Nagroda dla tego, kto niedźwiedzia ubije. Fragment książki „Ugotować niedźwiedzia"

Data: 2022-05-31 08:40:43 | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Jest lato 1852 roku. W małej szwedzkiej wiosce leżącej za kołem podbiegunowym charyzmatyczny pastor Laestadius i jego pomocnik Jussi spędzają czas na długich rozmowach i badaniu roślin. Sielankę przerywa odnalezienie na bagnach zmasakrowanych zwłok pasterki. Rusza polowanie na niedźwiedzia posądzonego o zabicie dziewczyny. Pastor jednak odnajduje ślady wskazujące, że na wolności grasuje prawdziwy zabójca. Wkrótce okazuje się, że ma rację - niedługo potem morderca znowu zaatakuje...

Pastor i Jussi, pochłonięci śledztwem, nie zauważają nadciągających kłopotów. Działalność duchownego głoszącego odrodzenie religijne przysparza mu coraz więcej wrogów.

Obrazek w treści Nagroda dla tego, kto niedźwiedzia ubije. Fragment książki „Ugotować niedźwiedzia" [jpg]

Ugotować niedźwiedzia to mroczny portret małej społeczności w obliczu zbrodni, w sytuacji, w której strach rodzi przemoc, bogaci nadużywają władzy, a rdzenni mieszkańcy są traktowani z pogardą. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Ugotować niedźwiedzia. Dziś czas na kolejny fragment tej historii: 

Nadeszła niedziela i wierni zebrali się przed kościołem w Kengis.

Stałem wśród zgromadzenia i ukradkiem wypatrywałem mojej ukochanej. Najczęściej bywała w towarzystwie innych dziewcząt służebnych – przypominały bukiet polnych kwiatów, w którym ona była tym najpiękniejszym. Zwykle wchodziłem za nimi do kościoła, kilka kroków z tyłu, na tyle blisko, by móc wyczuć jej zapach. Czasami w wejściu robiło się tłoczno, ludzie napierali od tyłu i zdarzało się mi znaleźć tak blisko niej, że mogłem dotknąć materiału sukienki. Cienka tkanina pomiędzy mną a jej skórą, jej ciepłą nagością. Co niedziela marzyłem o tej chwili. Właściciel huty jeszcze nie nadszedł, państwo mieli w zwyczaju zjawiać się jako jedni z ostatnich, niewątpliwie była w tym pewna ostentacja wymierzona w pastora. Sohlberg głosował przeciwko obsadzeniu kontrowersyjnego apostoła Laponii na tym stanowisku i później jeszcze odwoływał się od decyzji, bo wolałby potulnego wikarego Sjödinga. Pastor natomiast od razu mu pokazał, o co będzie walka:

– Finowie i Szwedzi klękają przed baryłką gorzałki, pełzają na czworakach, odkąd samogon zwalił ich z nóg, szlochają na chwałę Pana z głowami pełnymi bimbru.

W Karesuando mu się udało. Parafia została niemal całkowicie osuszona, najmocniej trzymał się manierki dzwonnik. Nawet karczmarze opróżnili beczki z alkoholem i obiecali poprawę. Tu jednak, w parafii Pajala, sytuacja była inna.

– Jedną trzecią stanowią karczmarze, jedną trzecią – pijanice, a jedną trzecią biedota, która nie umie żyć bez wsparcia – stwierdził pastor.

Teraz krytycznie nastawieni obywatele stali w grupach i rozprawiali o czymś półgłosem. Byli tam i kupiec Forsström, i poborca podatkowy Hackzell, otoczeni przez swoje rodziny i zwolenników.
Panowie donieśli na pastora do Kapituły Katedralnej, skarżąc się na nieznośną atmosferę podczas nabożeństw. Ludzie stali, krzyczeli i tańczyli w parach w głównej nawie, a sam duchowny używał wulgarnego i oburzającego języka, który nie przystoi w kościele. Biskup, dowiedziawszy się o panującym tu chaosie, mógłby przynajmniej natrzeć mu uszu.

Wielu uważało, że pastor był po prostu szalony. Wieści o jego sukcesach dawno przekroczyły granice północnych krain. Ale nawet jeśli byli tacy, których to przerażało, to jeszcze bardziej budziło ciekawość. Kto by nie chciał posłuchać szalonego pastora? Dlatego też ludzie przychodzili z dalekich stron, żeby móc napawać się widowiskiem.

Z dołu, ze wsi, przybył korpulentny lensman Brahe w swoim uniformie, przywieziony z Pajali wozem zaprzężonym w konia. Wysiadł, otarł kraciastą chustką pot z karku i kołysząc się z boku na bok, ruszył statecznym krokiem, który przywodził na myśl wołu. Niedbale rzucał pozdrowienia na prawo i lewo, świadomy swojego znaczenia i pozycji. Przez wiele dni przewodził poszukiwaniom zaginionej Hildy Fredriksdotter i teraz ciekawscy zgromadzili się wokół niego, żeby posłuchać wieści. Potem z kozła zsiadł niższy o głowę i nieco wątlejszej budowy fjerdingsman* Michelsson. W dłoni ściskał prostą czapkę z daszkiem i raz za razem ściągał swoje wąskie wargi w coś, co przypominało pyszczek jakiegoś zwierzątka. Michelsson był rudawym blondynem, ale mimo młodego wieku jego włosy zdążyły się już przerzedzić i pozostał mu tylko wąski wianuszek wokół bladego ciemienia. Przysunąłem się bliżej i usłyszałem, jak lensman Brahe ostrzega zgromadzenie przed krwiożerczym niedźwiedziem wałęsającym się po okolicy. W czasie poszukiwań natrafiono na ślady potwora, znaleziono zamordowane łoszaki, których kości walały się po terenie, i rozgrzebane potężnymi łapskami mrowiska. Ale tej biednej dziewczyny jeszcze nie znaleziono. Potwór musiał połknąć ją w całości.
Brahe wezwał ludzi, aby nie wybierali się samotnie do lasu i żeby, jeśli już, mieli pod ręką solidną siekierę do obrony.

Od strony plebanii dały się słyszeć kobiece głosy:

– Pappi, pappi…*

Pojawiły się wzniesione ręce i zgromadzeni zaczęli się pchać do przodu. Domyśliłem się, że zbliżał się pastor. Był tak niskiego wzrostu, że musiał torować sobie drogę przez ludzką masę, rozgarniając tłum niczym pływak wodę. Jakaś młoda dziewczyna rzuciła się ku niemu i uwiesiła u szyi, wybuchając niepohamowanym płaczem. Pastor szepnął jej coś do ucha, ale nie puściła go, stojący najbliżej musieli pomóc mu się oswobodzić. Państwo wymienili znaczące spojrzenia. Te wszystkie kobiety pastora, tak, tak, można się było domyślać, co się działo za zamkniętymi drzwiami podczas duchowych porad.

Nadjechała kolejna bryczka. Wysiadł z niej właściciel huty Karl Johan Sohlberg ze swym młodym synem. Sohlberg był odziany w ciemny garnitur, z koszulą i kamizelką. Był to przedsiębiorczy jegomość, który przybył w te strony jako inspektor hutniczy z okolic Karlskogi, a z czasem przejął wszystkie udziały. W miarę jak dostojnie zbliżali się do grupki zamożnych obywateli, mężczyźni kłaniali się, ściągając z głów czapki, a kobiety dygały. Krótko skinęli głową pastorowi, który stał nieopodal, dało się wyczuć chłód między nimi. Lensman Brahe zasalutował właścicielowi huty i przekazał mu coś, czego nie dosłyszałem. Po chwili jednak ujrzałem, jak Sohlberg wyciąga swój wielki portfel i wyjmuje z niego kilka różnych banknotów.

– Nagroda dla tego, kto niedźwiedzia ubije! – zawołał donośnym głosem. Jego środkowoszwedzki dialekt był niespotykany w tych okolicach, dlatego też wielu spojrzało na niego nierozumiejącym wzrokiem.

– Kyllä se hyvän rahan saapi joka karhun tappaa – przetłumaczył lensman Brahe.

Wsadził pieniądze do swojej służbowej czapki i rozejrzał się, wyraźnie zadowolony, że znajduje się w centrum uwagi. Forsström i Hackzell zaraz wyciągnęli portfele. Brahe zlecił Michelssonowi przejąć zbieranie pieniędzy wśród pospólstwa i po chwili dał się słyszeć brzęk miedzianych monet wrzucanych do czapki przez mniej posażnych mieszkańców.

– Może proboszcz zechce się dołożyć?

Michelsson przyglądał mu się swymi wodniście niebieskimi oczyma.

– Nie mam przy sobie pieniędzy.

– Żadnych?

Michelsson nie umiał ukryć sarkazmu w głosie. Skąpy jak mało kto ten pastor, każdy to wiedział. A przecież wielkie sumy pieniędzy wpływały od przebudzonych* – czy nic z tego nie trafiało czasem do kieszeni pastora? Takie plotki powtarzano we wsi.

Pastor odwrócił się i wkroczył do kościoła, a przebudzeni cisnęli się za nim. Słyszałem, jak upominał tych najbardziej natarczywych, aby wystrzegali się bałwochwalstwa, niech pamiętają, że on sam jest tylko narzędziem w rękach Pana. Lecz przebudzenie było jak ogień. Nawet on nie zdołał nim kierować. A kiedy naszedł czas na kazanie, nie przebierał w słowach:

– W dawnych czasach księża głosili ewangelię bogatym. Kurwom, które nie okazywały żalu za grzechy, złodziejom, którzy nie przestawali kraść; mogli oni usłyszeć tak słodkie słowa ewangelii, że nierządnicom mleko tryskało z piersi, a handlarze wódką ronili krokodyle łzy. Ja głoszę ją biedakom, ludziom w żałobie, wątpiącym, zgnębionym, płaczącym, wszystkim, którzy stracili nadzieję. Co da powtarzanie karczmarzowi, że jest przyzwoity i dobry? Da prostą drogę do piekła. Zamiast tego pastor powinien rzec: wy macie diabła za ojca, cudzołożnicy i cudzołożnice. Stajecie przeciwko Duchowi Świętemu; jeśli się nie nawrócicie, nikt nie zdoła was wyciągnąć z otchłani piekielnych.

Głos kapłana był dźwięczny, skupiony. Jego prosty, chłopski fiński nieubłaganie przenikał zgromadzenie. Po chwili dał się słyszeć pierwszy lament. W górę podniosła się drżąca ręka. Jedna z bab wstała, zaraz po niej kolejna. Falowanie ogarniało coraz więcej ludzi w ławkach, tłum gęstniał, wierni stawali w przejściu, żeby móc się poruszać swobodniej. Widok ich twarzy był przerażający, szklany wzrok, mięśnie szczęk napięte jak postronki, przeżuwające jakieś niezrozumiałe słowa, zmieszane z zawodzeniami pełnymi lęku i żalu. Poczułem wzrok pastora, zgiąłem się wpół i zacząłem kołysać się w przód i w tył na wzór sąsiadów z ławy, schowałem twarz i ukradkiem zerkałem w stronę kobiet. Siedziała tam. Moja ukochana. Pierś unoszona oddechem, półprzymknięte oczy, wargi mamroczące jakieś słowa. Ogarnęła mnie rozpacz, poczułem fale gwałtownej tęsknoty. Twarz wykrzywiła mi się od łez i zrobiłem to, po pozostali, uniosłem ją i ukazałem pastorowi brzydkie, mokre policzki.

Właściciel huty kręcił się niespokojnie na ławce, zaciskając zęby. Hackzell wziął kartkę papieru i coś notował. Siedzieli tak, w otoczeniu własnych, zawodzących rozpaczliwie robotników, dziewek z Kengis i Pajali, parobków i dzierżawców, którzy wyciągali zaciśnięte pięści ku niebu. Drzemiąca w tej masie siła była zaiste niepokojąca.

Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.

Ale proboszcz był nieubłagany w swej karzącej przemowie, spychając zgromadzenie coraz dalej, aż na krawędź piekielnych czeluści, aby na własne oczy ujrzeli jęzory płomieni i jeziora siarki, by owiał ich cuchnący oddech podziemi. Dopiero gdy poczuli, że wszystko już stracone, pastor wziął głęboki wdech. I wpuścił światło. I wpuścił światło. Najpierw cienką smugę, potem jasną klingę, wreszcie świetlistą pożogę, a po chwili ujrzano samego Zbawcę unoszącego się nad ołtarzem, w cierniowej koronie i z przebitym bokiem broczącym krwią. Syn człowieczy wyciągnął rękę. Zaciśnięte pięści robotników rozkwitły jak kwiaty, palce zmieniły się w białe korony płatków błagające o ratunek, drgające nadzieją. Z nadludzką siłą Zbawca pochwycił całe zgromadzenie i wyciągnął z płonącego domu, uniósł i wziął w objęcia niczym pisklęta ptaków. I karmili się miodem Ewangelii, niczym przestraszone dzieci znajdując schronienie u niebieskiego rodzica.
A wokół widać było małżonków, rodzeństwo i sąsiadów, a nawet wrogów, jak padają sobie w ramiona i proszą o odpuszczenie grzechów, podczas gdy przy ołtarzu podawano ciało i krew Chrystusa.

Wśród spoconych dziewek i zagrodników ukląkłem i przyjąłem to do mych ust. To, co nazwano Jezusem.

Pod koniec mszy pastor odczytał obietnicę nagrody, jaka miała przypaść temu, kto zdoła zabić miejscowego niedźwiedzia mordercę. Poprosił także, żeby zgłaszać lensmanowi Brahemu wszystkie informacje dotyczące zaginionej Hildy Fredriksdotter Alatalo.

Po skończonym nabożeństwie wierni obstąpili pastora, chcąc mu podziękować, dotknąć i poczuć, że jest naprawdę. Wyszedł z gromadą na plac przed kościołem i tam zaraz otoczył go tłum. Byli tam przebudzeni, byli też tacy, których dręczyły wyrzuty sumienia, i ci, których przywiodła tu głównie ciekawość. Każdy chciał kawałek pastora dla siebie. Ja sam zostałem w tyle w prezbiterium i kiedy nikt nie patrzył, przesiadłem się na babską stronę. Ława zdążyła już ostygnąć, ale to tutaj siedziała. Prędko padłem na kolana. Przytknąłem nos do drewna i wciągnąłem jej zapach.
Nagle ktoś zakasłał. Zerwałem się na nogi i w przerażeniu rozejrzałem dookoła. Dopiero wtedy dostrzegłem, że ktoś położył się na jednej z ław. Była to ubrana na czarno kobieta, która oddychała
jakoś dziwnie, a w kącikach ust zbierała jej się lepka piana.

– Haluaisin… haluaisin puhua… Chciałabym mówić z pastorem… niech pastor mnie pobłogosławi…

Poczułem odpychającą woń gnijących zębów, kiedy wyciągnęła do mnie rękę. Usiłowała się podnieść, ale zdołała jedynie obrócić się nieco i zsunęła się z ławy. Usłyszałem głuchy łomot, kiedy jej czaszka rąbnęła o podłogę. Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyłem zareagować. Przestraszony, próbowałem pomóc jej wstać, nos miała cały umazany krwią, nawet z jej ust wydobywały się czerwone bąbelki. Pospiesznie wsunąłem ręce pod kark i kolana kobiety i dźwignąłem bezwładne ciało. Jej odzież czuć było moczem.

Była cięższa, niż się spodziewałem, dużo wysiłku kosztowało mnie przejście przez kościół do drzwi. Zatrzymałem się na schodach w ostrych promieniach słońca. Staruszka zakaszlała, a ja poczułem, jak coś opryskuje moją twarz. Kiedy zobaczyłem grozę w oczach przyglądających mi się ludzi, domyśliłem się, że to krew. Nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko stać tam z czarnym tobołem w objęciach.

Stać tam z tym umierającym ciałem, podczas gdy cała społeczność gapiła się na mnie.

– Diabelskie nasienie! – usłyszałem czyjś okrzyk. – Co on wyprawia?

Prędko odłożyłem mój ciężar na schody i schowałem się z powrotem w mroku świątyni.

* Lars Levi Lastadius zapoczątkował w Skandynawii konserwatywny ruch odrodzeniowy zwany laestadianizmem. Osoby, które przyłączyły się do ruchu, nazywano de väckta, czyli „przebudzonymi”.

Książkę Ugotować niedźwiedzia kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Ugotować niedźwiedzia
Mikael Niemi0
Okładka książki - Ugotować niedźwiedzia

Skandynawski kryminał w historycznej odsłonie Jest lato 1852 roku. W małej szwedzkiej wiosce leżącej za kołem podbiegunowym charyzmatyczny pastor Laestadius...

dodaj do biblioteczki
Autor
Recenzje miesiąca
Paderborn
Remigiusz Mróz
Paderborn
Fałszywa królowa
Mateusz Fogt
Fałszywa królowa
Między nami jest Śmierć
Patryk Żelazny
Między nami jest Śmierć
Zagraj ze mną miłość
Robert D. Fijałkowski ;
Zagraj ze mną miłość
Ktoś tak blisko
Wojciech Wolnicki (W. & W. Gregory)
Ktoś tak blisko
Serce nie siwieje
Hanna Bilińska-Stecyszyn ;
Serce nie siwieje
The Paper Dolls
Natalia Grzegrzółka
The Paper Dolls
Słowa wdzięczności
Anna H. Niemczynow
Słowa wdzięczności
Izabela i sześć zaginionych koron
Krzysztof P. Czyżewski
Izabela i sześć zaginionych koron
Pokaż wszystkie recenzje