„Dorastałem w PRL” to książka, która działa na wyobraźnię jak wehikuł czasu zrobiony z blachy falistej, pociągniętej farbą olejną w kolorze „zgniła zieleń”. Autor wciąga nas w świat, w którym wszystko było trochę krzywe, trochę śmieszne, a trochę niebezpieczne, ale zawsze okraszone humorem i absurdem codzienności. PRL w jego oczach to nie tylko ustrój, który próbował udawać powagę i równość, ale też scena dla najdziwniejszych przygód i małych dramatów, które dzisiaj wydają się zupełnie nieprawdopodobne. To nie jest kolejna książka o „ciężkich czasach”. To raczej zapis życiowych gagów, których nie powstydziłby się ani Stanisław Bareja, ani Monty Python.
Już sam początek – opowieść o Ludomirze, nauczycielce-wychowawczyni, która jest w stanie wyprowadzić z równowagi całą klasę – brzmi jak pilot od serialu o szkolnych buntownikach z PRL-u. Ludomira to postać, która zamiast współpracować z uczniami, próbuje ich ustawić do pionu za pomocą metod tak nieskutecznych, że aż komicznych. A oni, w tym narrator, mają w sobie tyle sprytu i nastoletniej bezczelności, że cała sytuacja zamienia się w coś na kształt „bitwy na inteligencję”, w której brakuje tylko szkolnych memów (gdyby te istniały w latach siedemdziesiątych). Sceny z lekcji, kiedy uczniowie prześcigają się w coraz bardziej absurdalnych argumentach, żeby wyjść na „dobrych” i „pomocnych”, są jak miniaturowe scenki rodzajowe – pełne błyskotliwych ripost, przerysowanych gestów i ironii.
Nieco dalej poznajemy Ebona, czyli nauczyciela prac ręcznych, który zyskał swoje przezwisko, bo twarzą przypomina ebonitowy klocek – sztywny, poważny i nieco matowy. Ebonit wciąga uczniów w swoje fantastyczne pomysły, które często kończą się katastrofą. Jedna z najlepszych scen to moment, w którym bohaterowie, w ramach niewinnej pomocy, prawie pozbawiają go zdrowia, gdy lina z maszyną wymyka się spod kontroli. W efekcie nauczyciel ląduje głową w drzwiach od toalety, jakby nagle próbował prowadzić dialog filozoficzny z muszlą klozetową. To nie jest zwykła wspomnieniowa anegdota – to jest gag, który w innym wydaniu mógłby trafić do „Misia” albo „Alternatyw 4”.
Narracja autora to prawdziwa perełka – jest pełna dystansu do siebie i do świata. On nie próbuje robić z siebie bohatera. Wręcz przeciwnie – często portretuje siebie jako sprytnego, ale lekko fajtłapowatego dzieciaka, który w każdej sytuacji potrafi znaleźć powód do śmiechu. Dzięki temu, zamiast patetycznej opowieści o „trudach dzieciństwa w PRL-u”, dostajemy coś na kształt szkolnej kroniki psotników, gdzie humor wynika z naturalnej nieporadności życia i ciągłego ścierania się wyobraźni z twardą rzeczywistością.
Jednym z najbardziej zabawnych wątków jest chemiczna eksplozja w umywalce, kiedy autor i jego koledzy przypadkiem odkrywają, że nauka może być widowiskowa – zwłaszcza gdy w grę wchodzą metale lekkie, woda i ogień. Opis tej sytuacji jest tak plastyczny, że niemal czuje się zapach przypalonej grzywki nauczyciela chemii (znanego jako Hiszpan). W tym momencie przypomina się scena z kreskówki, kiedy bohater stoi w dymie, a jego włosy sterczą we wszystkie strony jak świeżo po eksplozji dynamitu. To jest właśnie urok tej książki – każda historia ma w sobie tyle humoru i energii, że czytelnik sam czuje się częścią tej bandy łobuzów, którzy potrafili zamienić każdą lekcję w przygodę.
Nie brakuje też opowieści o „wielkich eksperymentach” z dorosłością, jak choćby o destylacji własnoręcznie przygotowanego zacieru. Bohaterowie podchodzą do tego z takim zapałem, jakby odkrywali nowy pierwiastek, a tymczasem ich największym osiągnięciem jest kac i świadomość, że rzodkiewka to zły pomysł na zakąskę. Zresztą, cała chemiczna przygoda to majstersztyk – nie tylko ze względu na śmiech, jaki wywołuje, ale też na to, że oddaje ducha tamtych czasów. Bo w PRL-u, jeśli czegoś nie było, to trzeba było to zrobić samemu – nawet jeśli oznaczało to „laboratorium” w szkolnej pracowni.
Książka bawi, ale nie jest to humor pusty. Pod spodem kryje się opowieść o dzieciakach, które w szarym świecie PRL-u potrafiły znaleźć barwy życia. Widać tu przyjaźń, solidarność i pomysłowość, która czasem balansuje na granicy absurdu. Na przykład historia z krowami Raczkowskiego to niemal western przeniesiony na polską wieś. Zamiast kowbojów mamy ekipę nastolatków, zamiast stada dzikich koni – krasule, które wyruszają na spontaniczny marsz wolności po miasteczku. A w tle jamnik Psota, który w swojej pasji tarzania się w krowich plackach mógłby zdobyć złoty medal w kategorii „najbardziej beztroski pies roku”.
Podczas lektury nie sposób nie zauważyć, jak zręcznie autor łączy humor z nutą nostalgii. Nie idealizuje tamtych czasów, ale też nie rozlicza ich gorzko. Dla niego PRL jest sceną, na której każdy dzień był spektaklem z niespodzianką – trochę śmiesznym, trochę dziwnym, ale zawsze wartym zapamiętania. Dzięki barwnym opisom i lekkiej narracji czytelnik przenosi się w świat, gdzie zwykła droga do szkoły mogła zamienić się w tor przeszkód, a wyprawa po mleko w sąsiedztwie kończyła się wyścigiem z wściekłą krasulą.
Całość czyta się jak serię opowieści przy ognisku, kiedy ktoś z uśmiechem wspomina swoje młode lata, a słuchacze wybuchają śmiechem, bo nie mogą uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Autor pisze tak, jakby miał naturalny talent do opowiadania dowcipów – każde zdanie jest pełne drobnych smaczków i złośliwych, ale ciepłych obserwacji.
To książka, która rozbawi zarówno tych, którzy pamiętają tamte czasy, jak i tych, którzy znają je tylko z filmów i opowieści rodziców. Jest jak pudełko starych zdjęć, z którego wysypują się wspomnienia – czasem absurdalne, czasem odrobinę szalone, ale zawsze autentyczne. I przede wszystkim – jest to książka, która udowadnia, że nawet w najbardziej szarych czasach można było przeżyć życie na kolorowo, jeśli miało się do tego odrobinę wyobraźni, paczkę lojalnych kumpli i niegasnący apetyt na przygody.
Wydawnictwo: 0
Data wydania: 2025-05-08
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 254
Tytuł oryginału: Dorastałem w PRL-u
Język oryginału: POLSKI
Dodał/a opinię:
Ewelina Białogołąbek
Są ludzie, którym zabijanie sprawia przyjemność, są też mordercy, którzy w swoim schizofrenicznym świecie słyszą nakaz aby zabić, wykonać polecenie według...
W ,,Farmerze", podobnie jak poprzednio w ,,Daltoniście" oraz ,,Słudze", ukazana została postać bezwzględnego mordercy, którego patologiczny umysł planuje...