Nowa powieść, nowy bohater - Robin Cook w wyśmienitej formie!
Michael ,,Mitt" Fuller rozpoczyna rezydenturę na oddziale chirurgii słynnego, niemal trzystuletniego szpitala Bellevue. Kiedy pacjenci Fullera zaczynają umierać w tajemniczych okolicznościach, a obowiązki rezydenta okazują się zadaniem ponad jego siły, sprawy zaczynają wymykać mu się spod kontroli. Ofiar przybywa, a jakaś tajemnicza siła przyciąga Matta ku opuszczonemu gmachowi dawnego szpitala psychiatrycznego, który nie został wyburzony i wciąż stoi w sąsiedztwie nowoczesnego szpitalnego wieżowca. Ku swojemu przerażeniu Mitt odkrywa, że jest silniej powiązany z przeszłością, niż wydawało się to możliwe...
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2025-08-12
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: Bellevue
"Szpital Bellevue" Robina Cooka to powieść pojedyncza, zamknięta, thriller medyczny z elementami powieści grozy. Przede wszystkim jednak jest to hołd dla faktycznego nowojorskiego szpitala o tej samej nazwie - cały opisywany kompleks budynków, ich bogata i skomplikowana historia jest w powieści prawdziwa. Prawdziwa jest też historia medycyny, choć oparta o postacie i zdarzenia fikcyjne. A jednak poprzez nią autor doskonale obrazuje cienie postępu medycyny, ofiary, jakie przypadkowe pacjenci ponieśli nieświadomi aspiracji czy przekonań opiekujących się nimi lekarzy. Jest i historia współczesna - ta jednak przedstawiona jest z drugiej strony, ze strony młodych rezydentów chirurgii, która obrazuje jak wymagający, wręcz niewyobrażalnie trudny jest to czas dla tych, którzy w przyszłości chcą pomagać przedłużać ludzkie życie. Postacią centralną jest młodziutki lekarz świeżo po studiach, który rozpoczyna swoją rezydenturę, to jemu towarzyszymy na dyżurach, podczas asyst na salach operacyjnych, gdzie w jego obecności dochodzi do dziwnie niewytłumaczalnych zdarzeń. Przypadek czy siła wyższa, nadprzyrodzona? Autor zdaje się bazować właśnie na tej niepewności, choć wydaje mi się, że to nie sama fabuła jest dla niego najważniejsza. Przede wszystkim zatem polecam ten tytuł tym, którzy lubią historię osadzoną w ciekawych miejscach, jak i tym, których ciekawią wątki medyczne, rozwój tej dziedziny nauki.
Minęło ponad trzydzieści lat, odkąd Jack Stapleton ukończył studia i stracił kontakt z przyjaciółmi z tamtych czasów: Shawnem Daughtrym i...
A medical thriller set in the thrilling and dangerous brave new world of reproductive technologies. Dr Marissa Blumenthal has suspicions about what is...
Przeczytane:2025-09-03, Ocena: 5, Przeczytałam, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2025 roku, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu – edycja 2025,
Kiedy zaczęłam czytać Szpital Bellevue, od pierwszych stron wiedziałam, że Robin Cook zabiera mnie w podróż, która nie będzie tylko zwykłą medyczną intrygą. Choć nazwisko autora zawsze kojarzyło mi się z dynamicznymi thrillerami, tym razem poczułam, że historia ma inny ciężar – taki, który wciąga nie tylko napięciem, ale i atmosferą niepokoju. I nie chodziło już tylko o same medyczne tajemnice, ale o poczucie, że coś złowrogiego kryje się w murach tego słynnego szpitala.
Michael „Mitt” Fuller to bohater, z którym od razu weszłam w emocjonalny kontakt. Dwudziestoczteroletni rezydent chirurgii, spadkobierca rodzinnej tradycji, dźwiga na barkach ogromne oczekiwania – i swoje, i cudze. Jego pradziadek, dziadek oraz ojciec już wcześniej pracowali w Bellevue, więc Mitt miał niemal zapisane w genach, że trafi właśnie tam. Wydawałoby się, że to wymarzony początek kariery – w prestiżowej placówce, z historią, w miejscu niemal legendarnym. A jednak od samego początku coś zaczyna się psuć. Jego pacjenci umierają zbyt często, zbyt niespodziewanie, zbyt podobnie. To nie są normalne zgony, choć wszystko w dokumentacji sugeruje przypadkowość.
To właśnie wtedy poczułam, że ta książka jest o czymś więcej niż o rezydentach i procedurach. Mitt zaczyna przeczuwać, że w Bellevue dzieje się coś niewytłumaczalnego – i to nie tylko medycznie. Ma wizje, które przyprawiły mnie o ciarki: dziewczynki w zakrwawionych sukienkach, cienie w korytarzach, krzyki, które wydają się płynąć z murów. Z początku nie wiedziałam, czy to metafora jego przemęczenia, czy faktyczny element fabuły. Ale im dalej, tym bardziej czułam, że twórca świadomie igra z granicą między światem realnym a nadprzyrodzonym.
I właśnie to uderzyło we mnie najmocniej. Przywykłam do Cooka jako autora mocno zakorzenionego w medycynie i nauce. A tutaj – tak, medycyna wciąż była podstawą, ale pojawiła się jeszcze inna płaszczyzna: horror psychologiczny i niemal gotycka aura starych budynków Bellevue, które zdawały się żyć własnym życiem. To miejsce – ze swoją historią jako szpital psychiatryczny, pełen mrocznych opowieści i zapomnianych tragedii – stało się dla mnie równoprawnym bohaterem. Czytając, miałam wrażenie, że te ściany oddychają, że ukrywają więcej, niż można by znieść.
Mitt jest bohaterem, który wzbudził we mnie zarówno empatię, jak i irytację. Empatię, bo jego wrażliwość i podatność na emocje były mi bliskie. To nie jest zimny lekarz nastawiony na procedury. To młody człowiek, który przeżywa każdą śmierć, każde niepowodzenie, a równocześnie zmaga się z cieniem rodzinnej legendy. Irytację – bo momentami wydawał mi się naiwny, zbyt łatwo dający się prowadzić przez swoje lęki i wizje. A jednak to właśnie ta jego kruchość sprawiła, że z zapartym tchem śledziłam jego los.
Najbardziej poruszyła mnie warstwa psychologiczna powieści. Mitt staje się kimś rozdwojonym: lekarzem, który chce być racjonalny i opierać się na nauce, i człowiekiem, który coraz mocniej doświadcza czegoś, czego nie potrafi wytłumaczyć. To rozdwojenie przypominało mi moje własne chwile w życiu, gdy rozum mówi jedno, a intuicja drugie – i trudno zdecydować, której ścieżce zaufać.
Thrillerowe tempo akcji trzymało mnie w napięciu, ale przyznaję, że najbardziej zapadały mi w pamięć nie tyle same medyczne tropy, ile atmosfera: mroczne korytarze, nagłe wizje, wrażenie, że coś obserwuje bohatera, a razem z nim mnie, jako czytelniczkę. Były momenty, w których odkładałam książkę wieczorem, bo nie byłam w stanie czytać jej przy zgaszonym świetle. To dla mnie najlepszy dowód, że autorowi udało się wykroczyć poza klasyczny thriller medyczny i wejść w rejony, które działają na podświadomość.
Kiedy dotarłam do finału, poczułam mieszaninę ulgi i melancholii. Ulgi – bo napięcie zostało rozładowane, a część tajemnic rozwiązana. Melancholii – bo Mitt nie wyszedł z tej historii taki sam. I ja też nie. Zostałam z pytaniami o dziedzictwo, które nosimy, o to, czy przeszłość może wciąż w nas żyć, a także o to, jak cienka bywa granica między medycyną a metafizyką.
Szpital Bellevue nie jest lekką rozrywką. To książka, która przytłacza atmosferą, zmusza do zatrzymania się i pozwala poczuć klaustrofobię miejsca, w którym jednostka traci kontrolę. Ale dla mnie właśnie w tym tkwi jej siła. Mitt Fuller stał się dla mnie bohaterem symbolicznym – młodym lekarzem, który musi stawić czoła nie tylko chorobom pacjentów, ale i duchom przeszłości, zarówno własnej, jak i całego szpitala.
Zamykając książkę, miałam wrażenie, że Cook zrobił coś niezwykłego – połączył thriller medyczny z horrorem psychologicznym, tworząc historię, która działa nie tylko na intelekt, ale i na emocje. Dla mnie była to lektura, która zostanie we mnie na długo. Bo choć to opowieść o Michaelu Fullerze, tak naprawdę jest też o każdym z nas – o tym, jak próbujemy znaleźć swoje miejsce w świecie, w którym granice między rozumem a lękiem bywają zaskakująco płynne.