Lilly Lucas kolejny raz zabrała mnie na słoneczne Hawaje, gdzie morska bryza rozwiewa włosy, wysokie fale tańczą po oceanie, gorący piasek parzy stopy, a wokół roznosi się zapach olejku do opalania oraz słodka i egzotyczna woń kwiatów plumerii.
“Może to właśnie mój dom” jest drugą częścią serii Hawajska miłość i można czytać ją osobno (troszkę nawiązuje do poprzedniczki, ale nie w głównym wątku). Niezwykle gorąca przez panujący na wyspie klimat i relację głównych bohaterów, niezwykle ciepła w swoim wyrazie, chwilami zabawna, a chwilami trudna ze względu na przykre doświadczenia Tristana i Laurie, książka, która jest doskonałą historią na wakacyjne dni. Lekka, ale nie stroniąca od cięższych spraw, takich jak trau*ma czy utrata kogoś bliskiego.
Laurie wraca na Oʻahu, by pomóc bratu w urządzeniu pensjonatu. Dziewczyna chce zrezygnować ze studiów, zostać na wyspie i spróbować pracy jako ratowniczka wodna. Na jej drodze staje jednak Tristan – brat Chipa, w którym skrycie się podkochuje. Chłopak jest surowy i zamknięty w sobie, co więcej, już przy pierwszym spotkaniu głośno wyraża niepochlebną opinię o Laurie. Niestety, pech chce, że jej instruktorem zostaje właśnie “ten gorszy” z Chipmanów. Tristan ani przez moment nie wierzy w to, że jego podopieczna poradzi sobie w roli ratowniczki. Czy dziewczyna utrze mu nosa?
Nie mogę nie wspomnieć o miszmaszu, który zrobiła w tej części autorka i za który ogromnie jej dziękuję. Bo kiedy zakochujesz się nie w tym bracie, w którym... chciałaś, to więcej niż pewne, że będzie się tu działo. Uwielbiam, że w tej historii został złamany schemat dążenia do spełnienia uczucia, które kiełkowało od dawna. Dzięki temu wszystko toczy się inaczej, niż pierwotnie zakładamy i to jest super!
Relacja Laurie i Tristana to prawdziwy rollercoaster – rozpędza się powoli i niegroźnie, choć od początku sprawia, że serce szybciej bije. Od pierwszego spotkania między tą dwójką iskrzy. Najpierw są to iskry nienawiści, które wraz z bliższym poznaniem przemieniają się w coś pozytywnego... sympatię, przyjaźń, zauroczenie – a stąd już prosta droga do miłości. Tylko czy traumatyczne doświadczenia z przeszłości, których oboje doświadczyli, pozwolą im na wyjście ze swoich pancerzy chroniących przed otwarciem się na uczucia?
Autorka pięknie pokazała relacji bohaterów – od wzajemnej niechęci po prawdziwą bliskość, która dzieje się swoim właściwym tempem. Bardzo podobało mi się, że ich uczucie nie wybucha z dnia na dzień, a dojrzewa w swoim rytmie. Przełamywanie lodów, pierwszych razów i wzajemna troska, która w pewnym momencie przybiera na sile, roztopiły moje serce. Lilly Lucas podobnie jak w pierwszym tomie tej serii, zadbała o to, aby główni bohaterowie byli naturalni, ludzcy, życiowi, ale przede wszystkim empatyczni i dali się lubić.
Atutem tej książki jest bez dwóch zdań jej hawajski klimat – autentyczny, ciepły, pobudzający zmysły. Czujesz się tak, jakbyś razem z bohaterami biegał* po rozgrzanym piasku, uczył* się łapać fale na desce surfingowej, czuł* respekt przed oceanem, który, co najlepiej wiedzą Laurie i Tristan — w jednej sekundzie może odebrać wszystko.
„Może to właśnie mój dom” to książka o dawaniu sobie drugiej szansy, przezwyciężaniu lęków, i sile kobiecej odwagi. To też idealna lektura na lato – romantyczna, wzruszająca, pełna ciepła i romantycznych obrazków.
Ta książka jest jak wody oceanu, które raz koją niczym otulenie wody subtelnie przybijającej do brzegu plaży oraz szum spokojnych fal, a innym razem bywają burzliwe, głośne, pozostawiają po sobie siniaki, które, mimo iż szybko znikają, są bolesne przez długi czas.
Kocham tę historię, jestem nią oczarowana i już z niecierpliwością czekam na kolejny tom.
Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 2025-07-16
Kategoria: Dla dzieci
ISBN:
Liczba stron: 336
Tytuł oryginału: This could be home
Dodał/a opinię:
zaczytania
Wielkie marzenia, sport i... miłość na Hawajach. Co okaże się ważniejsze? Louisa, wschodząca gwiazda niemieckiego tenisa jest zdruzgotana po niedawnej...