„Motyl i burza” to pierwsza część trylogii Waltera Luciusa. Oryginalny tytuł brzmi „De vlinder en de storm”, co zostało dość nieporadnie przetłumaczone u nas na motyla i burzę. Od samego początku ten tytuł wywoływał we mnie sprzeczne emocje. Zupełnie mi do niczego nie pasował. Ale jak pomyślicie, że to jednak motyl w burzy lub motyl pośród burzy, to wszystko nabiera sensu.
Co dla mnie było minusem tej książki? Wplątanie w to wszystkoWalentina Ławrowa. Dopóki nie było o nim wzmianki, choć były sygnały o rosyjskich poszlakach, to fabularnie wszystko zapinało się naprawdę spójnie. A dodanie rosyjskiego oligarchy jakoś zupełnie mi tutaj nie pasuje. Owszem, Lucius napisał fabułę tak, aby to wszystko miało wspólny motyw i dzięki temu sens. Nie umniejsza to faktu, że czytając tę książkę miałam wrażenie dodania Ławrowa na siłę. „Motyl i burza” był i tak świetny bez tego motywu i mógł podążyć w zupełnie innym kierunku.
Nawiązanie do Stiega Larssona jest dość udane, aczkolwiek ciężko porównać typowo skandynawskie klimaty z przedstawionymi w „Motylu i burzy” holenderskimi wydarzeniami. Podobieństwa to niewątpliwie dobrze i wiarygodnie opisane śledztwo dziennikarskie i tajemniczość bohaterów. Celny chwyt marketingowy, bo fanów Stiega jest na świecie naprawdę wielu.
Całość recenzji na zukoteka.blox.pl
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 2017-06-20
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 416
Tytuł oryginału: De vlinder en de storm
Język oryginału: holenderski
Tłumaczenie: Ryszard Turczyn
Dodał/a opinię:
Marta Zagrajek