Wiele z Was na pewno poznało już powieści pani Wandy Majer-Pietraszak. Dla mnie było to pierwsze, bardzo udane spotkanie z autorką i jej ujmującą opowieścią. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Muza trafiłam do „Srebrnego widelca” – magicznego miejsca, gdzie spełniają się marzenia, ludzie są mili i uprzejmi, pełni empatii i chęci niesienia pomocy. To tutaj serwowane są domowe obiady – niby proza życia, moglibyśmy nawet powiedzieć, że nic szczególnego, a jednak… to niesamowite miejsce bardzo szybko urzekło mnie swoją przemiłą atmosferą.
Antonina – kiedyś aktorka, dzisiaj wspaniała organizatorka, gospodyni i właścicielka „Srebrnego widelca”. Ostatnia przedstawicielka swojego rodu, kobieta doświadczona przez życie, ale umiejąca zachować dystans do siebie i otoczenia. Antonina posiada szczególny dar zjednywania sobie ludzi i to przede wszystkim dzięki niej bywalcy „Srebrnego widelca” stają się prawdziwymi przyjaciółmi, a miejsce to posiada rodzinną, ciepłą atmosferę, która, niczym magnes, przyciąga następne osoby. Do pomocy przy obiadach Tosia zatrudnia Laurę – koleżankę z teatru, która w pewnym momencie swojego życia znalazła się na zakręcie, straciła bliską osobę, posadę i miłość. Są też Panie Brygida i Sabina oraz grono stałych klientów, którzy nie wyobrażają sobie dnia bez smacznego obiadu i miłego towarzystwa…
Powieść pani Wandy stała się dla mnie swego rodzaju literacką sztuką. Czerpiąc ze środowiska aktorskiego autorka stworzyła wspaniałą historię, dzięki której siedząc w fotelu, poczułam się jak w teatrze. Przemili bohaterowie, o mocno zarysowanych sylwetkach dają się lubić, a ich wady wydają się być mało istotne w ogólnym odbiorze postaci. Codzienne problemy bohaterów przeplatają się z sielskim klimatem (może chwilami zbyt bajkowym), co czyni tę powieść przyjemną i odprężającą. Pomaga temu również spora dawka humoru, ciekawe dialogi, celne riposty i zaskakujące zdarzenia. Wprowadzenie wątków związanych z przeszłością rodziny i tytułowego srebrnego widelca pozwala na krótką wędrówkę w stronę rodzinnych korzeni. Powieść napisana lekkim stylem i prostym językiem, stylizowanym na połowę XX wieku ma w sobie sporo elegancji.
Jestem przekonana, że nie jest to moje ostatnie spotkanie z autorką. Z radością sięgnę po wcześniejsze powieści pani Wandy i z ciekawością będę oczekiwała na kolejne historie. A Wam drodzy czytelnicy serdecznie polecam tę pogodną i przyjemną lekturę idealnie pasującą do wiosennego słońca, letniego wypoczynku, złotej jesieni i śnieżnej zimy. Ot, taka propozycja na cztery pory roku… Skorzystajcie z niej, bo warto.
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2017-05-17
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 320
Dodał/a opinię:
Poczytajka
Niezwykła przyjaźń dwóch aktorek. Dojrzałych, mądrych, wrażliwych. W tle ich rodziny i osoby drugiego planu zmagające się nie tylko z codziennością, lecz...
Tytuł tej książki wziął się z ogrodu, w którym przed laty wyrósł krzew tamaryszku. Wyrósł piękny, o mocnych czterech gałęziach. Teraz...