Patchett przyzwyczaiła mnie do pięknych powieści, ciekawych bohaterów i interesujących historii. „Belcanto” ma te wszystkie cechy, ale nie zostanie moją ulubioną powieścią tej autorki.
Patchett inspirowała się autentycznymi wydarzeniami z 1996, kiedy to terroryści wzięli za zakładników pracowników ambasady. Tutaj mamy podobną sytuację – podczas imprezy z okazji urodzin japońskiego biznesmena odbywa się koncert wybitnej śpiewaczki. Na koncercie miał być obecny sam prezydent i to dlatego terroryści atakują właśnie podczas urodzin. Prezydenta jednak nie ma, są za to inni goście, na czele ze światowej sławy śpiewaczką operową. Co tam się dzieje! Cała plejada przeróżnych bohaterów i zamknięta przestrzeń sprzyja powstawaniu dziwnych sytuacji. Okazuje się bowiem, że przez kilka tygodni można się zakochać, odkochać, nauczyć śpiewać, polubić swoich, wydawać by się mogło, oprawców. A to tylko początek…
Dzieje się w tej powieści sporo, wszystko w towarzystwie muzyki i śpiewu. Patchett stworzyła doskonałych bohaterów, ale trudno mi uwierzyć, że to wszystko naprawdę mogłoby się wydarzyć. Wiem czym jest syndrom sztokholmski, wiem, że istnieje syndrom Limy, ale nie czuję się przez Patchett przekonana, że to mogłoby się stać naprawdę.
„Belcanto” to piękna opowieść o muzyce i miłości, dla mnie zupełnie oderwana od rzeczywistości i pełna magii.
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2005-07-20
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 282
Dodał/a opinię:
Monika Kruszyńska
Bert zjawia się nieproszony na chrzcinach córki swo jego kolegi, Fixa. Zanim przyjęcie dobiegnie końca, Bert pocałuje żonę Fixa, Beverly, doprowadzając...
Powieść nominowana do Nagrody Pulitzera, porównywana do twórczości F. Scotta Fitzgeralda Jedna z najważniejszych książek 2019 roku według ,,New York...