Czy uda się zacząć wszystko od nowa? „Złamane Serce w Toskanii" Rafała Krzysztofa Jaworowskiego

Data: 2025-09-05 14:29:01 | aktualizacja: 2025-09-15 14:51:16 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 19 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Justyna i Radek są parą wiodącą idealne życie. Mają bogatych rodziców, artystyczne marzenia i są w sobie bezgranicznie zakochani. Tworzą idealny związek i są otoczeni miłością. Ich przeznaczenie jest jednak inne - wszystko zmienia się w jednej chwili. To opowieść o szczęściu, złym losie, załamaniu, utraconej nadziei, ale także o dążeniu do celu, wytrwałości i pojawiającej się szansie na rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Czy tym razem się uda? Czy inna kultura, inni ludzie, pasja zdołają uleczyć poranioną duszę?

„Złamane Serce w Toskanii" Rafała Krzysztofa Jaworowskiego grafika promująca książkę

Zapraszamy do przeczytania powieści Rafała Krzysztofa Jaworowskiego Złamane Serce w Toskanii. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment tej książki:

Od autora

Ostatnio zwróciłem uwagę na to, że osoby młode próbują odnaleźć się w świecie technologii, w którym zaczyna królować sztuczna inteligencja oraz robotyka. Młodzi zadają wiele inteligentnych pytań, szukając autorytetów, które ich poprowadzą. Brakuje niestety sensownych odpowiedzi. Ja nie czuję się autorytetem, ale wiem jedno: jeżeli ktoś mówi Ci, abyś przestał się uczyć i rozwijać, to ostatnie, czego chce, to twojego dobra. Spójrz na polski rynek — gdzie się podziali krawcowe i szewcy? Oni dosłownie wyginęli, przechodząc na emeryturę albo zwyczajnie żegnając się z tym światem. Zaczyna brakować mechaników, elektryków samochodowych oraz blacharzy, ponieważ zostały pozamykane zawodówki, a nie wprowadzono więcej liceów profilowanych, które mogłyby uczyć tych zawodów. Teraz reszcie osób wmawia się, że wszystko za człowieka zrobi sztuczna inteligencja. Kim stanie się człowiek, jeśli przestanie się uczyć i straci know-how? Niewolnikiem.

Kochane moje córeczki Saro, Lilio, Oliwio oraz kochane córeczki mojej siostry Haniu, Alicjo, Helenko — nigdy nie słuchajcie tych, którzy radzą Wam przestać się uczyć! Bo to źli ludzie.

PS Bardzo dziękuję pani redaktor dr Katarzynie Wróbel za jej wkład w powstanie tej, mam nadzieję inspirującej, książki.

Krakowskie Przedmieście

Justyna Ziółkowska była piękną osiemnastoletnią kobietą o długich blond włosach, jasnej cerze i niebieskich oczach. Lubiła ubierać się w luźne ubrania — w dżinsowe spodnie o poszerzanych nogawkach, bluzę w kwiaty o rozmiar za dużą oraz wielkie czarne glany. Miała wiele przyzwyczajeń, na przykład zakładała skarpety nie do pary, a na każdej ręce nosiła po trzy różnokolorowe bransoletki. Była również po uszy zakochana w swoim chłopaku, Radku, którego poznała w kościele na jednym ze spotkań Ruchu Światło-Życie. Parą byli od trzech lat. Radosław Ryszkowski mierzył prawie dwa metry. Był szczupłym osiemnastoletnim chłopakiem o wątłej posturze i długich czarnych włosach. Lubił ubierać się na czarno. Przypadkowy przechodzień pomyślałby, że jest fanem metalu, jednak nic bardziej mylnego. Radek uwielbiał bowiem muzykę poważną. Celem jego rodziców było wychowanie kolejnego Chopina, a chłopak już od wielu lat zdobywał laury na konkursach pianistycznych. Justyna również miała artystyczną duszę, w wolnych chwilach zajmowała się rzeźbieniem w glinie. Jej marzeniem było dostać się do akademii sztuk pięknych. Radek jeszcze nie wiedział, jakie studia wybrać. Miał pewne przemyślenia, jednak do tej pory nie podzielił się nimi ze swoją dziewczyną. Oboje byli osobami głęboko religijnymi. W ich rozmowach wiele razy, mimo ich młodego wieku, przewijał się temat zaręczyn i ślubu. Zwłaszcza że od paru miesięcy zaczęli uprawiać ze sobą seks. Doszli do wniosku, że i tak planują wspólne życie, więc po co czekać do ślubu.

Tego dnia świętowali trzecią rocznicę swojego związku. Radek postanowił zabrać Justynę do włoskiej restauracji w centrum Warszawy. Był 2 lipca, godzina 20:00. Szli, trzymając się za ręce. Wspominali pierwsze spotkanie Ruchu Światło-Życie w kościele św. Anny. Dla Justyny był to najwspanialszy dzień. Cały czas w sercu miała poczucie, że idzie z osobą, z którą spędzi resztę życia.

— Pamiętasz, jak po spotkaniu w kościele zaprosiłeś mnie do naszej restauracji? Wyglądaliśmy trochę śmiesznie, chyba byliśmy tam najmłodsi. — Justyna uśmiechnęła się na myśl, że trzy lata wcześniej byli zaledwie dziećmi.

— Bardzo dobrze pamiętam! Zwłaszcza gdy podszedł kelner i zapytał, czy ma przyjąć zamówienie, jak rodzice przyjdą. Rany! Cały czerwony się zrobiłem. Taki byłem zestresowany naszą randką, a ten pomyślał, że jesteśmy rodzeństwem czekającym na rodziców. — Radek znowu poczuł się zawstydzony, wspominając tamto upokorzenie.

— A ja mu się nie dziwię — powiedziała Justyna. — Wiesz, powinieneś wybrać stolik dla dwóch osób, a wybrałeś dla czterech i jeszcze, zamiast usiąść naprzeciwko mnie, usiadłeś obok, więc rzeczywiście wyglądało to tak, jakbyśmy na kogoś czekali. A wiesz, trzy lata temu to naprawdę wyglądaliśmy jak dzieci.

— Myślisz, że ten kelner nadal tu pracuje?

— Rok temu jeszcze był, więc liczę, że i w tym roku będzie. Ale nie wiadomo, czy trafimy na jego zmianę.

Gdy dotarli do restauracji, Radek otworzył drzwi Justynie. Weszli do środka. Kelner od razu do nich podszedł, a potem zaprowadził ich do zarezerwowanego stolika. Chłopak wszystko skrupulatnie przygotował, pamiętając o rezerwacji. Nie mógł sobie pozwolić na ryzyko, że nie będzie dla nich miejsca, zwłaszcza że była to oblegana restauracja.

Siedząc naprzeciwko siebie, zastanawiali się, co zamówić.

— Na co masz ochotę, moja droga?

— Może grillowaną pierś? — Justyna rozejrzała się po restauracji. — Nie ma go! Kurka wodna! Nie ma!

— Naszego kelnera?

— No tak! Zawsze był! Myślisz, że może to nam przynieść pecha? — zapytała przestraszona.

— Nie pleć głupot! Jesteśmy ze sobą szczęśliwi, planujemy wspólną przyszłość. Co miałoby się zmienić? Jak brak jakiegoś tam kelnera może zaszkodzić naszemu związkowi? — Radek pokręcił głową.

— Chyba nie, ale wiesz, jaka ja jestem przesądna — odparła lekko zawstydzona.

— Justyna, spokojnie. Lepiej zamówmy jedzenie, bo bardzo zgłodniałem.

Kelner przyjął zamówienie.

— Powiem ci, że uwielbiam to miejsce — powiedziała dziewczyna. — Miło też patrzy się na ludzi siedzących wokół. Patrz na prawo. — Wskazała ukradkiem.

Radek powoli przekręcił głowę.

— I co mam tam zobaczyć?

— No nie widzisz? Widać, że to ich pierwsza randka. Jak miło tak popatrzeć i sobie przypomnieć naszą pierwszą rozmarzyła się i po chwili dodała: — Już tak na mnie nie patrzysz jak on na nią.

— A jak on patrzy? — uśmiechnął się Radek.

— No, z takim pożądaniem, aż chciałby ją rozebrać. Widzisz, ty mnie już rozebrałeś i uległam ci, dlatego już tak na mnie nie patrzysz.

— No co ty gadasz… ja ciągle patrzę na ciebie z pożądaniem. Czy sprawiłem, że poczułaś się chociaż przez chwilę nieszczęśliwą? Albo niekochana?

— Oj tam! Sprawdzam cię tylko… przecież widzę, jak na mnie patrzysz. Twoje uczucie jest w pełni szczere — odpowiedziała z uśmiechem Justyna.

Kelner podał jedzenie. Przez chwilę panowała cisza, gdy para zaczęła pochłaniać zamówione dania.

— Czemu nic nie mówisz? — próbowała zagaić rozmowę dziewczyna. Liczyła na to, że nie będą siedzieli w ciszy.

— Właśnie miałem coś powiedzieć…

— Tak, tak, pewnie! Gdybym się nie odezwała, to nadal byśmy siedzieli w ciszy. — Spojrzała na chłopaka tak, jakby miała go zabić.

— No naprawdę! Chciałem się dowiedzieć, czy już złożyłaś papiery na ASP. Ostatnio wspominałaś, że to będzie twój pierwszy wybór. Czy jednak prawo?

— Eh, kombinujesz… Ale odpowiem ci! Tak, będę startowała na ASP, wolę postawić na sztukę i być artystą. Okej, prawo to pewnie duże pieniądze, mogłabym zrobić aplikację w kancelarii mojego taty. Jednak wolę iść za marzeniami i najwyżej będę biedną artystką, ale artystką! A ty już w końcu wiesz, co dalej?

— Nadal się zastanawiam nad paroma kierunkami. Na pierwszym miejscu jest teraz Uniwersytet Muzyczny albo dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim.

— Na dziennikarstwo z taką twarzą? Chyba biedę będziemy klepać. Ja artystka, a ty bezrobotny dziennikarz…

— No co masz do mojej mordki? — roześmiał się Radek. Ważne, że jestem ładniejszy od małpy. Poza tym mogę być dziennikarzem radiowym, wtedy nawet jakbym przypominał małpę, to i tak nikt by nie wiedział.

Justyna pochyliła się i pocałowała namiętnie Radka, potem on złapał ją za dłoń. Wyglądali na szczęśliwą i dobraną parę.

Po kolacji wzięli rachunek, zapłacili i poszli w kierunku kościoła św. Anny, trzymając się za ręce. Było to dla nich szczególne miejsce. Obydwoje mieszkali niedaleko kościoła, a jednak nigdy wcześniej na siebie nie wpadli, dopiero tam. Weszli do świątyni i się przeżegnali.

Justyna była naprawdę wdzięczna, że poznała Radka. Przez chwilę w ciszy w kościele podziękowała za to, że jest z tak wspaniałym chłopakiem.

— Justyś! Widzisz? Ksiądz Mariusz tam stoi.

Ksiądz Mariusz Rumsztyk był proboszczem w kościele św. Anny. Mężczyzna po pięćdziesiątce, lekko zgarbiony, niskiego wzrostu, z pozytywnym wyrazem twarzy. Nietrudno było go zauważyć, bo miał sporą nadwagę. Emanowała od niego pozytywna i pełna miłości energia, widać było, że jest kapłanem z powołania. Zawsze się troszczył o innych, starał się doradzać, ale nigdy nie narzucał swojego zdania. W kościele św. Anny pracowało kilku księży, ale opiekę nad Ruchem Światło-Życie sprawował bezpośrednio proboszcz. Ruch był dla niego szczególnie ważny, przyciągał bowiem młodych do Kościoła. Szczególnie studentów, jednak trafiały się również młodsze osoby, takie jak Radek i Justyna.

— Może podejdziemy? — zaproponowała Justyna.

Podeszli do proboszcza.

— O, witajcie! Co wy tu robicie o tak później porze? — zdziwił się ksiądz.

— Nasza trzecia rocznica! — odpowiedziała Justyna z uśmiechem.

— To już trzecia? Nieprawdopodobne! Nie spodziewałem się, że nasz ruch połączy dwie tak wspaniałe osoby. — Proboszcz odwzajemnił uśmiech.

— Dużo księdzu zawdzięczamy — powiedział Radek i dodał: — A czemu ksiądz nie na plebanii?

— Chciałem jeszcze tak w ciszy przed Najświętszym Sakramentem się pomodlić. Dziękuję Panu za wstawiennictwo i za wszystko, co mnie spotkało każdego dnia.

— To my może pójdziemy. Ksiądz chciał się pomodlić w samotności — powiedziała Justyna, lekko zakłopotana.

— Justynko! Nie przeszkadzacie. Ja właśnie skończyłem się modlić, jak przyszliście.

— Proszę księdza, zawsze imponowała mi księdza wiara odezwał się Radek.

— Wiesz, Radku, to nie religijność, a jedynie miłość do Jezusa Chrystusa. Jak tutaj nie kochać naszego Pana? A w tej świątyni człowiek aż chce się pomodlić i zastanowić się nad swoim życiem — westchnął proboszcz.

Gdy skończyli rozmawiać, para opuściła kościół i zaczęła kierować się do mieszkania Justyny, które znajdowało się nieopodal jej szkoły. Uczęszczała do liceum imienia Emiliana Konopczyńskiego. Jej chłopak był natomiast uczniem liceum Jana Zamoyskiego, nie mieli więc daleko do siebie. Po dotarciu na miejsce Radek dał Justynie prezent.

— Piękny! Zawsze o takim marzyłam! — Dziewczyna nie mogła się napatrzeć na złocony zegarek z niebieską tarczą i cyrkoniami w środku.

— Cieszę się, że ci się podoba. Zawsze staram się dla mojego skarbka wybrać to, co najładniejsze. — Radek uśmiechnął się i dodał: — Zapomniałbym, ale w środę około osiemnastej w Pałacu Kultury odbędzie się mój recital. Będzie mi miło, jak się zjawisz, moja droga.

— Oczywiście, że będę, ale za brak kwiatka masz u mnie minusa — odparła dziewczyna, po czym sięgnęła do swojej kieszeni i podała chłopakowi pudełeczko.

Radek się roześmiał, gdy zobaczył prezent. Był nim srebrny zegarek z granatową tarczą.

— Dziękuję, kochanie, bardzo mi się podoba.

— Czy to nie przeznaczenie? Nawet takie same prezenty sobie kupujemy — roześmiała się Justyna.

Radek pocałował ją namiętnie, a potem zaczekał, aż wejdzie do bloku.

Dziewczyna wjechała windą na trzecie piętro i zadzwoniła dzwonkiem. Drzwi otworzyła jej mama, Jagoda. Miała czterdzieści osiem lat i była piękną kobietą o czarnych włosach i zielonych oczach. Mierzyła sto siedemdziesiąt cztery centymetry, zaledwie o cztery więcej od córki. Ich mieszkanie było wykonane w nowo-czesnym stylu, z elementami marmuru w kuchni i z dębową deską w pokojach. Widać było, że nie należało do biednej rodziny. W ogromnym salonie znajdował się wielki telewizor oraz ogromna szara kanapa. W czteropokojowym mieszkaniu była jadalnia, dwie sypialnie oraz gabinet ojca Justyny, Stanisława.

— I jak udała się rocznica? — zapytała mama.

— Udała się, w restauracji było naprawdę sympatycznie. Po kolacji poszliśmy do kościoła św. Anny i spotkaliśmy księdza Mariusza.

— O, to fajnie, że akurat dzisiaj. Przecież to podczas jego spotkań poznałaś Radka. A prezent się spodobał?

— Tak. Chociaż on wpadł na ten sam pomysł co ty.

— Kupił ci zegarek?

— Tak! — roześmiała się Justyna, pokazując prezent.

— Piękny!

— Tata już wrócił?

— Pisał, że zostaje dłużej w kancelarii.

Matka z córką poszły razem do kuchni. Justyna co prawda już jadła, ale szybko dała się namówić na kolorowe kanapeczki przygotowane przez mamę. Ich relacje były prawdziwie przyjacielskie. Nie była to tradycyjna relacja matki z córką. Justyna mogła powiedzieć swojej mamie o wszystkim. Zwierzyła się jej również, że uprawiali seks z Radkiem. Mama nie była z tego zadowolona, jako osoba głęboko religijna, ale nie osądzała córki, wiedząc, że to była prawdziwa miłość.

Po dwóch godzinach do domu wrócił tata Justyny. Stanisław miał pięćdziesiąt lat, czarne włosy, brązowe oczy i duży nos. Był bardzo zadbanym mężczyzną. Systematycznie chodził na siłownię, miał umięśnione ciało.

— Witam moje skarby! A wy znowu ten program oglądacie? — Oj, tato, a ty znowu przyszedłeś i narzekać będziesz? uśmiechnęła się Justyna.

— Mądralo! A nie powinnaś już spać? Jutro do szkoły, a jesteś w klasie maturalnej. Chyba nie muszę ci przypominać, jak ważny to rok?

— Już idę! — mruknęła córka, kierując się do swojego pokoju.

— Zaczekaj jeszcze! Powiedz mi, czy przemyślałaś moją propozycję?

— Tak. I nie zamierzam iść na prawo, a na ASP.

— Twoja decyzja, córciu, ale pamiętaj, wybierając prawo, byłabyś już przeze mnie ustawiona.

— Tak, wiem! Wolę jednak być biedną artystką. Kocham cię, tato! Idę spać! — zawołała, po czym weszła do swojego pokoju.

Położyła się na łóżku. Leżąc, przejrzała jeszcze na telefonie najnowsze newsy. Potem napisała miłosną wiadomość do swojego chłopaka i poszła spać.

Następnego dnia, gdy budzik zadzwonił, Justyna wstała. Bardzo nie chciało jej się iść do szkoły, ale miała to samo zdanie co tata — wiedziała, że to kluczowy rok dla spełnienia jej marzeń. Aby dostać się na ASP, trzeba było nie tylko mieć talent artystyczny, ale również dobrze zdać maturę. Wzięła prysznic, ubrała się, umalowała i poszła do kuchni. Rodziców już nie było, poszli do pracy. Jednak mama przed wyjściem do biura rachunkowego zdążyła przygotować córce pyszne kolorowe kanapeczki. Po śniadaniu Justyna umyła zęby, włożyła buty i wzięła torebkę z książkami i zeszytami.

Przed wejściem do szkoły spotkała swoją najlepszą przyjaciółkę — Ulę. Była to filigranowa dziewczyna o niebieskich oczach i blond włosach. Ubierała się przeważnie na różowo. Dziewczyny znały się od przedszkola, wspólnie przeszły przez dotychczasowe szczeble nauki. Co do studiów, to razem startowały na ASP. Dziewczyny przywitały się, po czym zaczęły rozmawiać.

— Dziś pierwsza matma. Jak ja nienawidzę tego przedmiotu — westchnęła Ula.

— Ja też mam jej dość. Jak dobrze, że wystarczy tylko zdać maturę, żeby dostać się na ASP.

— No nie tylko, bo potem trzeba zdać bardzo trudny egzamin praktyczny z rysunku albo malarstwa, co wcale nie jest proste. — W głosie Uli wyraźnie słychać było obawę, czy poradzi sobie z tym egzaminem.

— Ula, przecież od dziecka się tym zajmujemy! Tego się nie boję, ale matury tak. Tak bardzo chciałabym mieć to za sobą — odparła Justyna.

Poszły w kierunku klasy. Uczniowie zaczęli wchodzić do sali, a uśmiechnięta pani nauczyciel wypowiedziała dwa słowa, których żaden uczeń nie chce usłyszeć.

— Wyjmujemy karteczki!

Justyna bardzo nie lubiła matematyki, zawsze uważała się za humanistkę i artystkę. Od pierwszej klasy liceum ledwo była w stanie utrzymać trójkę na koniec roku. Tak samo było z chemią i fizyką. Te trzy przedmioty były dla niej czarną magią. Nienawidziła ich z całego serca, tak samo mocno jak Ula. Czuła, że ten rok zakończy z dwójką z matematyki, bo dziś szykowała się jedynka. Gdy usłyszała pytania, miała poczucie, jakby jej zadaniem było rozszyfrować egipskie hieroglify. Z posępną miną oddała pustą kartkę. Wiedziała, że tata po wywiadówce nie będzie szczęśliwy.

Po oddaniu kartkówek uczniowie przystąpili do rozwiązywania zadań matematycznych z funkcji i ciągów. Justyna szybko policzyła, które zadanie dostanie, i próbowała je rozwiązać, zanim zostanie wezwana do tablicy.

— Justyna, teraz ty! — odezwała się niskim głosem nauczycielka.

— Już idę, pani profesor.

Gdy dziewczyna próbowała rozwiązać zadanie, nauczycielka przewracała oczami.

— Justynko, widzę, że nie bardzo wiesz, co robisz…

— Pani profesor, muszę przyznać, że coś mi to zadanie nie przypadło do gustu.

Klasa zaczęła się śmiać. Jednak nie to było najgorsze. Najgorsze było wysłuchiwanie przy tablicy, co zrobiła źle. Jako że kompletnie nie rozumiała, co mówi do niej pani profesor, większość czasu musiała potakiwać głową. Dzięki temu jej zadanie rozwiązała nauczycielka wraz z kilkoma fanami matematyki z klasy.

— Dobrze, usiądź. Widzisz, Justynko, nie było to wcale takie trudne zadanie.

— Tak, dzięki pani już bardziej wiem, niż nie wiem.

Pani profesor przeszła do omawiania kolejnego tematu. Po dwudziestu minutach zadzwonił dzwonek na przerwę.

— Uff, jak dobrze, że nie musiałam nic rozwiązywać stwierdziła z ulgą Ula. — Jeszcze wyszłabym na debila.

— Czy coś sugerujesz? — zapytała Justyna, uśmiechając się do koleżanki.

— Nie, skąd. Przecież rozwiązałaś zadanie.

— Dobra, chodźmy na drugie piętro, bo teraz chemia.

— O Boże, chemia! Już sama nie wiem, którego przedmiotu bardziej nie lubię — mruknęła Ula.

— Jeszcze jakbyśmy robili jakieś fajne eksperymenty, a tam tylko teoria, całkowicie niezrozumiała, no i te pierwiastki, masakra — dopowiedziała Justyna.

Po lekcji chemii dziewczyny miały jeszcze dwie lekcje języka polskiego oraz WF na końcu. Najprzyjemniejszy dla Justyny był język polski, bardzo lubiła też polonistkę. Na WF-ie dziewczyny zagrały w siatkówkę i tak zakończył się szkolny dzień.

Gdy Justyna opuszczała szkolny budynek wraz z Ulą, pod szkołą czekał już na nią Radek. Postanowili przejść się we troje do kawiarni. Na miejscu usiedli przy jednym ze stolików. To miejsce było wyjątkowe. Siedzieli na krzesłach z miękkimi poduszkami, a wokół otaczały ich regały pełne książek. Justyna zamówiła zieloną jaśminową herbatę, Ula yerba mate, a Radek pu-erh. Gdy herbata została podana, Justyna zrobiła to, co uwielbiała. Podniosła swoją herbatę i zrobiła głęboki wdech, wyczuwając jej pełen aromat.

— To jak ci, kochanie, minął dzisiejszy dzień? — powiedział Radek do swojej dziewczyny.

— Była kartkówka i na nic nie odpowiedziałam, a do tego wyszłam na debila na matematyce — odpowiedziała lekko przygnębiona Justyna. — Ale teraz właśnie w pełni się relaksuję i staram się zapomnieć o tym beznadziejnym dniu.

— Justyś, nie tylko ty nic nie napisałaś. Ja też czekam na pałę — pocieszyła ją Ula. — Mam tylko nadzieję, że oceny będą po wywiadówce.

— Wątpię, żeby zdążyła sprawdzić, zawsze to z tydzień jej zajmuje, a wywiadówka już zaraz. Ja do Radka na recital, a mój tata na wywiadówkę. Dobrze, że inne oceny mam pozytywne. Justyna starała się szukać pozytywów. Wyjście na herbatę z chłopakiem oraz najlepszą przyjaciółką było tym, czego teraz najbardziej potrzebowała.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Złamane Serce w Toskanii. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

 

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Złamane Serce w Toskanii
Rafał Krzysztof Jaworowski2
Okładka książki - Złamane Serce w Toskanii

Justyna i Radek są parą wiodącą idealne życie. Mają bogatych rodziców, artystyczne marzenia i są w sobie bezgranicznie zakochani. Tworzą idealny związek...

Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje