Czy jesteś gotów zacząć żyć pełnią życia? „Dobre życie. Sześć sekretów zdrowia i szczęścia 103-letniej lekarki" dr Gladys McGarey

Data: 2025-09-22 14:24:01 | aktualizacja: 2025-10-02 13:48:07 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 15 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Dr Gladys McGarey rozpoczęła praktykę lekarską w czasach, kiedy kobiety nie mogły nawet otworzyć własnego konta w banku. Od ponad sześćdziesięciu lat torowała drogę nowemu sposobowi myślenia o leczeniu, które zmienia nasze wyobrażenie o prawdziwej trosce o zdrowie. Współzałożycielka Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycyny Holistycznej pomogła tysiącom pacjentów prowadzić szczęśliwsze i zdrowsze życie.

Dr Gladys McGarey dzieli się swoimi nadzwyczajnymi opowieściami oraz niekończącą się mądrością, począwszy od wczesnego dzieciństwa w Indiach i okazją spotkania z Mahatmą Gandhim, poprzez życie jako lekarka i matka sześciorga dzieci, do tego jak udało jej się przetrwać zarówno poważną chorobę, jak i złamane serce. I co istotne - nie patrzy tylko wstecz, ale patrzy do przodu. W wieku 103 lat ma własny dziesięcioletni plan i wizję na zdrowszą i radośniejszą przyszłość dla każdego z nas.

Mając ponad sto lat, dr Gladys McGarey, wciąż udziela życiowych konsultacji, żeby pomóc ludziom nawiązać kontakt z ich wewnętrznym uzdrowicielem. Uznana i doceniona jako pionierka ruchu, w którym spotykają się medycyna alopatyczna i holistyczna, dr Gladys mieszka i pracuje w Scottsdale, Arizona, gdzie przez wiele lat prowadziła wspólną praktykę medyczną razem ze swoją córką. Utrzymuje zdrową dietę, ale od czasu do czasu lubi spałaszować porządną porcję ciasta.

„Dobre życie. Sześć sekretów zdrowia i szczęścia 103-letniej lekarki" dr Gladys McGarey grafika promująca książkę

W książce Dobre życie. Sześć sekretów zdrowia i szczęścia 103-letniej lekarki przeczytasz m in:

- o sześciu głębokich sekretach, które pozwolą ci zmienić perspektywę w różnych życiowych sytuacjach i pomogą bardziej świadomie zarządzać swoją życiową energią

- czym jest życiowy napęd (w oryginale angielskim dr Gladys pisze o tzw. ,,sokach życia")  i jak odnaleźć swoje unikalne talenty, które spowodują, że poczujesz się bardziej żywy i szczęśliwy

- jak wychodzić z poczucia utknięcia i wprowadzać do życia więcej ruchu i przepływu

- jak umiejętnie przechodzić przez ból i trudne sytuacja, które są nieodłączną częścią życia

- jak uwalniać i odpuszczać to, co już ci nie służy

- jak odnajdywać miłość i wsparcie w obliczu tego, co budzi twój lęk

- jak pielęgnować miłość do samego siebie i uzdrawiać różne aspekty swojego życia miłością

- jak czerpać siłę do życia z poczucia przynależności i połączenia z innymi ludźmi

- jak dostrzegać we wszystkim cenne lekcje i traktować życie jako życzliwego nauczyciela.

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Biały Wiatr. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Dobre życie. Sześć sekretów zdrowia i szczęścia 103-letniej lekarki:

Rozdział 1

Życiowy napęd

Pamiętam dokładnie ten moment, kiedy po raz pierwszy odkryłam swój życiowy napęd.

Moi rodzice byli misjonarzami niedaleko Mussoorie w Indiach, na pogórzu Himalajów. Od piątego roku życia posyłano mnie ze starszym rodzeństwem do jedynej anglojęzycznej szkoły w okolicy, gdzie uczęszczały głównie dzieci misjonarzy, urzędników państwowych oraz oficerów brytyjskiej armii. Byłam trochę niechlujnym dzieckiem – moja mama i moja niania, Ayah, robiły wszystko, żebym była czysta i odpowiednio ubrana, a ja z kolei robiłam wszystko, żeby ich praca poszła na marne. Wolałam bawić się w brudzie i kurzu, i wspinać na drzewa, niż zajmować lalkami albo czytać książki. Lubiłam słuchać bajek, ale nie lubiłam ich czytać – za każdym razem, gdy patrzyłam na litery, one rozpływały się na stronie, więc naprawdę nie potrafiłam zrozumieć, co oznaczają wydrukowane słowa.

W tamtym czasie, nie mieliśmy określenia dla tego problemu. Dziś nazywa się go dysleksją. Ale ja, spędziłam swoje wczesne lata w szkole, myśląc, że jestem głupia, takiego też zdania była moja nauczycielka z pierwszej klasy, która często wytykała mi błędy. W jej klasie radziłam sobie tak słabo, że musiałam ją powtarzać, a opinia nauczycielki zostawiła głęboki ślad na moim poczuciu własnej wartości.

Patrząc wstecz, moje trudności wydają się całkiem urocze. Fakt, że udało mi się zrobić karierę jaką zrobiłam, sprawia, że z perspektywy czasu, widać wyraźnie, że był to jedynie krótki rozdział w moim młodym życiu. Ale wtedy borykałam się ogromnie. Naprawdę wierzyłam, że jestem głupia. To znaczy, wiadomo, uważałam, że ta nauczycielka jest jeszcze głupsza ode mnie, ale naprawdę martwiłam się czy poradzę sobie w świecie, skoro nie potrafię nauczyć się tak prostej rzeczy, jak czytanie. Najbardziej martwiło mnie czy będę w stanie, tak jak moi rodzice, zajmować się medycyną, co było moim największym marzeniem.

To był też okropny czas, jeśli chodzi o nawiązywanie przyjaźni. Byłam strasznie samotna i każdego dnia, gdy wracałam ze szkoły, liczyłam kroki, idąc pod górę do domu i czekając aż będę mogła skulić się pod szalem Ayah, żeby się wypłakać.

Te długie pierwsze dwa lata szkoły spędziłam, czekając na zimę, kiedy pakowaliśmy wszystko do naszej przyczepy kampingowej i wyruszaliśmy na równiny do pracy. Niczego tak nie kochałam, jak czasu spędzanego w mobilnych terenowych obozach, gdzie moi rodzice leczyli pacjentów. Była to tętniąca życiem, podróżująca społeczność, do której przyjeżdżali ludzie z całego kraju po pomoc medyczną – większość z nich należała do najniższych kast opresyjnego systemu Indii. System kastowy określał ich jako „nietykalnych”, co moi rodzice uważali za zarówno nieprawdziwe, jak i tragiczne. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak Ayah mogła być „nietykalna”, skoro jej przytulenie było najcudowniejszą rzeczą na świecie? Jak Dar, czy ktoś inny, mógł być tak samo niedotykalny – … a w ogóle ktokolwiek? Moi rodzice pracowali również z ludźmi chorującymi na trąd, znany dziś jako choroba Hansena, oraz z kobietami, które często nie mogły otrzymać opieki gdzie indziej. Większość ludzi, których leczyli, nigdy wcześniej nie widziała lekarza, a niewielu miało jakiekolwiek pieniądze.

To oddanie i zaangażowanie sprawiło, że nasz obóz stał się ruchliwym ośrodkiem, do którego ludzie mogli przychodzić nie tylko po leczenie, ale także po miłość, życzliwość, dobroć i wspólnotę. Pracowaliśmy od świtu do najgorętszych godzin w ciągu dnia, odpoczywaliśmy i znów pracowaliśmy aż do zmroku. Potem wszyscy siedzieliśmy razem wokół ogniska, opowiadając historie pod gwiazdami.

Wyglądało na to, że każdy w okolicy wiedział, kiedy jesteśmy w pobliżu, i wszyscy wiedzieli, że moi rodzice przyjmą każdego pacjenta, który będzie potrzebował pomocy. Pewnego dnia mój ojciec zabrał mojego starszego brata na polowanie, co oznaczało, że to do mnie, do Margaret i naszego młodszego brata, Gordona należy pomaganie mamie w namiocie medycznym. Uwielbiałam jej asystować, gdy pomagała ludziom z zakażonymi ranami, chronicznymi dolegliwościami czy złamanymi kośćmi. Byłam duma z faktu, że moja mama jest lekarką. Miałam też poczucie, że widziałam już niemal wszystko w moim ośmioletnim życiu. Ale tego dnia pojawił się pacjent, jakiego nigdy się nie spodziewałyśmy.

Około południa zaczęło się zamieszanie. Wtedy w obozie pojawił się młody mężczyzna, prowadząc… rannego słonia! Matka wyszła go powitać i starała się wytłumaczyć, że nie jest weterynarzem. Lecz mężczyzna powiedział, że to bardzo wyjątkowy słoń, ulubieniec radży do jazdy na polowania. Jakiś czas wcześniej słoń nadepnął na pień bambusa i zranił sobie stopę. Rana nie chciała się goić. Chociaż radża zwykle powierzał leczenie swoich zwierząt ich opiekunom, tym razem wiedząc, że moi rodzice są w okolicy, nakazał mężczyźnie, który jak się okazało był treserem słoni, nie wracać, dopóki osobiście nie zajmą się wyleczeniem słonia.

Moja mama nigdy wcześniej nie pracowała ze słoniami, ale nie należała do osób, które cofają się przed wyzwaniami. Łagodnym, ale stanowczym tonem, zaczęła przemawiać do słonia tak, jak robiła to z każdym zdenerwowanym pacjentem. „Spójrzmy na to”, powiedziała kojącym głosem. „Będę delikatna. Widzę, że bardzo cię boli”.. Oglądała uważnie przednią, lewą nogę słonia, ostrożnie dotykając wrażliwej opuszki. Ta była faktycznie mocno nadwyrężona, i mama wywnioskowała, że drzazga bambusa musi wciąż tkwić w środku. To było niezwykle ekscytujące, ale też trochę przerażające znajdować się blisko tak majestatycznego zwierzęcia. Byłam zaskoczona łagodną energią, kiedy przesuwałam dłoń po jego pomarszczonej skórze i gładkich ciosach.

Wyczuwając moją chęć pomocy, mama wysłała mnie, żebym przyniosła szczypce, nadmanganian potasu oraz wielką miedzianą strzykawkę. Najpierw przyniosłam szczypce i największą strzykawkę, jaką mieliśmy w naszych zapasach. Moja matka nadal mówiła swoim kojącym tonem – „No dobrze, już, już, wspaniale się sprawujesz” – podczas gdy słoń stał cierpliwie i mrugał oczami.

Potem wróciłam do namiotu medycznego, żeby przygotować antyseptyczny roztwór. Zdjęłam z półki wielką butelkę nadmanganianu potasu – nasz namiot był zawsze skrupulatnie uporządkowany – i umieściłam go obok dzbana z wodą, który tam trzymaliśmy. Następnie ostrożnie odmierzyłam roztwór, napełniając całą miskę fioletowym płynem, unikając kontaktu z silną substancją, która, jak wiedziałam, nierozcieńczona, mogłaby poparzyć mi skórę. Podniosłam ciężką, dużą miskę i powoli wyszłam na zewnątrz, uważając, żeby nie rozlać płynu, idąc po nierównej powierzchni. Gdy wróciłam, słoń stał spokojnie, obserwując moją mamę, jak sonduje bambusowe drewno, tkwiące głęboko w miękkiej szarej opuszce jego przedniej stopy. Cierpliwie pozwolił jej usunąć długą drzazgę i przepłukać infekcję pod spodem. Zrozumiałam, dlaczego radża tak bardzo kochał tego słonia. Był tak dobrze wychowany, że nawet nie drgnął.

Kiedy skończyła oczyszczać ranę, mama posmarowała ją maścią, żeby zakończyć zabieg. Słonie są ekspresyjnymi zwierzętami, a ten wydawał się zadowolony – nawet bardzo zadowolony, bo kiedy przyszła pora, żeby mężczyzna zaprowadził go do Gangesu, aby się ochłodził, sięgnął trąbą w dół i podniósł Margaret, która piszczała z zachwytu i przestrachu, w powietrze. Wstrzymaliśmy oddech. Ale on usadził ją sobie na grzbiecie, a my odetchnęliśmy z ulgą. Potem sięgnął po mnie.

Widząc co stało się z Margaret, nie czułam lęku. Rozkoszowałam się skórzastą krzywizną owijającą się wokół mnie, czułam potężne mięśnie, które sprawiały, że jego nos tak bardzo różnił się od mojego. Widziałam wcześniej wiele słoni, obserwowałam, jak jedzą z drzew i podnoszą swoje młode – ale nigdy nie dotykałam ich imponującej trąby, ani nie wyobrażałam sobie jakie to uczucie mieć ją zaciśniętą wokół siebie. Nie miałam, jednak, zbyt wiele czasu, żeby się nad tym zastanawiać, ponieważ szybko znalazłam się za moją siostrą, usadowiona na szerokim grzbiecie słonia. Potem słoń sięgnął po naszego brata Gordona, który objął swoimi małymi ramionami moją talię, gdy tylko dotarł na miejsce za mną. I ruszyliśmy! Pojechaliśmy nad rzekę, inne dzieci z obozu podążały za nami, a kiedy tam dotarliśmy, słoń radośnie spryskał nas wszystkich wodą. Choć wchodzenie do wody z reguły było zakazane ze względu na węże i krokodyle, dorośli wiedzieli, że żadne zwierzę nie zbliży się do nas, gdy jest tam słoń, więc zostaliśmy i bawiliśmy się z nim całe popołudnie.

Następnego dnia, mężczyzna ponownie przyprowadził słonia do obozu, żeby mama mogła sprawdzić ranę pod kątem oznak infekcji. Słoń podszedł wprost do niej i owinął swoją trąbę wokół jej talii, podnosząc ją do góry, jak wcześniej mnie i moje rodzeństwo. Przez resztę tygodnia, słoń odwiedzał nas każdego dnia i, jakby chciał okazać swoją wdzięczność, witał moją mamę wielkim uściskiem trąby, na co ona reagowała z typowym dla niej humorem, śmiejąc się i z radością wołając: „No dobrze, a teraz bądź grzecznym chłopcem i postaw mnie na ziemi!” Później, wszyscy szliśmy nad rzekę, żeby się bawić, czasami jeżdżąc na słoniu przez płycizny, innym razem krzycząc, kiedy oblewał nas wodą ze swojej trąby.

To był kluczowy czas w moim życiu. Kiedy w następnym roku zaczęłam znów chodzić do szkoły, z przyjemnością odkryłam, że już jej tak nie nienawidzę.

Pomaganie mamie przy leczeniu słonia pomogło mi odkryć, że urodziłam się, aby zostać lekarką. Choć dysleksja zawsze utrudniała mi naukę, zrozumiałam, że ona nie ma wpływu na moją inteligencję. Moja nowa nauczycielka rozumiała mój dylemat i znalazła sposób, żeby nauczyć mnie czytać, a świadomość, że będę musiała to umieć jako studentka medycyny, dała mi odwagę, żeby podążać za jej wskazówkami. Znowu zaczęłam w siebie wierzyć. To zrozumienie towarzyszyło mi już cały czas, do końca szkoły, potem w liceum, a potem na studiach medycznych.

Podobnie jak moim rodzicom, leczenie dało mi okazję do pozytywnej i pełnej sensu interakcji ze światem. Kiedy niosłam fioletowy roztwór dla tamtego słonia, poczułam tak głęboką radość w sercu, że zdałam sobie sprawę, iż żadne szkolne kłopoty mnie nie powstrzymają – znajdę sposób, żeby je pokonać. Wiedziałam, że jestem ważna i potrzebna. Poczułam, że jestem częścią większej całości.

Wszyscy zasługujemy, żeby czuć się w ten sposób. Każdy z nas jest tutaj z jakiegoś powodu, żeby się uczyć, rozwijać i dzielić swoimi talentami. Kiedy możemy to robić, wypełnia nas kreatywna siła życia, którą ja nazywam życiowym
„napędem”.

Życiowy napęd jest naszym powodem do życia. Jest naszym spełnieniem, naszą radością. Jest tym, co dzieje się wtedy, gdy życie pobudzane jest miłością. To energia, którą otrzymujemy z rzeczy, które są dla nas istotne i coś dla nas znaczą. To jest to, co moi rodzice czerpali ze swojej pracy z pozbawioną praw ludnością, i jest to pierwszy sekret, którym dzielę się z tobą: Jesteś tu nie bez przyczyny. Każdy z nas jest tutaj, żeby połączyć się ze swoimi unikalnymi talentami… to jest to, co pobudza nasze pragnienie do bycia żywym. Osiągnięcie tego połączenia niekoniecznie jest celem. O wiele bardziej liczy się poszukiwanie.

Proces „odnajdywania naszego życiowego napędu” utrzymuje naszą witalność i daje nam energię do życia.

Ten koncept nie jest nowy – ani idea, że ma to związek ze zdrowiem. W licznych filozofiach Wschodu zauważono, że istnieje pewna energia związana z dobrym stanem zdrowia i samopoczucia… nazywana jest zarówno praną, jak i chi. Filozofowie Zachodu mogą odnosić się do czegoś bardziej teoretycznego, takiego jak motywacja czy cel. Ratownicy medyczni i specjaliści opieki paliatywnej często opisują ten życiowy napęd jako wolę życia, ponieważ kiedy człowiek go traci, zaczyna umierać. Chociaż posiadanie swojego napędu nie zapewnia doskonałego zdrowia, to jego brak albo utrata, często jest wielką przeszkodą, żeby dobrze się czuć.

Jesteśmy wzywani do odnajdywania naszego życiowego napędu poprzez codzienne współtworzenie tego świata. Pewne działania i dążenia dają nam więcej tej energii, a to różni się w zależności od osoby. Niektórzy ludzie znajdują powołanie, które ich rozpala i przez całe zawodowe życie szczypią się z niedowierzania, myśląc: „No nie mogę uwierzyć, że mi za to płacą!”. Inni wykonują mniej satysfakcjonujące zawody, żeby zarabiać na życie i realizują swoje pasje poza godzinami pracy. A jeszcze inni, jak na przykład pracujący nieodpłatnie opiekunowie osób starszych czy niepełnosprawnych, wnoszą swój wkład na inne ważne sposoby, wciąż łącząc się ze swoim unikalnym poczuciem celu.

Chociaż nie ma jednego sposobu ani jednego obszaru życia, żeby odkryć swój życiowy napęd, wszyscy potrzebujemy go znaleźć… to ważna część naszej siły życia. Bez napędu, trudno odczuwać radość, a zarówno fizyczne, jak i mentalne zdrowie zaczyna się chwiać. Z tego właśnie powodu często pytam swoich pacjentów, po co żyją, bo jeśli nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie, zazwyczaj mogę tylko chwilowo złagodzić ich cierpienie. Być może poprawię to, co nie działa, ale niekoniecznie to naprawię.

Jeżeli mamy szczęście, wiele razy w życiu doświadczyliśmy życiowego napędu. Lecz tak samo często, wielu z nas miewa poczucie, że to nasze paliwo jest na wyczerpaniu. To może być szokujące i znaczące doświadczenie. Ale również może być o wiele bardziej subtelne, podobnie jak samochód, który zwalnia i krztusi się, bo kończy mu się paliwo.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Dobre życie. Sześć sekretów zdrowia i szczęścia 103-letniej lekarki. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Dobre życie. Sześć sekretów zdrowia i szczęścia 103-letniej lekarki
dr Gladys McGarey1
Okładka książki - Dobre życie. Sześć sekretów zdrowia i szczęścia 103-letniej lekarki

Dr Gladys McGarey rozpoczęła praktykę lekarską w czasach, kiedy kobiety nie mogły nawet otworzyć własnego konta w banku. Od ponad sześćdziesięciu lat torowała...

Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje