Kilka lat temu obejrzałam film „Hotel Rwanda” przedstawiający ludobójstwo w Rwandzie, kiedy to ludzie z plemienia Hutu wymordowali setki tysięcy mieszkańców będących Tutsi. Temat ten szczerze mnie zainteresował, choć przepełnia go okrucieństwo, przemoc i brutalność. Dlatego też, kiedy usłyszałam o tej książce, dotyczącej w dużym stopniu tej samej tematyki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Wraz z autorką przenosimy się do katolickiego liceum, które kształci młode mieszkanki Rwandy. Większość uczennic należy do wiodącego prym w kraju ludu Hutu, zdecydowana mniejszość do Tutsi, a te nie są mile widziane. Mimo że nie wyrządziły one nikomu krzywdy, każdego dnia muszą znosić upokorzenia i obelgi. Katolickie liceum, które w praktyce powinno być miejscem okazywania sobie miłości i szacunku, w rzeczywistości jest sceną do okazywania niechęci i uprzedzeń. Mukasonga bardzo dobrze oddaje klimat rosnącego napięcia i budzącej się nienawiści. Z każdym mijającym miesiącem roku szkolnego sytuacja dziewczynek Tutsi pogarsza się.
„Trzeba stale przypominać Tutsi, że w Rwandzie są jedynie karaluchami”.
Początkowo miałam wrażenie, że książka jest zbyt spokojna. Veronika i Virginia nie czuły akceptacji ze strony koleżanek, ale przejawy gniewu czy złości pojawiały się rzadko, bardziej jako ataki ze strony konkretnych osób. Z czasem jednak te subtelne uszczypliwości zaczęły przeradzać się w coś groźniejszego. I to czuć na kolejnych stronach powieści. Szybko nabieramy przekonania, że w końcu musi się coś wydarzyć, a kumulowane zło uderzy w bohaterki z wielką mocą. Podążamy za autorką zastanawiając się, jak zakończy się rok szkolny, a tym samym, co wydarzy się z dziewczynkami. Czy skończą szkołę? Czy dyplom przyniesie im ulgę i satysfakcję? Czy złagodzi gniewne nastroje rówieśniczek, a może je zaostrzy?
W to nagabywanie Tutsi przez Hutu Mukasonga wplata elementy tradycji i obyczajowości Rwandy. Dowiadujemy się co nieco o ulubionych potrawach, poznajemy kilka faktów z historii, przekonujemy się, o czym Rwandyjki nie rozmawiają. I wszystkie te rzeczy są niezmiernie ciekawe, choć momentami odnosiłam wrażenie silnego zacofania tych kobiet w stosunku do mieszkanek Europy, którym zazdrościły jasnej cery, kosmetyków czy farbowania włosów. Prawdopodobnie rzeczywiście tak było i być może w takim ukazaniu rzeczywistości nie ma nic złego, ale nie podobało mi się to książkowe skonfrontowanie ludzi białych i ciemnoskórych. Czasami miałam wrażenie, że Biali czują w stosunku do Rwandyjczyków jakąś dziwną, niezdrową niemalże fascynację. Tylko czemu tak naprawdę?
„Maria Panna Nilu” to powieść, w której można się zaczytać. Intrygująca, poruszająca ważny temat, całkiem zgrabnie napisana. Ale czegoś mi w niej zabrakło. Być może nastawiłam się zbyt mocno na temat, który mnie interesuje. A może rzeczywiście można było zrobić więcej.
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2016-09-14
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 305
Tytuł oryginału: Notre-Dame du Nil
Język oryginału: Polski
Tłumaczenie: Anna Biłos
Dodał/a opinię:
Ewelina Olszewska