Wydawnictwo: b.d
Data wydania: 2025-06-04
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 414
Tytuł oryginału: The Wedding People
Język oryginału: Angielski
Tłumaczenie: Katarzyna Makaruk
No powiem wam, że była mi taka książka potrzebna. Nie wiem czy wiecie, że ja nie czytam opisów, tylko zawsze sugeruję się okładką i energią jaka z niej bije. Dlatego, kiedy zaczęłam ją czytać, po prostu zbiła mnie z tropu. Wyobraźcie sobie bowiem, że wkraczacie w opis przygotowywanego wesela, gdzie czujecie ten klimat zabawy, ale i niepewności i nagle bum. Poznajemy osobę, która jest nieszczęśliwa. Smutek bije z jej chodu, spojrzenia na innych ludzi i opisywania tego, co widzi od strony smutku i nostalgii. Chwilę, która ma tutaj nastać planowała od dawna, choć długo nie wiemy o czym mówi. Wiemy natomiast, że małżeństwo jej się rozpadło i nie ma szans na powrót. Spakowała swoje drobne rzeczy, wyjechała w cudowną stronę i wynajęła wspaniały pokój obfitujący w luksusy. Bacznie obserwuje weselników i nagle w jej spojrzeniu majaczy sama panna młoda, która nie wydaje się być najszczęśliwsza, jednak chce, aby wesele wypadło bez skazy. W ciasnym miejscu nasza postać zwierza jej się, że planuje się tutaj zabić. Zaczyna toczyć się rozmowa i schodzi na tory dosyć zastanawiające, gdyż ona nie zakazuje jej tego zrobić, a jedynie prosi, aby nie zrobiła tego teraz. Wesele ma trwać prawie tydzień i w tym czasie oczekuje zabawy i radości. W przerwie przechodzimy do chwil z pamięci smutnej kobiety, która swoimi oczami opisuje nam w jaki sposób doszło do powolnego rozpadu jej związku. Wiemy skąd wzięły się problemy i jak każdy kolejny oddalał ich od siebie coraz bardziej. Autorka skupiła się na ukazaniu nam od różnych stron tego, co przemija, jak upada i jak ona sama czuje, że nie jest w stanie się podnieść. Następnie ulegając szczerym słowom, gdyż przy końcu człowiek pragnie wyrzucić z siebie to, co zawsze go bolało, opowiadają o tym co doprowadziło ich do tego momentu. Już nawet jak to piszę, to robi mi się przykro, bo nie każdy z nas jest w stanie udźwignąć to, co go spotkało. Ale dostajemy ludzi, którzy mają się pojawić właśnie w chwili, kiedy jesteśmy na szali totalnego bezkresu.
Dosłownie mega prawdziwa, która czyta się sama. Wciąga bardzo, bo jesteśmy wprowadzeni w sytuację, gdzie poznajemy ich sekrety, jakbyśmy byli tą trzecią osobą, która może się o tym dowiedzieć. To historia o życiu i niemocy na to, co się dzieje. O braku siły, próbowania zrozumienia osób, które się od nas oddalają, podczas kiedy powinny być bardzo blisko. To historia o stracie i ciszy pośród wewnętrznych krzyków. To walka o pokolenie, które jest zbyt słabe, żeby przetrwać w łonie matki. Z pewnością można uronić łzy, bo naprawdę reaguje się albo krzykiem, albo ciszą. Tu najbardziej krzyczy właśnie ich serce... Ogromnie ją polecam!
To ten typ powieści, która nie wymaga żadnego wysiłku intelektualnego. Ot, taki zapychacz albo przerywnik pomiędzy czytaniem czegoś wartościowego. Styl Espach jest lekki, a fabuła płynie sprawnie, nie wymagając od odbiorcy głębszego zaangażowania. Przesłanie dotyczące możliwości zmiany i szans, jakie daje życie, wydaje się banalne - autorka nie wnosi tu nic nowego, a morał można streścić w kilku oklepanych zwrotach.
Szczególnie rażące jest potraktowanie wątku samobójstwa - decyzja Phoebe o próbie odebrania sobie życia za pomocą kocich tabletek o smaku tuńczyka została ukazana niemal komediowo, co moim zdaniem strywializowało poważny temat i odebrało scenie jej emocjonalny ciężar. Zabrakło głębi, przez co motyw ten wydaje się potraktowany nieodpowiedzialnie. Oczekiwałabym jednak większej wrażliwości.
Postać Lili, panny młodej, to niestety zbiór klisz - jest stereotypowo przedstawiona, jej cechy są przerysowane, przez co trudno o jakąkolwiek identyfikację czy współczucie wobec jej losu. Lila nie wychodzi poza utarte schematy, co sprawia, że jej obecność w powieści nie wnosi świeżości ani głębi - jest raczej dodatkiem niż pełnoprawną bohaterką. Takie podejście do kreacji postaci odbiera książce potencjał, który mógłby uczynić ją czymś więcej niż tylko kolejną lekką, prawie nic niepozostawiającą po sobie lekturą.
Audiobook
Jedna z najpopularniejszych książek ostatnich miesięcy. Czytali ją już chyba wszyscy, więc i ja postanowiłam po nią sięgnąć.
Nie przeczytałam zbyt dokładnie opisu i po tytule wydawało mi się, że to będzie jakaś lekka komedia romantyczna, ale okazało się, że nic bardziej mylnego. Opowiada o kobiecie, którą po wielu latach małżeństwa opuścił niewierny mąż, a ona będąc w depresji postanawia ze sobą skończyć w pewnym hotelu, gdzie w tym samym czasie trwają przygotowania do ślubu.
Muszę przyznać, że początek tej książki był świetny i rozbudził mój apetyt na dobrą, czytelniczą ucztę. Miałam nawet wrażenie, ze czytam coś Fredrika Backmana, ale potem im dalej w las zaczęło się psuć. Zrobiła się ta historia nudna i strasznie przegadana. Irytowały mnie te niekończące się monologi i Panna Młoda. Temat depresji też się jakoś w międzyczasie rozpłynął.
Były zadatki na coś naprawdę dobrego, ale całościowo wyszło średnio. Trochę zmarnowany potencjał. Niemniej jednak warto przeczytać, ale ,,Goście weselni" to nie jest nic wybitnego i niezapomnianego.
Gorąco polecam - piękna i mądra historia. W głębi serca wiedziałam, że Phoebe podejmie najlepszą dla siebie decyzję.
"Dzięki żonie człowiek zostaje architektem. Dzięki kochance architekt nadal tworzy. Rzeczy, o których marzył, ale nigdy ich nie zrealizował. Urzeczywistnia plany, które trzymał w szufladzie."
"O wiele łatwiej jest tkwić w czymś i czekać, aż ocali nas ktoś inny".
"Może wszyscy są samotni. Może po prostu to znaczy być człowiekiem. Ciągle się zmagać z własną samotnością, z istnieniem w pojedynczym ciele. Może każdy siedzi w nocy i wymyśla powody, dla którychjest najsamotniejszą istotą ludzką na świecie."
Świetna, zaskakująca, skłaniająca do refleksji. Zabawna i smutna zarazem. Prawdziwa jak życie.
Przyszła panna młoda zaprosiła całą rodzinę i znajomych do hotelu na tydzień, aby wraz z nią i jej przyszłym mężem świętować ich ślub. Przedślubna gorączka opanowała wszystkich. Kolacje, wspólne zajęcia, piękny wystrój i specjalnie jedzenie. Przygotowania do ślubu idealnego!
Phoebe pięknie wystrojona kobieta zjawia się w hotelu, ale nie żeby świętować nowy rozdział życia narzeczonych. Wręcz przeciwnie. Po rozwodzie z mężem, śmierci swojego kota wyszła z domu, wykupiła najdroższy pokój w hotelu i przyjechała tu się z*bić. W hotelowym pokoju, z widokiem na morze i po najsmaczniejszej kolacji jaką kiedykolwiek jadła.
Co wniesie w jej życie przypadkowe spotkanie z panną młodą? Każda z nich chce idealnie zaplanować życie. Ale czy tak się da?
Książka o stracie z którą nie możemy się pogodzić, o samotności i potrzebie rozmowy z drugą osobą. Historia która daje nadzieję, że nigdy nie jest za późno, aby zacząć od nowa.
Przeczytane:2025-11-19, Ocena: 5, Przeczytałam, Biblioteka, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2025 roku, 52 książki 2025, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu – edycja 2025,
„Goście weselni“ to była dla mnie dość dziwna i zaskakująca powieść, od której jednak trudno było mi się oderwać. Nie czytając opinii, lecz sugerując się tytułem i okładką, spodziewałam się lekkiej i może też zabawnej opowieści w stylu komediowym. Lecz jestem pozytywnie zaskoczona, bo to ciekawa i bardzo wciągająca historia o kobiecych perypetiach. Nie tylko tych związanych ze ślubem...
Może nie ma w książce zbyt wielkiej akcji, ale za to jest całkiem sporo rozmów i przemyśleń bohaterów, które pozwalają na lepsze ich poznanie.
Phoebe Stone przyjechała do luksusowego hotelu nad oceanem tylko w jednym celu. Nie ma ze sobą nawet bagażu. Chce odreagować i pobyć w miejscu, które kiedyś jej się spodobało, lecz jest bardzo, bardzo drogie...
Nie spodziewała się jednak tego, że trafi na taką liczną ilość gości. Do hotelu zjeżdżają się goście na wesele...
"Hotel wygląda dokładnie tak, jak Phoebe sobie wyobrażała. Rozsiadł się na skraju klifu niczym wielkie stare psisko cierpliwie czekające na jej przybycie. Wprawdzie zza budynku nie widać oceanu, ale ona wie, że tam jest..."
"A potem widzi kolejkę do recepcji.
Ogromnie długą - czegoś takiego spodziewałaby się na lotnisku, a nie w wiktoriańskim pałacyku nad oceanem. Tymczasem jest, ciągnie się przez hol, mijając zabytkowe schody z dębowego drewna."
Chociaż Phoebe już którejś kolejnej osobie mówi, że nie przyjechała na wesele, panna młoda i tak wręcza jej okazjonalny upominek powitalny.
Wszystko w tym hotelu jest perfekcyjnie dopracowane, wszystkie szczegóły i szczególiki dopięte na ostatni guzik, to jednak nie przewidziała niespodziewanego gościa, który również będzie w hotelu. Phoebe tak zaintrygowała pannę młodą, że postanowiła dowiedzieć się, w jakim celu akurat teraz tu przyjechała.
Obie kobiety dosyć szybko znajdują wspólny język, jakoś tak łatwo im się rozmawia, ze otwierają się przed sobą. Phoebe wyjaśnia, że przyjechała tu tylko na jedną noc, żeby się zabić.
Przyszła mężatka nie nie jest tym zachwycona, lecz wręcz przerażona, bo przecież to zepsuje uroczystość, którą tak dokładnie planowała od lat. Musi odwieść od tego kobietę...
Ta rozmowa ma ogromny wpływ na losy obu kobiet, co tylko potwierdza, że czasem planowanie nie większego sensu, bo i tak może być całkiem inaczej. A często przypadkowe spotkanie może zupełnie odmienić nasze życie.
Opowieść wzruszająca, emocjonująca, która zapamiętam na dłużej, bo część wątków z tej książki jest jakby wyjęta z mojego życia...
Czytało mi się bardzo szybko i lekko.