"Kult"Łukasz Orbitowsi
Jaka jest książka Łukasza Orbitowskiego; to swoista opowieść,rozmowa, gawęda. Mamy rok 1983, czyli okres generała Jaruzelskiego i SB. Pewnego dnia Heniek, który zawsze wymagał opieki rodziny, doznaje objawienia na działkach - ukazała mu się Maryja i zażądała od niego wybudowania sanktuarium; prostoduszny spokojny Heniu dążył do tego z całych swoich sił i możliwości. Wieść się roznosi i w krótkim czasie do małej miejscowości ściąga rzesza pątników, nie tylko z Polski, gdy Henio dodatkowo zaczyna dotykiem leczyć, jest ich coraz więcej. Tą opowieść snuje Zbyszek, brat Henia, fryzjer z zawodu i zamiłowania, mąż, ojciec dwóch dorastających chłopców. Zwyczajna rodzina jakich wiele. Zbyszek ma tylko jedną wadę - pociąg do pięknych kobiet i to gubi jego i jego rodzinę,bo esbecy umieją kombinować. Książka napisana bardzo przystępnym,prostym językiem dobrze się czyta, choć momentami bardzo się dłuży, moim zdaniem powinna być krótsza. Czyta się ją jak opowieść naszych rodziców, dziadków, czyli swojsko jest. A sama historia, trochę niewiarygodna, jak to było z tymi oławskim objawieniami? Jest dobrze udokumentowana, ale czy prawdziwa? Opowieść przede wszystkim o ludziach,wierze i ich tajemnicach. Ale i o rodzinie, miłości,oddaniu, pasjach, lojalności rodzinnej,zrozumieniu,stracie bardzo bolesnej stracie, bardzo mocnej chęci wręcz potrzebie naprawienia tego co się zepsuło, odkupienia winy.
Bardzo dobra opowieść rodzinna z historią w tle. Czy w nią uwierzycie? Sami musicie to przeczytać i osobiście się przekonać.
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2019-05-15
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 480
Dodał/a opinię:
Aneta Jarzębska
Kultowe opowieści Łukasza Orbitowskiego Niewyjaśnione samobójstwa taksówkarzy. Droga widziana tylko przez nielicznych. Spalony blok z lokatorem, którego...
Kryminalna intryga w oparach grozy i magii! Kuba i Konrad - kumple z podstawówki przy Wąskiej, na krakowskim Kazimierzu - próbują rozwiązać zagadkę śmierci...
Pan nie wie, co to prawdziwa ciemność. Pana nauczyli życia w świetle. Pan się urodził w szpitalu pod jarzeniówką, ja w ciemnej chałupie. Tym się różnimy. Dlatego ja mówię, a pan nic nie rozumie. Jak szliśmy do Oławy z tych Jaczkowic, na drodze, a potem w samej Oławie nie było żadnego sztucznego światła. Żadnych latarni, stadionów, stacji benzynowych. Mieliśmy tylko księżyc i bliskie gwiazdozbiory. Długo żeśmy szli. Bałem się coraz bardziej. W ciemności człowiek widzi wyraźniej, co ma w sobie. Nawet jeśli jest chłopcem. Może dlatego wy o sobie tak niewiele wiecie. Tak czy inaczej, w końcu doszliśmy.
Więcej