„Wypełniam samobójczą misję (…) Musiałem o tym wiedzieć, kiedy zgłosiłem się do tej misji. Umrę na tym pustkowiu. I będę umierał w samotności”
Ryland Grace budzi się otoczony pokaźną ilością rurek wbitych w zgięcia kończyn i tych prowadzących do maski tlenowej ściśle przylegające do jego twarzy. Jest jedynym z ocalałych członków desperackiej misji ratunkowej, której zadaniem jest uratowanie ludzkości. Tylko nie wie kim jest, i gdzie jest. Samotny, niemogący liczyć na żadną pomoc, z zupełną amnezją. Jego jedynym towarzyszem jest komputer opiekujący się nim podczas śpiączki i dwa martwe ciała. Wraz z upływającymi minutami w głowie Ryland’a pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi, a te z kolei pozostawiają kolejne niewiadome. Szybko okazuje się, że jest lata świetlne od świata który być może już nie istnieje. A jeśli jeszcze istnieje, to właśnie on jest jego jedyną szansą.
Czy można podsumować książkę w dwóch zdaniach? A no można; „Marsjanin” mnie pokonał. „Projekt Hail Mary” zrobił to po raz drugi.
Literatura sci-fi nie jest gatunkiem, po który sięgam na co dzień. Jednak jeżeli mam to robić, to moim marzeniem jest trafiać na takie pozycje jak najnowsza książka Andy’ego Weir’a. To książka, która przypomniała mi o tym, dlaczego kocham czytać. Porwała mnie od pierwszych stron i tak jak kosmos, pochłonęła bez reszty. Widać że nauki ścisłe nie są obce autorowi; sprawnie przeprowadza nas przez tę obłąkańczą naukową terminologię, tak aby „laik” zrozumiał skomplikowane zagadnienia.
W powieściach takich jak ta – tajemniczych, niepokojących, takich, w których karty są stopniowo odkrywane uwielbiam narrację pierwszoosobową. Dzięki niej nie wiedzieliśmy nic ponad to, co wie główny bohater, i wraz z nim podejmowaliśmy działania obserwując jakie skutki przyniosą. Retrospekcje z przeszłości tylko dodawały smaczku i sprawiały że z czasem wszystko zaczęło układać w spójną całość; czemu akurat Ryland brał udział w tej samobójczej misji, i czego miał dokonać, aby uratować ludzkość? Przed czym tak właściwie miał ją ratować?
Bardzo cenię sobie pozycje, które mimo że są jedynie fikcją zawierają w sobie jakąś mądrość, dla której znajdzie się miejsce w realnym świecie. W tym przypadku odnalazłam problem klimatu, a dokładnie skutków jakie przyniesie za sobą gasnące słońce. Nasze słońce póki co nie gaśnie, wręcz przeciwnie, mamy do czynienia z ocieplaniem klimatu. Lecz szala przesunięta zbyt mocno w którąkolwiek stronę może przynieść tak samo opłakane skutki.
Książka wbiła mnie w fotel, a głównego bohatera pokochałam całym sercem. To postać która mnie „kupiła”. Ludzka, nieidealna. Gdyby mi powiedziano że Ryland Grace istnieje naprawdę, uwierzyłabym bez chwili wątpliwości.
Mimo że książka nie należy do cieniutkich, a pokaźna ilość tekstu na każdej ze stron nie ułatwiała sprawy, nie byłam w stanie się od niej oderwać. Najchętniej bym nie jadła, nie piła, nie spała, i pochłonęła ją w dobę, ale szkoda przeczytać na jeden „chaps”.
Jedyne co mi zostaje to nadzieja na ekranizację, nadrobienie poprzednich książek Weir’da i czekanie na kolejne
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2021-05-05
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 512
Tytuł oryginału: Project Hail Mary
Dodał/a opinię:
pachnacestrony
Jeszcze do niedawna Mark Watney przeszedłby do historii jako jeden z pierwszych ludzi, którzy wylądowali na Marsie. Teraz grozi mu, żeby będzie pierwszą...
Nowa powieść autora bestsellerowego MARSJANINA! Prawa filmowe kupione na pniu przez producentów hitu MARSJANIN z Mattem Damonem w roli głównej. Dwudziestokilkuletnia...