Namaluj mi anioła (Wydawnictwo eSPe) Małgorzaty Lis to refleksyjna powieść, idealna na jesienno-zimowe wieczory.
Angelika jest trzydziestoletnią singielką, z zawodu dziennikarką, twardo stąpającą po ziemi. Marzy o awansie, lecz kiedy pewnego dnia dostaje od szefa zlecenie, żeby napisać artykuł o artyście, który podobno maluje cudowne anioły, niechętnie się zgadza. Życie ludzi, którzy dostali takiego anioła, zmienia się rzekomo o 180 stopni, a wielu z nich twierdzi, że to muszą być cuda. Bohaterka nie wierzy za bardzo ani we wsparcie Boga, ani tym bardziej Aniołów, jednak – pełna determinacji – wyrusza do podlaskiej wioski, by spotkać się z malarzem i napisać o nim reportaż. Na miejscu okazuje się, że ktoś już wpadł na ten sam pomysł. Przypadkiem zderza się z konkurencją z innego czasopisma w postaci tajemniczego Gabriela, pomocnego żartownisia.

Kim tak naprawdę jest malarz od cudownych aniołów? Jak rozwinie się relacja Angeliki i Gabriela? Czy aniołowie naprawdę mogą nam pomagać?
Mimo otoczki cudowności, powieść mocno realna. Bohaterowie ze współczesnymi problemami. Zagmatwana przeszłość, niepewna przyszłość. W postaciach z krwi i kości, z wadami i zaletami, następują powolne zmiany. Na kartach powieści dzielą się z czytelnikami wątpliwościami i pytaniami, które zadają sami sobie:
Angelika pokręciła głową. Chcąc nie chcąc, pomyślała o własnym życiu i o tym, czy wybiera właściwą drogę. Czym się kieruje przy wyborze i czy rzeczywiście to możliwe, by Bóg, który stworzył świat, interesował się tym, dokąd zmierza zwykły człowiek?
Możemy też natrafić także na kilka żartów:
No tak, nie czytasz w moich myślach – zreflektował się – na szczęście dla ciebie – roześmiał się i spojrzał na nią przelotnie.
– Są aż tak niebezpieczne? – zapytała przekornie. – Mam się bać?
– Może się okazać, że ich tam w ogóle nie ma – zażartował (…)
Zaraz porąbie to drewno na zapałki. A jak się skończy, to się weźmie do rąbania ogrodzenia
Miejscami akcja toczy się niespiesznie, lecz każda minuta spędzona z książką przynosi radość i przyjemność z lektury. Sama opowieść pozostawia nas w nostalgicznym i pełnym nadziei nastroju.
Problemy trzeba pokonywać, zanim one pokonają Ciebie.
(…) Wszystko ma jakiś sens, a życie składa się z wielu małych cudów, z których największym jest miłość.
Pewnego dnia trzydziestopięcioletnia Beata po prostu musi wejść do sklepu po ogromną tabliczkę ulubionej czekolady. Nie zważa na kpiące spojrzenia innych...
Dwie odległe epoki, dwie różne kobiety i jedno, wciąż to samo pragnienie, by kochać i być kochaną Co można ukryć w niepozornym, ręcznie malowanym pojemniku...