ZNOWU MIEĆ DWANAŚCIE LAT
Czasami zdarzają się książki magiczne – chce się ją skończyć i jednocześnie marzy się o tym, żeby nigdy się nie kończyła. Czyta się je powoli, często odkłada, żeby na dłużej starczyło, wraca do poprzednich akapitów. Książki z gatunku „mieć ciastko i zjeść ciastko”. W moim prywatnym rankingu są to książki oceniane najwyżej. Lektury wybitne, niezapomniane, ulubione. Do ich wąskiego grona dołączyły właśnie „Duchy Jeremiego” Roberta Rienta (Wielka Litera, 2017).
Jeremi ma dwanaście lat, mieszka z mamą i chodzi do szkoły. Ma zwyczajne życie, które właśnie zaczyna się rozłazić w szwach. Jeremi nawet nie przypuszcza, że gdyby jego świat porównać do ulicy, byłaby to ulica unicestwiana dom po domu przez potężny tajfun. Najpierw mama zaczyna coraz częściej chodzić do szpitala na kroplówki. Nikt jeszcze nie wymawia strasznego słowa „rak”, chociaż odbija się ono w każdym lustrze i unosi nad parą z kubków z herbatą. Przez to, że mama jest coraz słabsza, przenoszą się z Jeremim na wieś, do domu dziadka. Dziadek jest dziwny; ciągle opowiada o wycieczce na Syberię, ale tylko wtedy, kiedy zmusi się go do gadania, bo tak to raczej milczy. To na wsi Jeremi będzie musiał dorosnąć w tempie iście olimpijskim, dowie się o sobie rzeczy, które są trudne do wyobrażenia dla przeciętnego dwunastolatka, będzie zmuszony do przemeblowania swojego małego świata i patrzenia jak tego świata ubywa codziennie, kawałek po kawałeczku…
Wiecie z czym mam największy problem? Z recenzowaniem książek, które mnie zachwyciły. Jak opisać słowami to nieuchwytne uczucie, kiedy łzy zbierają się pod powiekami, kiedy wiemy, że coś nas poruszyło, chociaż nie do końca umiemy ubrać to w słowa… Robert Rient może by mi to wyjaśnił, bo jak mało który polski pisarz umie opisać słowami uczucia. Opisuje je oszczędnie, delikatnymi muśnięciami pędzla, bez walenia między oczy, ale jednocześnie tak, że każdy zrozumie, o co chodzi, bez przypisów, didaskaliów i dygresji. „Duchy Jeremiego” są napisane językiem dwunastolatka, ale bez tego luzactwa, które cechuje innego polskiego pisarza i które tak bardzo mnie drażni. Rient ma styl i jest to styl nie do podrobienia. Ta książka jest napisana tak, że chce się ją zjeść, zupełnie jak te ciastka dziadka, które tym bardziej smakują, im więcej ich się je...
„Duchy Jeremiego” roją się od trudnych pytań. Co decyduje o tym, kim jesteśmy: krew, która w nas płynie, papierek z peselem, a może historie opowiadane wieczorem przy herbacie? Czy lepiej jest pamiętać czy oddać się łasce zapominania wszystkiego, zarówno złego jak i dobrego? Czy wszyscy umrzemy i dlaczego niektórzy szybciej? Czy śmierć można sobie wybrać, czy ona wybiera nas? Jest jakiś Bóg, a jeśli jest, to dlaczego świat jest tak głupio urządzony? Modlić się do takiego dziwnego Boga, a jeśli tak, to w jaki sposób? A może jest ktoś inny? A z tym innym to jak rozmawiać? Myślicie, że tylko dwunastolatek ma takie dylematy? Zajrzyjcie no tak głęboko w siebie, widać światełko pytania? Pewnie widać, u mnie nawet kilka, migają jak świetliki w jasną noc. Piękne jest to, że w tej książce pytanie ważniejsze jest od odpowiedzi. Pytanie to zawsze początek czegoś ważnego; kto pyta, ten chce myśleć, wiedzieć, doświadczyć. A odpowiedzi zawsze są tak różne, jak nasz wiek, doświadczenia życiowe i rodzinne historie.
„Duchy Jeremiego” są moim małym, prywatnym książkowym zachwytem. Podczas lektury znowu odkryłam w sobie to małe dziecko, które świat potrafił jeszcze zadziwić. Które pytało, smakowało, katalogowało świat. Przytuliłam je, odpowiedziałam na kilka trudnych pytań, pozwoliłam znowu zasnąć. Na jakiś czas, do następnego razu. Do następnej lektury, do kolejnego zachodu słońca. A tytułowe duchy? No przecież są, gdzieś tam, za szybą. Kiedy przyjdzie czas, zjawią się. Bo każdy ma swoje duchy i każdy ma swój czas na duchy.
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 2017-09-27
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 296
Dodał/a opinię:
Renata Kazik
Robert Rient postanowił znaleźć raj. Wyprowadził się z Warszawy, spakował plecak i zdecydował wyruszyć w samotną podróż do najdalszych zakątków...
Miłości wielokrotnie dawałem się nabrać... jak wiadro do studni, woda do wiadra, nadzieja na dom. Za słowem miłość stoi dla mnie szereg opowieści, ludzi...