Stacja już zupełnie opustoszała, na peronie hulał wiatr, i przewalały się coraz większe tumany śniegu.
Dzień był wiejny i bardzo przykry, suchy i gęsty śnieg padał nieustannie, a chwilami, gdy zawiała burzliwa wichura, robił się taki mąt i kotłowanina, że wszystko ginęło jakby w białym, spienionym wrzątku, i tylko trzaskały niedomknięte drzwi, jęczały druty telegraficzne i, niedojrzana w skłębionych tumanach, rezerwa przelatywała z przeszywającym świstem!
To są raje prawdziwe, rozumiesz? cudowne, wymarzone raje! Nie mogę o nich wspominać bez zachwytu. Boże, żeby to można rzucić wszystko i lecieć w cały świat, jak ptak! I jak ptak rozwinąć skrzydła i ważyć się w słońcu, odpoczywać gdzieś na szczytach, i ginąć w nieskończonościach. Choćby raz jeden w życiu obejrzeć te cuda i upić się niemi, upić się na śmierć i przepaść!
Tam, w miesiącach zimowych, średnia temperatura dochodzi trzynastu stopni ciepła, to dosyć, nieprawdaż? A dołóż pan do tego morze, zawsze błękitne, niebo bez chmur, wyniosłe palmy, olbrzymie plantacje kwiatów i najpiękniejsze w Europie wybrzeża.
Roił o gwarnych, olbrzymich miastach, już słyszał huk nieprzeliczonych fabryk, już mu zamajaczyły nieprzejrzane równiny Dalekiego Zachodu, już płynął oceanami, przedzierał się przez bory, przez góry pokryte wiecznymi śniegami, przez rzeki i pustynie, doznawał tysiąca przygód i czuł tysiące upojeń i rozkoszy.
Mrok wsączał się do pokoju, mrok szary, posępny i przejmujący zimnem. (...) leciał, marząc bezwładnie o krajach dalekich, o morzach, nieobjętych wzrokiem, o miastach wspaniałych i cudach niewypowiedzianych. Poił się samym wdziękiem nazw i kołysał w rozmarzeniu.
Byle tylko pojechać daleko, jak najdalej i jak najprędzej! Tęsknota ucieczki gdzieś, w świat szeroki, patrzył w mrok rozedrgany, opadający śniegiem i olśnioną duszą unosił się na skrzydłach tęsknoty, leciał cichymi miotami błyskawic coraz dalej, na wszystkie lądy, na wszystkie morza, w nieskończoność!
Pojechać funiculaire'em na Vomero. Niedaleko stacji, na samej krawędzi góry stoi klasztor św. Marcina i przytulony do niego mały taras kawiarni. Stamtąd roztacza się najpiękniejszy widok na świecie! Zalśni panu w słońcu cała zatoka aż po horyzont zamknięty wyspami. Neapol będzie pan miał pod nogami, Wezuwiusz naprzeciw. A od Capri aż po Miceny olbrzymi, granatowy zwał góry poszarpanych zamyka przecudny kraj winnic, pinii, oliwek, zatopionych w słońcu i lazurze!
Śnieg padał wielkimi płatami, gęsty i mokry, posiniały i drżący od zimna dzień.
– Widzieliście ten piękny, śnieżny puszek?! Trzeba się zbierać na sanki, kooo-, kooniecznie. Śniadanie zjedzone? Zęby i buzie wymyte? Ciepłe majtki ubrane? No to w drogę!Kurka wybiegła z chatki w podskokach i z wiaty przycupniętej tuż obok domku wyciągnęła piękne, drewniane sanki.– Kooo-, kooochani musimy jeszcze pójść po Myszatego. On na pewno już na nas czeka.A że z domku Bajdurki było blisko do Myszatego i wystarczyło tylko wsiąść na sanki i zjechać z pagórka, kurka, zanim porządnie się rozsiadła, była już pod progiem swojego serdecznego przyjaciela.Donośnie zapukała - puk, puk!Cisza.– Może zapukamy razem?
Facet był naprawdę uroczy w ten swój zadziorny sposób, czy naprawdę nie zauważyła tego wcześniej? Podobał jej się tembr jego głosu, szybkość, z jaką mówił oraz to, co mówił. Jego zapach, fakt, że bez wahania stanął w jej obronie i nazwał ją swoją dziewczyną.
Koncentrujesz się tylko na sobie. Niby z kimś, ale cały czas solo, niby jesteś mężem i ojcem, ale żyjesz jak kawaler.
Po co komplikować życie, skoro jest ono i tak trudne, skoro i tak każdy dostaje swoją porcję utrapień?
– Każdy zysk niesie ze sobą stratę, a każda strata strata przynosi zysk. Musi być jakaś równowaga w przyrodzie – odpowiedział nieco bardziej optymistycznie Wedel.
Nie wolno żyć przeszłością, ale nie da się jej ot tak wyrzucić na śmietnik.
Stacja już zupełnie opustoszała, na peronie hulał wiatr, i przewalały się coraz większe tumany śniegu.
Książka: Marzyciel