlatego, wiedziona głupim, nieprzemyślanym impulsem obiecała małej powtórkę tamtego dnia. Czyli zoo, lody i naleśniki. Ale to było kilka dni temu. Od tamtego czasu wyrzuty sumienia zdążyły wyparować i znów na pierwszy plan wysunęły się grafik, pacjenci i ich choroby. Oraz zniecierpliwienie, gdy Antolka, która notorycznie zapominała o lekcjach muzyki, śpiewu i baletu, akurat w tej sprawie wykazała się niezwykłą czujnością i rewelacyjną wprost pamięcią. Nie zamierzała odpuścić ani nie chciała słuchać tłumaczeń. Do tej pory, słysząc od mamy, że muszą przesunąć plany na jutro, jedynie patrzyła wielkimi, smutnymi oczami, ale dziś coś w niej pękło i zaczęła rozpaczliwie szlochać.

Takiej histerii to jeszcze dotąd nie urządziła! Pewnie uważa, że uda jej się w ten sposób coś na mnie wymóc! To dziecko to jeden wielki kłopot, pomyślała z narastającą irytacją Dagmara i z niesmakiem spojrzała na czerwoną, mokrą buzię dziewczynki.

– Posłuchaj, Antolka, ani zoo, ani lody nie uciekną, pójdziemy jutro… – Spróbowała ponownie przemówić jej do rozumu, jednocześnie usiłując uwolnić się od zaciśniętych kurczowo ramionek.

– Cały czas mówisz, że jutro i jutro! A potem go nie ma! Tego jutra. – Antolka rozszlochała się na dobre i jeszcze mocniej zacisnęła rączki.

– Zaraz podrzesz mi rajstopy! Pani Jadziu, niechże pani tu przyjdzie i mi pomoże! – krzyknęła w stronę kuchni. – Antolka, na miłość boską, nie rób scen! – Zniecierpliwiła się na dobre. – Pani Jadziu! – zawołała, z trudem kryjąc irytację.

– Już idę, już. – Z kuchni wyłoniła się starsza pani i kucnęła obok płaczącej dziewczynki. – Tosieńko, puść mamusię, mamusia musi zdążyć na dyżur – powiedziała łagodnie i wyciągnęła ku małej pulchne ramiona.

– Tyle razy pani powtarzałam, żeby nie mówić do córki Tosieńko! To takie pospolite, plebejskie imię! Na każdym kroku się je słyszy! A Antolka już teraz ma się wyróżniać, ma być niepowtarzalna – zbeształa opiekunkę. – A właśnie, skoro o wyjątkowości mowa: skrzypce! Pan Igor przesunął dziś zajęcia na wcześniejszą godzinę. Dobrze, że sobie przypomniałam. Mała musi ćwiczyć, bo za wolno robi postępy. Zapamięta pani? Godzinę wcześniej… Dziecko, na litość boską, zasmarkałaś mi spódnicę! Jak ja teraz będę wyglądać! Dość już tego cyrku! – Ze złością odepchnęła dziewczynkę. – Boże, jaki ty jesteś rozpuszczony bachor!

Antolka podniosła na matkę załzawione, nieszczęśliwe spojrzenie.

– Mamusiu, ale zoo, lody… Razem – wyszeptała.

– Nie mam czasu wciąż powtarzać tego samego! żachnęła się. – Niech jej pani wytłumaczy, że mamusia ratuje ludzi i żeby zamiast płakać, poczuła dumę! Aha, i niech pani nie zapomni: skrzypce dzisiaj godzinę wcześniej! – powtórzyła i z pośpiechem wybiegła na klatkę.

– Nie płacz, Tosieńko. – Pani Jadzia z ciężkim westchnieniem przygarnęła małą do siebie. – Usmażę ci całą górę naleśników, a potem przeczytam bajkę, tę twoją ulubioną, ze złą wiedźmą, królewną i dzielnym królewiczem. – Pogłaskała ją po głowie. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że z tych bajek to tylko wiedźmy okazują się prawdziwe – dodała i znacząco spojrzała na wiszący w przedpokoju płaszcz Dagmary.

I właśnie wtedy, słuchając ukochanej pani Jadzi, Antolka zrozumiała dwie rzeczy. Pierwszą, że zła wiedźma, która codziennie zabiera jej mamę, nazywa się „dyżur”, i drugą, że są dwa rodzaje dzieci. Jedne, które mają mamusie, chodzą z nimi na spacery, jedzą lody i huśtają się na huśtawkach. Te dzieci żyją dziś i nie muszą być wyjątkowe. Za to ich mamusie nie mają dyżurów i nie muszą ratować świata. Zamiast tego łaskoczą swoje córeczki i razem z nimi zaśmiewają się do łez. Chodzą z nimi do zoo i smażą naleśniki. Tak jak mamusia Oli. Ale są też inne dzieci, które muszą się wyróżniać i cały czas starać. Muszą umieć grać na skrzypcach i pięknie śpiewać, i tańczyć, nawet jak zupełnie nie potrafią. Ich mamusie nie turlają się z nimi po dywanie ani nie robią babek w piaskownicy. Czasem tylko, gdy są zadowolone, potrafią się uśmiechnąć i pogłaskać dziecko po głowie. I tyle. Kropka. Czasem też, gdy dzieci naprawdę się dobrze spiszą, wieczorem taka mamusia podchodzi do łóżeczka i mówi córeczce „dobranoc”. Ale to zdarza się niezmiernie rzadko. Antolka lubiła sobie wyobrażać, że mamusia czeka, aż ona zaśnie, i wtedy podchodzi i otula ją kołdrą, i może nawet całuje w czoło.

Te dzieci, które mają mamusie ratujące świat, żyją jutro. Jutro pójdą do zoo, jutro upieką ciasteczka. Muszą tylko cierpliwie czekać, aż ono nadejdzie.

I Antolka zrozumiała, że jest dzieckiem jutrzejszym. I nic nie mogła poradzić na to, że zaczęła się bać, że jej jutro nigdy nie nadejdzie. Od tamtej chwili wiele się zmieniło. Wtedy oddałaby wszystko, żeby matka z nią została, teraz odczuwała ulgę, gdy znikała jej z oczu.

Stara wiedźma Dyżur zmieniła się we wróżkę. Ale to drugie pozostawało wciąż aktualne. Przestała wprawdzie być jutrzejszym dzieckiem, zamiast tego stała się jutrzejszą dziewczyną.

– Życie zaczyna się od jutra… – szepnęła, stając przed lustrem i krytycznie przyglądając się swemu odbiciu.

Tym razem słowa, które powtarzała wielokrotnie, niosły ze sobą coś więcej. Mityczne jutro w końcu miało nadejść. Musiała przetrwać tylko ten jeden dzień i jedną noc. A potem, potem wszystko się rozstrzygnie i paradoksalnie to właśnie matka zadecyduje, jakie to jutro będzie. Antolka postanowiła dać jej ostatnią szansę, choć w duchu wiedziała, jak to wszystko się skończy. Oby tylko matka zechciała dziś odpuścić. Oby… Rozmyślania przerwał jej dźwięk komórki. Na ekranie wyświetliło się imię jej przyjaciółki.

– Ola, chyba telepatycznie wyczułaś, że potrzebuję wsparcia. – Uśmiechnęła się, przyciskając telefon do ucha.

– Niestety, muszę cię rozczarować i pozbawić złudzeń co do moich paranormalnych zdolności. Przed momentem spotkałam twoją uroczą sąsiadkę a naszą wredną koleżankę…

– Wiolę – weszła jej w słowo Antolka.

– Skąd wiedziałaś? – zdziwiła się Ola teatralnie.

– Zestawienie wredna i sąsiadka naprowadziło mnie na właściwy trop. – Antolka otworzyła szafę i przymknęła oczy, po czym na chybił trafił wyciągnęła wieszak. – No i co z tą Wiolą? – Z zadowoleniem popatrzyła na czerwoną spódnicę.

– Otóż, moja droga, Wiola konspiracyjnym szeptem powiedziała mi, że do późna w noc z waszego mieszkania dochodziły krzyki, a co więcej – i tu uważaj – padały zwroty niecenzuralne.

– No patrzcie, jaka purystka się z niej zrobiła! Zwroty niecenzuralne!

– A nie, nie, nie. Zwroty niecenzuralne to moja interpretacja tego, co usłyszałam. Bo jeżeli chodzi o Wiolę, to ona ma raczej w zwyczaju mówić wprost, co myśli, i z rumieńcem na swym wychudłym i zwykle bladym obliczu powiedziała obrazowo, że rzucałaś kurwami na prawo i lewo, ale wolałam ci tego oszczędzić, żebyś się nie denerwowała. Hmmm… Chyba mi jednak nie wyszło połapała się poniewczasie.

– No rzeczywiście, ty jesteś skazana na prawdomówność. – Antolka parsknęła niepohamowanym śmiechem. – Nigdy nie umiałaś kłamać. Zawsze się wysypiesz.

– To dlatego, że dużo mówię, za to styl mam kwiecisty i słownictwo bogate – odparła ze śmiechem Ola.

– Ale wracając do tematu, rozumiem, że matka nie odpuściła?

– Niestety nie. Zresztą to było do przewidzenia. Na szczęście już wyszła. Choć zapowiedziała, że jak przyjdzie, to wrócimy do naszej uroczej pogawędki.

– No popatrz, ja to mam w planach prozaiczne sprzątanie mieszkania, czyszczenie kuwety i pomaganie bratu w lekcjach, a u ciebie pot, krew i łzy. Walka o własną tożsamość niemalże.

– Jak tak mówisz, brzmi to nawet patetycznie i dumnie. Niestety rzeczywistość rozczarowuje, bo znów się skończy na skakaniu sobie do oczu, rzucaniu mięsem, pretensjach i demonstracyjnym trzaskaniu drzwiami. Jedyne, co może mnie przed tym uchronić, to jakiś nagły wypadek albo na ten przykład milutki stan krytyczny… – Antolka rozmarzyła się. – Tak, to z pewnością zatrzymałoby matkę w szpitalu, a tym samym odwróciło jej uwagę od mojej skromnej osoby. Chociaż znając życie, to właśnie, jak na złość, dziś trafią się jej same nudne, stabilne przypadki.

– Wiesz, jeżeli jedno z drugim się wiąże, to może powinnaś częściej spinać się z matką – zauważyła Ola.

W tej samej chwili w słuchawce coś jakby chrzęsnęło.

– Co z czym się wiąże? – nie zrozumiała Antolka.

– A w ogóle to strasznie źle cię słyszę.

– Bo zeszłam do piwnicy. Grzybków w occie szukam, mama obiecała zawieźć kuzynce. Wiesz, tej w ciąży…

– Tej, co to ostatnio o trzeciej w nocy waliła do waszych drzwi, bo przypomniała sobie, że podarowała twojej mamie na urodziny maszynkę do gofrów?

– Tej samej. Tyle tylko, że to nie ona waliła, ale jej zdesperowany małżonek, ona w tym czasie, szlochając, szorowała podłogę – sprostowała Ola.

– O trzeciej w nocy? – Antolka zdumiała się niebotycznie.

– Co chcesz, po prostu znienacka dopadł ją instynkt wicia gniazda połączony z nieprzepartą ochotą na gofra z bitą śmietaną. A gofry o trzeciej nad ranem były nie do zdobycia. A Andrzej…

 – Czekaj, bo kompletnie się pogubiłam. Kim jest Andrzej?

– Mężem, przyszłym ojcem i na mój gust ofiarą.

– Aha, okay. To co z nim?

– Nie mógł wrócić do domu bez gofra, bo kuzynka zarzuciła mu, że zupełnie nie wie, co będzie z ich synem, skoro on nawet matki swojego dziecka nie potrafi wykarmić. Matki, która… rozumiesz… na kolanach, utytłana w brudnych mydlinach gniazdo wije dla ich wspólnego potomstwa. Mówię ci, biedny Andrzej miał obłęd w oczach. – W słuchawce zagrzechotało i zabrzęczało.

– No, a teraz Ewuni się zmieniło. Porzuciła gofry i zażera się grzybkami. Wyżarła już wszystkie zapasy swoje, swojej matki i babki i Andrzej zapobiegawczo zbiera marynaty po znajomych i rodzinie. Ale czekaj, bo my o czymś innym mówiłyśmy.

– A rzeczywiście, skończyłyśmy na tym, że twoim zdaniem powinnam się częściej kłócić z matką.

– No tak, bo skoro to skutkuje tym, że nie ma tych wszystkich wypadków, stanów krytycznych, zejść śmiertelnych, to uratowałabyś jeśli nie połowę ludzkości, to z pewnością dość wielu mieszkańców Warszawy. Kto wie? Może zrobiłabyś na tym nawet majątek. Wiesz, ilu byś miała klientów? „Pani Antolko, kochana, no tylko parę malutkich sprzeczek, dopóki babunia nie wyjdzie ze szpitala”. Miałabyś specjalny cennik, na przykład sprzeczka, kłótnia i dzika awantura…

– Olka, ty powinnaś zacząć spisywać to wszystko, co teraz wymyślasz – przerwała jej Antolka.

– Wymyślam, żeby cię oderwać od niewesołych myśli. – Głos przyjaciółki nagle spoważniał.

– No, przecież wiem. I doceniam. Słuchaj, dziś to pewnie nie dam rady, a i ty masz co robić, ale jutro może byśmy skoczyły na lody?

– Pewnie i tak nie zmieszczę się w zeszłoroczny kostium, a wyjeżdżamy już za dwa dni, więc schudnąć nie schudnę, a umartwiać się nie ma co. – Olka beztrosko się zaśmiała. – To co? Łapiemy się na telefon?

– Łapiemy. Ja zadzwonię – dodała Antolka, po czym rozłączyła się i odłożyła telefon na parapet obok rozłożystego fikusa.

Popatrzyła na roślinkę w zamyśleniu i z roztargnieniem sprawdziła, czy ma wilgotną ziemię.

– No co tam, skarbie? – zagadnęła, usuwając zżółkły listek. – Dobrze to wymyśliłam, prawda? Lepiej, żebym to ja do niej zadzwoniła, jak już będzie po wszystkim i moje jutro się zacznie, no nie? Tym bardziej że będę musiała się przygotować, bo Olka mi tak łatwo nie daruje tego, że jej nic nie powiedziałam. Ale wiesz, stary, jak jest. Są rzeczy, z których można się zwierzyć tylko fikusowi – dodała i słysząc, jak to brzmi, parsknęła cicho śmiechem, po czym popukała się znacząco w głowę. – Wariatka ze mnie – mruknęła i wsunęła do wieży płytę z muzyką poważną. – Posłuchaj sobie, podobno lepiej ci się przy tym rośnie. – Zgarnęła z łóżka czerwoną spódnicę i niespiesznie udała się do łazienki.

Antolkę możecie już kupić w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Antolka
Magdalena Kordel3
Okładka książki - Antolka

Niektórzy mówią, że gdy życie rzuca ci kłody pod nogi, zawsze możesz otworzyć tartak. Antolka właśnie tego musiała się nauczyć. Nigdy nie...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Virion. Legenda miecza. Krew
Andrzej Ziemiański ;
Virion. Legenda miecza. Krew
Herbaciane róże
Beata Agopsowicz ;
Herbaciane róże
Czarownik
Anniina Mikama
Czarownik
Ludzie z kości
Paula Lichtarowicz
Ludzie z kości
W rytmie serca
Aleksandra Struska-Musiał ;
W rytmie serca
Kołatanie
Artur Żak
Kołatanie
Esperanza
Jakob Wegelius ;
Esperanza
Mapa poziomów świadomości
David R. Hawkins ;
Mapa poziomów świadomości
Dom w Krokusowej Dolinie
Halina Kowalczuk ;
Dom w Krokusowej Dolinie
W szponach
Izabela Janiszewska ;
W szponach
Pokaż wszystkie recenzje